Jak nie ma dziecka – „pomoc sąsiedzka”!

„Partner nie może ci dać wymarzonego dziecka? Mogę pomóc...” – w Internecie znajdziemy setki takich i podobnych ogłoszeń. W czasach gdy o bezpłodności mówi się coraz więcej, wciąż bardziej szukamy sposobów, by problem ominąć, niż rozwiązać. Niedziela, 6 września 2009



Z punktu widzenia bioetyki, instytucja „zapładniaczy” dotyka kilku rzeczywistości. Z jednej strony trzeba zjawisko to nazwać pewnego rodzaju prostytucją, z drugiej – mamy do czynienia z handlem funkcjami biologicznymi, ze sprzedażą funkcji seksualno-rozrodczych, a więc z czymś więcej niż pospolicie rozumiana prostytucja. Stajemy wobec problemu rozbijania jedności rodziny i wbrew pozorom w sytuacji nie przyjęcia, lecz odrzucenia dziecka. Pragnienie potomstwa staje się priorytetem, dla którego korzystający z pomocy „zapładniaczy” gotowi są zrobić wszystko – nie tylko rozbić jedność małżeńską, ale również skrzywdzić swe upragnione dziecko.

Warto zaznaczyć, że fenomen „zapładniaczy” to rzeczywistość, która zupełnie zaskoczyła polskiego ustawodawcę. Nie ma w przepisach prawa paragrafów dotyczących handlu funkcjami rozrodczymi. Jednak brak konsekwencji prawnych wcale nie czyni tego procederu dozwolonym. Wręcz przeciwnie – pokazuje, jak wielkim jest on wynaturzeniem, skoro nie został przewidziany przez prawodawcę.

„Przekazywanie życia ludzkiego jest powierzone przez naturę osobowemu i świadomemu aktowi, i jako takie jest poddane najświętszym prawom Bożym, prawom niezmiennym i nienaruszalnym, które wszyscy powinni przyjąć i zachować. Nie można więc używać środków ani iść za metodami, które mogą być dozwolone w przekazywaniu życia roślin i zwierząt” – czytamy w instrukcji Kongregacji Nauki Wiary „Donum vitae”, powstałej w 1987 r.

Co za tym idzie – przy przekazywaniu życia ludzkiego nie może być mowy nie tylko o naukowych krzyżówkach, o parowaniu osobników spokrewnionych, o rozmnażaniu pozaorganicznym, nienaturalnym, lecz także o swobodnym doborze partnera bądź partnerki spoza małżeństwa. Instytucja „zastępczej matki” (kobiety wynajmującej brzuch na czas ciąży lub dawczyni komórek rozrodczych) bądź „zastępczego ojca” („zapładniacza”) jest łamaniem nienaruszalnych praw Bożych, dotyczących już nawet nie tyle jedności małżeństwa, ile godności życia, godności człowieka.

Już w Księdze Rodzaju czytamy, jak Bóg mówi Adamowi i Ewie: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się” (1, 28). Warto zauważyć, że Adam i Ewa nie są parą, lecz małżeństwem. To małżeństwo jest miejscem poczęcia, co więcej, poszanowanie jedności i wierności małżeństwa wymaga prawa prokreacji na wyłączność. Uciekając się do „pomocy” osób trzecich, małżonkowie niszczą wzajemne zobowiązania. Nie jest tu żadnym tłumaczeniem zgoda współmałżonka. Zdrada zawsze jest zdradą, nawet gdy dokonuje się za obopólną zgodą. Co więcej, zdrada za wiedzą i przyzwoleniem może dokonać jeszcze większego spustoszenia w rodzinie, jest to bowiem zdrada zarówno wobec współmałżonka, siebie, jak i wobec dziecka.

Jak mówi ks. Marcin Bielicki, duszpasterz powołań diecezji warszawsko-praskiej, w sytuacji, w której biologicznym ojcem dziecka zostaje ktoś obcy, jedność małżeńska zostaje rozbita całkowicie. Jest to rozbicie tym boleśniejsze, że dokonujące się za zgodą małżonków. Zresztą, już sama zgoda mężczyzny jest w tej sytuacji czymś nienaturalnym i to ona stawia pod znakiem zapytania jego męskość. Mówiąc obrazowo – „zapładniacz” nie tylko jest dawcą nasienia, ale jest też mężczyzną, z którym kobieta zdradza fizycznie i psychicznie swojego męża.



«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...