Wszystko, co wiem o moralności (...), zawdzięczam piłce nożnej – mawiał Albert Camus. Dziś by pewnie tego zdania nie zaryzykował. Ale futbol wciąż mówi nam sporo o świecie. Choćby dlatego warto oglądać Euro 2012.
Piłkarski fundusz inwestycyjny
Johan Cruyff zszokował władze Ajaksu Amsterdam, kiedy przyprowadził swego teścia, by w jego imieniu wykłócał się o podwyżkę. Holandia zresztą z przyczyn religijnych długo nie pozwalała na założenie zawodowej ligi, ale to już temat na inną opowieść, dawno nieaktualną. W Anglii też do lat osiemdziesiątych był przepis zabraniający właścicielom klubów zarabiania na nich, a teraz to najbardziej skomercjalizowana liga piłkarska na świecie. I dziś szokiem byłby nie Cruyff z teściem, ale piłkarz który przyszedłby na rozmowy o kontrakcie bez kogoś, kto się będzie targował w jego imieniu. Transfery stały się zbyt zawiłymi transakcjami, by je przeprowadzić bez prawnika i menedżera. Normą stało się, że piłkarza w ogóle podczas takich rozmów nie ma. Pojawia się dopiero, gdy trzeba złożyć podpis. Cristiano Ronaldo bił transferowy rekord świata, kiedy bawił się w USA, między innymi z Paris Hilton. Odpoczywał na urlopie, a jego sztab negocjował przejście z Manchesteru United do Realu Madryt. Było lato 2009, kryzys gospodarczy w pełni. Real niedługo wcześniej pobił rekord transferowy, płacąc Milanowi za Kakę sześćdziesiąt pięć milionów euro. Za Cristiano trzeba było wyłożyć jeszcze o połowę więcej. Manchester oddawał Realowi swojego najlepszego pracownika. Oba kluby są w pierwszej trójce najbardziej dochodowych na świecie. Są też wśród najbardziej obciążonych długiem. Ale mogą brać kolejne kredyty, bo solidnie spłacają raty i mają wielu przyjaciół. Z dziewięćdziesięciu czterech milionów aż siedemdziesiąt cztery zapłaciło Manchesterowi konsorcjum bankowe Bankia. Wcześniej to samo konsorcjum wyłożyło na Kakę sześćdziesiąt milionów. A niedługo później Bankia poprosiła Europejski Bank Centralny o sto milionów euro natychmiastowego kredytu, który uratuje ją przed zapaścią. Jako zabezpieczenie kredytu wystawiła pożyczki dla klubu na Ronaldo i Kakę. A Real już zarobił na sprzedaży pamiątek z nazwiskiem Cristiano Ronaldo i na jego części praw wizerunkowych (piłkarz przychodzący do Realu musi oddać czterdzieści procent dochodu z tych praw klubowi) tak dużo, że mógłby sobie kupić następnego Ronaldo. Oczywiście dziewięćdziesiąt cztery miliony to nie był cały koszt transferu, trzeba jeszcze było opłacić wszystkich pośredników. Menedżer Cristiano, wspomniany wcześniej Jorge Mendes, dostał dziesięć milionów euro za to, że doprowadził wszystkie strony do stolika i że wszyscy odeszli z poczuciem, że coś zyskali. Mendes to właściciel menedżerskiego imperium, tak potężnego, że tworzy fundusze inwestycyjne oparte na wzroście wartości transferowej piłkarzy, którzy są, za przeproszeniem, skupowani przez ten fundusz jak akcje czy obligacje. Bywa i tak, że kurs takiego funduszu rośnie, a klub w którym grają piłkarze-akcje niewiele z tego ma.
Wymiana publiczności
I tak się dziś ten biznes kręci. Pieniądze od telewizji, sponsorów, banków oderwały futbol od jego naturalnego środowiska, czyli klasy robotniczej żywiącej go kiedyś pieniędzmi z biletów. Nikt się dziś z samych biletów nie utrzyma. Nie budujemy już stadionów, budujemy sportowe centra rozrywki. Nie nazywamy ich stadionami Wojska Polskiego czy Stadionami Olimpijskimi, tylko Pepsi Areną, Allianz Areną, PGE Areną. Irlandczyk Roy Keane jako kapitan Manchesteru United narzekał kiedyś, że żywiołowych kibiców zastąpili cisi „zjadacze kanapek z krewetkami”. Szefowie Legii Warszawa mówili kilka lat temu zupełnie otwarcie,że chcieliby sobie wymienić publiczność. Na taką, która robi mniej awantur, a ma więcej pieniędzy do wydania na stadionie.
Futbol stał się produktem standardowym, wielkie turnieje również. Czy mistrzostwa Europy odbywają się w Polsce i na Ukrainie czy w Austrii i Szwajcarii, mają mieć te same procedury, ten sam organizacyjny sznyt. Sponsor i telewizja mają dostać takie danie, które już wcześniej zamawiali, dodaje się tylko trochę lokalnych przypraw. Reszta ma być jak w innym turnieju UEFA, w Lidze Mistrzów, najbardziej udanym przedsięwzięciu piłkarsko-biznesowym: nieważne, czy gramy w Hiszpanii czy na Cyprze, trzeba zapewnić ten sam standard transmisji, trzymać się tej samej książki z wytycznymi, a dekoracje stadionów wyjeżdżają z jednego magazynu w Beneluksie.
Dlatego nie martwmy się podczas Euro 2012 korkami i drobnymi potknięciami. To jest przede wszystkim turniej telewizyjny. Jeśli dobrze wypadł w obrazku rozesłanym na cały świat, to reszta ujdzie. UEFA na pewno będzie zadowolona, bo zarobi na tym turnieju rekordowo dużo. Przychody szacuje na miliard trzynasta milionów euro. Polska wydała na przygotowania sto dziewięć miliardów złotych i jak każdy gospodarz do imprezy dołoży. Ale wydała je głównie na to, co i tak trzeba byłoby zbudować lub przebudować: drogi, lotniska, dworce. A Euro i mistrzostwa świata to wciąż nieoceniony sposób na promocję w świecie. I impuls do rozwoju. Dla tego impulsu do rozwoju, albo z potrzeby uznania, albo z chęci rozprawy ze stereotypami na swój temat – państwa co kilka lat licytują się w walce o mistrzostwa świata, Europy, igrzyska olimpijska. To akurat nie jest żaden nowy fenomen. Jeszcze przed drugą wojną światową Benito Mussolini osuszał z okazji mundialu bagna i ciągnął setki kilometrów autostrad. My bagien nie suszyliśmy, ale uprzątnęliśmy jarmark w środku stolicy. Każdemu według jego potrzeb. Niewiele krajów może o sobie powiedzieć tak jak Szwedzi: po co nam teraz mistrzostwa, jak my już wszystko mamy?
Zajrzeć do kuchni
My nie mieliśmy. Dzięki Euro przyspieszyliśmy prace i choć nie ze wszystkim zdążyliśmy, to będzie nasz czas nagrody. Wielkie turnieje są rodzajem piłkarskich wakacji. Gwiazdy są wtedy bardziej dostępne niż zwykle, możemy zajrzeć w okolice kuchni futbolu, choć to nigdy nie będzie pełny obraz, bo w reprezentacjach nie panuje aż taki porządek jak w klubach. Dobre jednak i to, a UEFA wymaga od drużyn, żeby przynajmniej raz zrobiły trening otwarty dla kibiców. Leo Messiego wprawdzie tu nie będzie – kiedyś miał propozycję gry dla Hiszpanii, wybrał jednak Argentynę. Ale inni sławni będą blisko. Cristiano Ronaldo z reprezentacją Portugalii w Opalenicy, Rooney w Krakowie z Anglikami, Xavi i Iniesta z Hiszpanami w Gniewinie. Dlaczego jechać do nich, chodzić na mecze, gdy już wiemy, jak nieciekawie bywa za kulisami? Może dlatego, że kochamy bajki, potrzebujemy ich. Albo dlatego, że gdy te gwiazdy wchodzą na boisko, niewiele już da się wyreżyserować. Mimo całego zła, to jednak ciągle nasza gra. Więc się Euro cieszmy. A za wszystko inne, jak nauczył nas futbol, zapłacimy Mastercard.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.