Słowianie w morzu niemczyzny. Wczoraj i dziś Dolnołużyczan

Najbardziej niepokojące jest zaniechanie przekazywania języka ojczystego w rodzinach. Dlatego też aż 60% mówiących językiem dolnołużyckim ma ponad 60 lat. Rodzice, nawet przyznający się do serbołużyckiego pochodzenia, nie są w stanie przekazać języka ojczystego swoim dzieciom, bo go po prostu nie znają. Więź, 5/2007




WYSIEDLENI POBRATYMCY

Ale Dolnołużyczanie mają i inne problemy. Dzisiejsze Łużyce to węgiel brunatny: skarb i przekleństwo. Istniejące tu od dwustu lat odkrywkowe kopalnie pochłonęły ogromne obszary i dziesiątki wsi. Przez czterdzieści lat istnienia NRD zniknęło z powierzchni ziemi prawie sto wiosek. W 1989 roku, w obliczu zmian poprzedzających zjednoczenie rząd obiecał Łużyczanom, że zaprzestanie tej akcji. W trzy lata później w krajowej konstytucji Brandenburgii znalazł się art. 25 gwarantujący ochronę „łużyckiego obszaru zasiedlenia”.

Niestety, po sprywatyzowaniu kopalń w 1994 r. wielkie koncerny górnicze zaczęły naciski w kierunku przekreślenia tych gwarancji. Doprowadziły one m.in. do precedensowego orzeczenia sądu konstytucyjnego Brandenburgii (z czerwca 1998), który orzekł, że decyzja o przymusowym wysiedleniu mieszkańców łużyckiej wioski Rogów (niem. Horno), których walka z potężnym koncernem energetycznym Vattenfall była głośna w całej Europie, nie jest sprzeczna z konstytucją krajową. W końcu mieszkańców przeniesiono do specjalnie wybudowanej dzielnicy miasta Forst na granicy z Polską, a pięćsetletni kościół parafialny wysadzono w powietrze. Nie zostali co prawda – jak mieszkańcy niejednej wsi w czasach NRD – stłoczenie w jednym bloku, ale strata ojczyzny pozostaje najboleśniejsza. Koncern Vattenfall planuje kontynuację wydobycia węgla brunatnego metodą odkrywkową, tym razem w okolicach słowiańskiej enklawy koło miejscowości Slepe, stanowiącej odrębny region, różniący się dialektem, strojem ludowym i zwyczajami od reszty Łużyc. Jeszcze w tym roku 240 mieszkańców gminy Slepe musi opuścić ojczystą wieś.

Warto przypomnieć że Dolnołużyczanie, o których mało kto w Polsce słyszał, to bez wątpienia nasi najbliżsi pobratymcy. Posługują się językiem, w którym wiele słów brzmi bardzo podobnie lub nawet identycznie jak w polszczyźnie. O wspólnych korzeniach języków świadczy przede wszystkim słownictwo związane z życiem codziennym i pracą na roli. Nie brak jednak też tzw. fałszywych przyjaciół, czyli słów o identycznym lub podobnym brzmieniu, ale zupełnie innym znaczeniu, np. dolnołużyckie „lichy” i „chudy” to polskie „wolny” i „biedny”.

Polacy odgrywają zresztą niepoślednią rolę w łużyckim życiu kulturalnym. Niezwykle zasłużona dla propagowania języka dolnołużyckiego jest inicjatorka i organizatorka wielu imprez łużyckich, pochodząca z Poznania Maria Elikowska-Winklerowa. Jest ona również założycielką i dyrektorem Szkoły Dolnołużyckiego Języka i Kultury w Chociebużu. Co ciekawe, szkoła ta prowadzi również cieszące się dużą popularnością kursy języka polskiego. Redaktorem naczelnym tygodnika „Nowy Casnik” jest również Polak z pochodzenia, Grzegorz Wieczorek. W Dolnołużyckim Gimnazjum w Chociebużu, gdzie język dolnołużycki jest przedmiotem obowiązkowym, uczy się grupa polskich uczniów, w przeważającej części z województwa lubuskiego.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...