Czy na stronie internetowej pisać „psychoterapia chrześcijańska”, czy raczej „psychoterapia, która szanuje wartości chrześcijańskie”? – zastanawiali się członkowie fundacji INIGO podczas swojego ostatniego spotkania. Debata nad tym problemem trwała długo. Więź, 4/2009
Któż z nas nie boi się rysów
Swojej obnażonej twarzy?
Roman Brandstaetter, „Rouault”
W latach siedemdziesiątych, kiedy Emilia trafiła na terapię grupową do ośrodka w Komorowie, w Polsce nie mogło być jeszcze mowy o czymś takim jak psychoterapia chrześcijańska. Wśród osób pracujących na oddziale nie brakowało jednak chrześcijan. Od jednej z terapeutek Emilia usłyszała, że po zakończeniu leczenia przydałaby się jej spowiedź.
Dostała namiary na księdza, który do osób cierpiących psychicznie podchodził w szczególny sposób. –Wyspowiadałam się i myślę, że dopiero wtedy terapia była pełna. Nie ukrywam, że był to przełomowy moment dla rozwoju mojej wiary. W ośrodku przeżyłam nawrócenie i jak to zwykle bywa, była to dla mnie sytuacja spektakularna – opowiada pełnym ciepła głosem. „Na pewno nie wróci pani do ośrodka, jest pani zdrowa w 100%” brzmiały słowa psychiatry podsumowujące leczenie. Rzeczywiście do Komorowa nie wróciła – w sprawie, z którą się tutaj uporała, nie była jej już potrzebna pomoc.
Z powodzeniem rozpoczęła pracę pedagoga, a prowadzone przez nią warsztaty dla rodziców spotykały się z dużym zainteresowaniem. Cieszyła się swoim mężem i dwójką dorastających synów. Kryzys po dwudziestu latach małżeństwa zupełnie ich zaskoczył. Po pomoc zwrócili się do jednej z chrześcijańskich placówek psychologicznych – skorzystania z innego ośrodka Emilia sobie nie wyobraża.
– Wiedzieliśmy, że sami z mężem nie pchniemy tego tematu. Trzeba było osoby trzeciej, ale zależało mi, żeby był to ktoś przy kim mogę się odwoływać do Boga, licząc na to samo z jego strony – wspomina Emilia. – To było dla mnie doświadczenie, którego nie byłabym w stanie przejść bez psychoterapeuty chrześcijańskiego. Poszłam tam z bardzo poważnymi problemami z przeszłości, które teraz się ujawniły.
Chodzi o wykorzystanie seksualne, próby gwałtów – te bolesne przeżycia na całe lata wymazałam z pamięci. Okazało się, że miały one zasadniczy wpływ nie tylko na przebieg mojego życia osobistego, ale także na relację z moim mężem. Kiedy tego dotknęłam, rana była tak bolesna, że bez opieki Chrystusa przebaczenie nie było możliwe.
No jak to? Zrobiono mi taką krzywdę i ja mam teraz patrzeć na tego kogoś jak na bliźniego, mam go kochać? – ostatnie słowo Emilia akcentuje szczególnie wyraźnie. – Jak to zrobić? Bez chrześcijańskiej miłości, bez interwencji Jezusa, to niemożliwe. W czasie trwania terapii nie byłam jednak w stanie modlić się, nie byłam w stanie wołać Boga o pomoc, choć chciałam.
Psychoterapeuta, wiedząc o tych wysiłkach, podczas jednej z sesji spytał, czy chciałaby, aby on sam modlił się w jej imieniu. Wypowiadał słowa prośby o łaskę przebaczenia, których jej usta nie były w stanie wymówić. Ona z opuszczonymi rękoma siedziała obok, przyjmując to, co się dzieje. – Bez tej modlitwy nie rozpoczęłaby się moja droga zdrowienia, wychodzenia na prostą – mówi Emilia. – Dzięki temu miałam siłę dalej uczestniczyć w terapii, teraz już z mężem. To było wielkie przedsięwzięcie, które udało się nam przejść w bardzo krótkim czasie, z wielką mocą i z najpiękniejszymi na świecie owocami.
Zazwyczaj taką drogę pokonuje się przez dwa lata. Emilii wystarczyły dwa miesiące. – To dzięki otwarciu się na łaskę i dzięki interwencji Bożej – uważa. Terapia zakończyła się sześć lat temu. Dziś Emilia sama wspomaga pracę jednego z katolickich ośrodków pomocy psychologicznej. Historią swojego wyjścia z cierpienia dzieli się także z tymi, którzy potrzebują umocnienia. – Proszę mi nie dziękować – kończy naszą rozmowę. – To jest tak cenne, że nie mogę tego trzymać dla siebie. Mam obowiązek o tym opowiadać, choć to trudne. Gdybym się tym nie dzieliła, ta radość w końcu by we mnie umarła.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.