Futbol: kreskówka dla dorosłych

Przegląd Powszechny 5/2012 Przegląd Powszechny 5/2012

Wszystko, co wiem o moralności (...), zawdzięczam piłce nożnej – mawiał Albert Camus. Dziś by pewnie tego zdania nie zaryzykował. Ale futbol wciąż mówi nam sporo o świecie. Choćby dlatego warto oglądać Euro 2012.



Rewolucja pokory

Konformizm stał się największą cnotą i taki też płynie przekaz od działaczy FIFA czy UEFA: nie wychylamy się, dbamy o wizerunek futbolu jako produktu, nie wciągamy go w żadne spory ideologiczne ani religijne. FIFA i UEFA każą piłkarzom przed meczami odczytywać z kartki wzniosłe przesłania o walce z rasizmem, na rękawy naszywają im napisy „Szacunek” i „Fair play”, ale jeśli oni sami napiszą sobie coś na podkoszulku i pokażą po strzeleniu gola, dostają kary. Nieważne, czy jest tam logo ich prywatnego sponsora, pozdrowienia dla rodziny, dla strajkujących dokerów czy napis „Kocham Jezusa”. Andres Iniesta, bohater finału ostatniego mundialu, dostał żółtą kartkę za to, że po strzeleniu gola pokazał dedykację dla przyjaciela z boiska zmarłego kilka miesięcy wcześniej. Iniesta to jeden z przykładów, że można pozostać normalnym chłopakiem mimo milionów na koncie i uwielbienia tłumów. Ale trzeba mieć mądrego przywódcę. Takiego jak trener Barcelony Pep Guardiola, który przeprowadził w tym klubie rewolucję pokory. Tępi gwiazdorstwo, zabrania popisywania się samochodami, każe zawsze pamiętać, że najważniejsza jest wierność sobie i pięknej grze. I na przykład Francuz Eric Abidal zawsze zupełnie inaczej zachowywał się w Barcelonie niż w swojej reprezentacji narodowej, w której od lat obowiązywało prawo silniejszego. Patrice Evra pod okiem Aleksa Fergusona w Manchesterze też nigdy nie pozwoliłby sobie na awanturę, jaką zrobił w reprezentacji Francji podczas ostatniego mundialu w RPA. Ciekawe, czy Messiemu bilibyśmy brawo na wszystkich stadionach świata, gdyby go Guardiola w odpowiednim momencie nie wziął w karby.
 
Cristiano kupuje dziecko

Piłkarze żyjący jak gwiazdy rocka, niebieskie ptaki, są już dziś tylko mitem. To się mogło udawać kiedyś, gdy do futbolu już zaczęły wchodzić pieniądze pozwalające żyć dostatnio, ale gra jeszcze nie była tak szybka. George Best odstawiał kieliszek niedługo przed meczem, Brazylijczyk Socrates odpalał jednego papierosa od drugiego i dyskutował o polityce, pół ligi angielskiej kończyło tydzień wielkim sobotnim pijaństwem. A dziś? Zawsze się komuś zdarzy wyskok, o którym – zwłaszcza w Anglii – będzie głośno tygodniami. Ale zrobić prawdziwą karierę bez szanowania zdrowia to teraz właściwie niewykonalne. Trudno się przemknąć do wielkiego futbolu nawet z niezaleczonym zębem, od kiedy medycyna sportowa odkryła, jak to zatruwa organizm i przyspiesza kontuzje.

Elita najlepszych piłkarzy to raczej zakonnicy futbolu niż utracjusze. Budują sobie swoje małe światy, jedyne miejsca w których mogą opuścić gardę i nie patrzeć, czy ktoś patrzy. Messi mieszka z ojcem Jorge w jasnym pałacyku w Casteldefells, spokojnym nadmorskim miasteczku, które sobie upodobali zagraniczni piłkarze Barcelony. Leo tylko trenuje w Hiszpanii, a żyje ciągle w swoim argentyńskim Rosario. Wszystko, co go otacza, jest absolutnie argentyńskie i nic w jego domu nie przypomni ci, że wyjechał z ojczyzny – mówił kiedyś dla „El Pais” jeden z pracowników Barcelony. Niedaleko mieszka brat Leo, Rodrigo, z trójką synów, reszta rodziny przylatuje tu w wolnej chwili. Messi jest w Barcelonie od dwunastu lat, a nawet nie złapał miejscowego akcentu, z czego zresztą jest dumny. Tak jak Rooney, wyrwany ze złej dzielnicy Liverpoolu jako nastolatek, ale do dziś mówiący po angielsku na swój własny niezrozumiały sposób. Jego też otacza rodzinny klan i przyjaciele z dzieciństwa. Cristiano Ronaldo przeprowadził do Madrytu niemal wszystkich swoich bliskich z Madery. Do twierdzy w La Finca, dzielnicy milionerów. Do świata, w którym jest miejsce tylko dla piłki, rodziny, narzeczonych, psów i zakupów. Choć Ronaldo do sklepów nie jeździ. To sklepy przyjeżdżają do niego. Próbował inaczej, ale ciągnął się za nim taki tłum fanów, że butiki, które odwiedzał, wyglądały jak po przejściu frontu. Jego trener w Realu, Jose Mourinho, też medialna sława, trener z osobistym rzecznikiem prasowym, umawia się z właścicielami na zakupy po zamknięciu sklepów. Ale z Cristiano nawet to by nie działało. On dostaje towar do domu, przebiera i odsyła. Jak mówią, potrafi wydać w jednej takiej sesji od kilku do nawet dwustu tysięcy euro. Dziecko Ronaldo też sobie kupił. Syn urodził się rok temu. Kim jest matka, nie wiadomo. Portugalczyk, znany z licznych romansów, prawdopodobnie nie był z nią nawet związany. Zapłacił jedenaście milionów euro za to, że urodzi dziecko, pozostanie anonimowa i nigdy nie zgłosi się z żadnymi roszczeniami. Chciał mieć syna już. Odzwyczaił się, że na cokolwiek trzeba czekać. A nie ma wokół niego nikogo, kto by mu wytłumaczył, że nie tędy droga. Taki sam chór potakiwaczy otaczał kiedyś Diego Maradonę i źle się to dla niego skończyło.
 
Licencja na zarabianie

Ronaldo, Messi, Rooney i inne gwiazdy codziennie rano wjeżdżają za bramy zamkniętych ośrodków treningowych, których nazwy stały się tak znane jak stadiony: Valdebebas w Madrycie, Carrington pod Manchesterem, Ciutat Esportiva Joan Gamper pod Barceloną, i tak dalej. Codziennie z tym samym rytuałem rozdawania autografów i pozdrawiania kibiców przez uchyloną szybę samochodu. Tam, i w tak zwanych strefach mieszanych, gdzie przeprowadza się krótkie wywiady po meczu, są najbliżej nas. Barcelona kiedyś trenowała w cieniu swojego stadionu Camp Nou, ale była tam za bardzo dostępna. Mimo przeprowadzki poza centrum chętnych do obejrzenia jej treningów jest tylu, że klub zaczął i za to brać pieniądze. Długie osobiste wywiady z takimi gwiazdami już się właściwie nie zdarzają. A jeśli już, to najczęściej wtedy, gdy otoczenie gwiazdy uzna, że to ona ma interes, by wywiadu udzielić. Najczęściej przy okazji wydawania wspomnianych autobiografii, żeby wesprzeć promocję. Albo podczas spotkań organizowanych przez sponsorów piłkarzy. Przypomina to nieco wywiady powstające z gwiazdami filmowymi podczas wielkich festiwali. Do stolika z aktorem zaprasza się wtedy kilkunastu dziennikarzy, którzy dostają piętnaście-dwadzieścia minut na zadanie pytań, a po nich do stolika zapraszana jest następna zmiana. Jak Hollywood, to Hollywood.

Piłkarze to dziś coraz częściej – by znów posłużyć się nowomową – globalne marki, wchodzące w sojusze z innymi firmami, często zarządzane przez ludzi z doświadczeniem z showbiznesu. Karierą Davida Beckhama, Anglika, który nawet większy sukces odniósł w reklamie i biznesie niż na boisku (a na boisku wygrywał Ligę Mistrzów z Manchesterem United, grał w Realu, Milanie i w reprezentacji, więc poprzeczka wisi wysoko), kierował Simon Fuller, menedżer piosenkarki Victorii Adams, która została panią Beckham. Fuller wymyślił programy typu „Idol” i zarabia fortunę na licencjach, ale marka Beckham udała mu się chyba jeszcze bardziej. On wytyczył drogę dla wielu menedżerów. Jedni na siłę aranżują kolejne małżeństwa piłkarsko-muzyczne (obrońca Chelsea Ashley Cole i piosenkarka Sheryl Cole), inni na popularności męża usiłują wynieść do sławy jego żonę. Paul Stretford, pilnujący interesów Rooneya, jest również impresario Coleen Rooney. Coleen nie śpiewa, nie tańczy, jest panią domu, która wcześniej pracowała w sklepie. Dzięki karierze Wayne’a miała swoje show w telewizji i kolejnych propozycji nie brakuje. Kultura WAG’s, czyli żon i narzeczonych piłkarzy (skrót od wives and girlfriends) to brytyjski fenomen, zapełniający szpalty tabloidów. 

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| EURO 2012

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...