Pogarda okazywana ludziom wierzącym i negatywne etykietowanie ich wiary jest skutecznym atakiem na katolicką tożsamość zwłaszcza młodych członków Kościoła. Wielu z nich zaczyna się wówczas dystansować wobec swojej wiary.
Co powiedzieć dziecku, które nie chce pójść na niedzielną mszę i uzasadnia to tak: „Bo ja w kościele się nudzę”? Z pewnością łatwiej nam poradzić sobie z taką sytuacją, jeśli sami będziemy mieli jakieś przemyślenia na ten temat. Bo przecież powinniśmy dziecku pomóc, aby to jego pierwsze znużenie wiarą w nim się nie utrwaliło.
„Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół” (Mt 4,6)
Nie udało się szatanowi namówić Pana Jezusa, ażeby królestwo mesjańskie sprowadził do tworzenia na ziemi raju konsumpcyjnego („spraw, żeby te kamienie stały się chlebem”). Wówczas zaczął Go kusić, aby zlikwidował wszelką nudę i uczynił ziemię miejscem ze wszech miar interesującym. Wyprowadził Go na szczyt świątyni i zaproponował zorganizowanie Wielkiej Rozrywki. Nie byle jakiej rozrywki, ale takiej, która tłumy sprowadzi do świątyni. I w dodatku będzie rozrywką pobożną, bo ludzie naocznie się przekonają, że Bóg swoim wybranym zapewnia opiekę aniołów.
Nuda to ból duszy, który szuka czegoś więcej i czegoś głębiej. Dlatego tam, gdzie chodzi o autentyczne wartości, od nudy nie powinno się uciekać, powinno się ją raczej przezwyciężać. Kiedy mija pierwsze zakochanie i przychodzi znużenie sobą, wówczas tylko nieodpowiedzialni małżonkowie zaczynają myśleć o rozwodzie. Mądrzy małżonkowie traktują ten czas jako szansę pogłębienia swojej miłości – i uczą się takiej miłości, kiedy kocham ciebie już nie dlatego, że mi z tobą dobrze, ani nawet nie dlatego, że nam ze sobą dobrze, ale dlatego że chcę się tobie dawać i wspólnie chcemy się dawać naszym dzieciom.
Ucieczka przed nudą prowadzi zazwyczaj do nudy znacznie gorszej. Kiedy ktoś ucieka od jakiegoś sensownego zajęcia, dlatego że ono go nudzi, łatwo wpada w taką nudę, kiedy nie wiadomo, co z czasem zrobić. Albo jeszcze gorzej: zacznie swoją nudę zagłuszać jakąś pustą lub nawet niszczącą go rozrywką, słowem, przemieni ją w stan rozpaczy, tyle że rozpaczy na wesoło.
Ale jak o tym rozmawiać z dzieckiem, które nie chce pójść do kościoła, „bo nie chce się nudzić”? Rzecz jasna, nikt nie wyręczy rodziców w szukaniu tej drogi, którą być może uda się dotrzeć do rozumu i serca dziecka. Zapewne szczególnie skuteczne może być osobiste świadectwo rodziców, ojca czy matki, jak oni poradzili sobie duchowo w podobnej sytuacji.
Poruszające świadectwo spotkania modlących się ludzi z Panem Jezusem złożył niedawno Ojciec Święty Benedykt XVI: „Nigdy nie zapomnę chwili, gdy podczas mojej podróży do Wielkiej Brytanii w Hyde Parku setki tysięcy osób, w większości młodych, odpowiedziało intensywną ciszą na obecność Pana w Najświętszym Sakramencie, adorując Go. Bóg jest wszechobecny, to prawda. Ale cielesna obecność Chrystusa zmartwychwstałego jest czymś jeszcze innym, jest czymś nowym. Zmartwychwstały wkracza między nas. Tak więc możemy tylko powiedzieć za apostołem Tomaszem: Pan mój i Bóg mój! Adoracja jest przede wszystkim aktem wiary – aktem wiary jako takiej. Bóg nie jest jakąś mniej lub bardziej możliwą hipotezą dotyczącą pochodzenia wszechświata. On tam jest. A jeśli On jest obecny, pochylam się przed Nim. Wówczas rozum, wola i serce otwierają się na Niego. W Chrystusie Zmartwychwstałym obecny jest Bóg, który stał się człowiekiem, który dla nas cierpiał, bo nas kocha. Wchodzimy w tę pewność ucieleśnionej miłości Boga dla nas i czynimy to, miłując wraz z Nim. To jest adoracja i naznacza ona następnie moje życie”.
Dla uczestniczących w takich wydarzeniach przestaje być ważne to, że jest „interesująco”, a nawet to, że jest to spotkanie z papieżem. Doświadczają wówczas namacalnie tego, że Pan jest z nami, że naprawdę Pan jest z nami! Modlących się, jakby na potwierdzenie autentyczności tego doświadczenia, ogarnia wtedy radość. Psalmy wielokrotnie odnotowują to uczucie jako charakterystyczne dla spotkań modlitewnych w świątyni jerozolimskiej (por. np. Ps 95,1–2; 100,1–4; 134,1–3).
Tutaj nasuwa się druga praktyczna rada dla rodziców, którym zależy na tym, żeby ich dziecko wytrwało w przekazanej mu wierze: Zanim dziecko zacznie ich informować o tym, że w kościele się nudzi, warto zadbać o to, żeby miało ono szansę doświadczenia jakichś realnych fascynacji wiarą. W ten sposób może nawet uda się osiągnąć, że nudzenie się podczas niedzielnej mszy w ogóle nie będzie problemem naszego dziecka.
Skąd się bierze ta nuda?
Jednak przede wszystkim spróbujmy zastanowić się nad odpowiedzialnością dorosłych za to, że dzieci w kościele się nudzą. Jest to prawie nieuniknione, jeżeli dla jego rodziców (lub nawet tylko dla jednego z nich) coniedzielna msza to przede wszystkim przykry, rutynowy obowiązek. Dla innych dbanie o to, by coniedzielna msza była czymś oczywistym, radosnym, życiodajnym, jest może indywidualną powinnością, dla katolickiego rodzica natomiast jest powinnością również rodzicielską. Dzieci mają tajemniczy instynkt otwierania się na to, co w ich rodzicach jest autentyczne, i odrzucania tego wszystkiego, co jest w nich nieautentyczne. Jeżeli chcemy dzieciom przekazać wiarę, musimy sami starać się naprawdę nią żyć.
Wielkie znaczenie w przekazywaniu wiary młodemu pokoleniu ma również wspólnota liturgiczna. Jeśli jest ona rozmodlona i rozśpiewana, ludziom nawet zdystansowanym wobec wiary zaczyna chcieć się modlić. Niestety, bywa i tak, że podczas niedzielnej mszy dajemy fałszywe świadectwo, jakoby chrześcijaństwo miało się już ku końcowi – pieśni intonowanych przez organistę prawie nikt nie podejmuje, a uczestnikom mszy nie chce się odpowiadać na liturgiczne wezwania celebransa. Trudno się dziwić, że w takiej atmosferze ktoś nie dość mocno ugruntowany w wierze zaczyna nie lubić niedzielnej mszy.
Niechęć do coniedzielnej mszy może mieć również przyczyny bardziej subtelne. Pamiętam, że pięćdziesiąt lat temu pojawiła się moda, by niedzielnej liturgii towarzyszyła nowoczesna, przeważnie dość hałaśliwa muzyka. Początkowo tłumy młodzieży waliły na te nabożeństwa, rychło jednak ich popularność się skończyła. Ludzie jakby intuicyjnie wyczuwali, że nie wypada chodzić na mszę głównie po to, żeby posłuchać interesującej ich muzyki.
Właśnie: Po co chodzimy na mszę świętą, i to w każdą niedzielę? Wyliczmy kilka szczególnie wzniosłych odpowiedzi na to pytanie – takich, które wprawdzie na co dzień się nie pojawiają, ale przecież są to odpowiedzi szczególnie trafne: „Żeby w naszej codzienności chociaż lufcik otworzyć na wymiar wiekuisty”; „Żeby choć trochę zanurzyć się w tej miłości, jaką chce nas ogarnąć Ten, który na krzyżu życie za nas oddał”; „Żeby włączyć się w tę chwałę, jaką oddają Bogu aniołowie i całe stworzenie”.
W rozmowach z dziećmi trzeba te wzniosłe formuły przekładać na język zwyczajny i dla nich zrozumiały, ale taki stąd pożytek, że wówczas sami będziemy coraz głębiej pojmowali, dlaczego coniedzielna msza jest w naszym życiu tak ważna. Zdamy sobie wówczas sprawę, że nuda jest czymś nieuchronnym, jeżeli podczas mszy świętej liczą się dla nas przede wszystkim względy czysto ludzkie. Bo jeżeli ktoś przychodzi na mszę świętą nie ze względu na Boga, znudzą go nie tylko kiepskie, nieprzygotowane kazania i byle jakie celebrowanie, ale – wcześniej czy później – znudzi go również celebrowanie bardzo pobożne i najbardziej nawet fascynujący kaznodzieja.
Jeden tylko Bóg nigdy nam się nie znudzi. Kto tę prawdę zrozumiał, na pewno będzie umiał rozmawiać ze swoim dzieckiem, które nie chce iść do kościoła, bo tam się nudzi.
Jacek Salij – ur. 1942, dominikanin, duszpasterz, profesor teologii UKSW, autor wielu książek i artykułów, mieszka w Warszawie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.