Spotkanie ze św. Maksymilianem to więcej niż przygoda teatralna, to wyprawa w świat wartości bezwzględnych, ostatecznych. Z takiego spotkania nie można wyjść „bez szwanku” – mówi Anna Osławska, reżyser Theatrum Mundi, autorka spektaklu Rycerz Niezłomny.
Zachwyt i niepokój – oto, co przyniosło mi obejrzenie w Niepokalanowie prapremiery Rycerza Niezłomnego – dramatu o św. Maksymilianie. Okazuje się, że to nie tylko mój odbiór. Theatrum Mundi przedstawiło sztukę co najmniej w kilkunastu miastach Polski i wszędzie jest ona odbierana z ogromną życzliwością, i wszędzie przynosi głębokie przeżycie. Myślę, że bez żadnej przesady można mówić o sukcesie Rycerza
- Sukces motyki, która miała odwagę porwać się na słońce. I to słońce ściągnęliśmy na scenę – dzieli się swoimi wrażeniami Anna Osławska, reżyser spektaklu. – To nie jest nasz sukces. Jesteśmy instrumentami, na których wygrywała swoją muzykę para Bohaterów dyrygująca z Góry: Matka Boża i św. Maksymilian.
Ojcu Kolbemu musiało spodobać się szaleństwo tworzenia spektaklu pośród tysiącznych przeciwności. Zespół aktorów z całej Polski – od Ostrołęki po Łódź, Częstochowę, Wrocław i inne miasta... Jak tu robić próby? Chyba tylko w górach, w Łopusznej... Tam, pod bacówką ks. Tischnera i z jego zaproszeniem do wiary w niemożliwe, grupa młodzieży próbowała większość scen, stłoczona w małym, drewnianym, zabytkowym domu, pamiętającym jeszcze czasy Tetmajera... I szukała teatralnego wyrazu dla opowieści o człowieku, który przed wielu laty po prostu... się zakochał. Na śmierć się zakochał.
– Sama zobaczyłam całość dopiero podczas premiery – wspomina z uśmiechem pani Anna. – I nie mam wątpliwości: bez wsparcia tytułowego Bohatera to nie byłoby możliwe. Jestem zawodowym reżyserem i wiem, ile czasu potrzeba na stworzenie tak trudnej inscenizacyjnie sztuki. W dwa dni nie zrobi tego nikt na świecie... Chyba, że... uwierzy w cud. Ryzykowałam, bo nie raz doświadczyłam, że Niepokalanów to miejsce, gdzie opór materii zanika. Po ludzku wykonanie dzieła w tak wariackich warunkach jest niemożliwe. Ale kiedy pojawia się hasło „Maksymilian”, prostują się ścieżki, a ludzie stają się ufni. Pracują bez cienia stresu.
Tak też działo się podczas tworzenia dwóch najważniejszych scen Rycerza Niezłomnego.
– Pierwszej i ostatniej. To one powstały zaraz na początku tworzenia scenariusza. Środek przyszedł później. Wiedziałam, że w tych dwóch scenach muszę wykazać się wyobraźnią, że muszę zaryzykować. Potem już tylko zapis faktów z życia Bohatera.
To były niezapomniane i bardzo dziwne chwile nocnej wyprawy po słowa dramatu. 2 godziny i 20 minut prawie bez odrywania rąk od klawiatury i pierwsza najdłuższa scena „z dzieciństwa” była gotowa. Tydzień później dokładnie tak samo narodziła się scena ostatnia: „w bunkrze głodowym”. Po kilku dniach spojrzenie w tekst z dystansu – żeby poprawić, skrócić..., podretuszować. Ale okazało się, że niczego nie trzeba, a nawet nie należy poprawiać...
– Jako doświadczony twórca, człowiek wiele piszący, wiem, że to była łaska. Nawet najsprawniejsze pióro w sprawach, które dotykają „najwyższych rejestrów człowieczeństwa”, nie wypowiada się jakby „jednym westchnieniem”. To jest fizycznie niemożliwe!
A zatem?
– Po prostu... Od początku czuło się obecność Dwojga, którzy stawali się głównymi bohaterami spektaklu...
Czy to nie daje do myślenia: Święty z Niepokalanowa odkrywał się przed autorką scenariusza w miarę, jak powstawał scenariusz?
– Czy ja odkrywałam św. Maksymiliana? Raczej czułam, że mi się zmieniają „okulary”, że wkraczam w zupełnie nową rzeczywistość... Chodziła za mną myśl: Boże, człowiek żyje aż tak nieświadomie, przechodzi obok wielkich rzeczy, a ulega szkolnym banałom i za całą wiedzę o Bohaterze wystarcza mu: „oddał życie w obozie za współwięźnia”... O św. Maksymilianie miałam takie pojęcie, jak większość społeczeństwa.
Przyjaźń ze św. Maksymilianem to tylko ciąg dalszy bliskiej relacji, jaka łączy panią Reżyser ze św. Franciszkiem. Zaczęło się od egzaminu z literatury staropolskiej, kiedy to przed dwóją uratowały ją Kwiatki św. Franciszka z Asyżu . A później był Asyż... Dlatego 3 lata temu, z okazji 800-lecia zakonu franciszkańskiego, zdecydowała, że powstanie spektakl: Bonawentura, czyli dialog o mądrości utrzymany w tonacji niebieskiej .
– W pewnym sensie ja sobie tych franciszkanów sama wybrałam – tłumaczy autorka Rycerza . – Franciszek przepołowił dzieje chrześcijaństwa swoją na nowo przyniesioną Dobrą Nowiną. Po 8 wiekach sztuka i teatr zawędrowały w jakąś ciemną ulicę, aby oznajmiać człowiekowi złą nowinę o nim samym, obnażać jego słabość, pogrążać go w mrokach starzejącej się cywilizacji.
A jak jest z Theatrum Mundi?
– Ta zła nowina, podawana z cyniczną radością, przywiodła mnie ongi do decyzji, że nie chcę brać w tym udziału. Albo uda mi się w jakiś dziwaczny sposób udowodnić, że można inaczej – mimo że nigdzie nie pozwolą mi na to za państwowe pieniądze – albo nie gram w tę grę uśmiercania nadziei... Artysta na to dostaje talent, aby świadczył o Podobieństwie i spłacał dług, który zobowiązuje. Dług zaciągnięty u Tego, który jest Miłością. Inaczej, chcąc nie chcąc, przechodzi na stronę księcia inteligencji.
Opatrzność Boża widać pobłogosławiła to pragnienie, bo już od 10 lat, mimo wielu trudności i przeciwności, sztuka, którą tworzy ten niezwykły Teatr, staje się latarnią morską i dla artystów, i dla widzów.
– Powiedział kiedyś wikariusz generalny zakonu franciszkanów, że „w wypłukanej z ducha jałowej Europie ludzie mimo wszystko nie zatracili wrażliwości na dobro, prawdę i piękno przekazywaną poprzez sztukę. To dobry sposób na reewangelizację”. Te słowa stały się jak proszek do pieczenia. Uwierzyłam, że jest nam bardzo po drodze. Kiedy zakładaliśmy Theatrum Mundi, najbardziej istotne było to, żeby sztuka powróciła do sacrum , ponieważ wszystko, co odcina pępowinę od sacrum , zaczyna dryfować w jakieś absurdalne czarne dziury. Sztuka ma do spełnienia misję trampoliny, uniesienia człowieka wzwyż, winna uczłowieczać świat.
Jak streścić zatem przesłanie Rycerza Niezłomnego ?
– Nie jesteśmy sami. Albo to uznamy, przyznając tej „nieziemskiej Obecności” prymat w naszym życiu, i zagubione sensy od nowa dadzą nam oparcie, stworzą system znaków drogowych, albo zaczniemy tupać nogami i pozostaniemy samotni. Bo nie sposób oprzeć się refleksji, że lubią tam „na Górze” tę naszą dziecięcą zgodę na „poprowadzenie”, na „podpowiedzi”. Nigdy nas nie zostawiają. Ale jeśli chcemy wszystko i o wszystkim sami, to nie pchają się na siłę”.
Dziękując pani Annie, życzę Bożego prowadzenia w głoszeniu Dobrej Nowiny przez sztukę. A my wszyscy pamiętajmy o nich w modlitwie.
Z panią Anną Osławską rozmawiała s. Paulina M. Januchta CSFMI
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.