Kiedy biologiczna mama nie może wypełnić swojej roli, znajduje się ktoś, kto adoptuje, kto staje się rodziną zastępczą. Nie zajmie jej miejsca, ale zrobi wszystko, by pustka po mamie bolała jak najmniej.
Z niemiecką precyzją
Czas cudów w rodzinie pani Moniki trwał. Ona sama pojechała do Szensztat, żeby podziękować za Adasia. Pojechała bez jednego euro i martwiła się, skąd weźmie prezenty dla dzieci. Wtedy przyszła siostra zakonna ze stosami czekolad i ubrań do rozdania. To ośmieliło panią Monikę, która postanowiła prosić Boga o więcej. Przede wszystkim o dom albo duże mieszkanie, żeby mogła zajmować się kolejnymi dziećmi – albo o to, żeby Bóg odebrał jej to pragnienie, żeby się z nim nie męczyła. – Napisałam na kartce o wszystkim, czego potrzebuję, i wrzuciłam ją do stągwi w Szensztat – mówi pani Monika. – A potem, z niemiecką precyzją, prośba po prośbie, wszystko było spełnione! Dostaliśmy mieszkanie, 153 metry na Brackiej w Warszawie, ze stiukami i złotymi klamkami, w największym pokoju można było jeździć na rowerze. Dla siebie Bóg wybrał stajnię, a dla tych niechcianych i porzuconych dzieci znalazł prawdziwy pałac!
W mieszkaniu na Brackiej pani Monika prowadziła pogotowie opiekuńcze. Przyjaciele przynosili pieluszki i wózki dla maluchów. Samochód wymodliły same dzieci. – Modliłam się o niego najpierw sama, ale jakoś bez skutku. Wreszcie powiedziałam dzieciom: – Coś się chyba w niebie zatkało, musicie narysować samochód i się o niego pomodlimy. Niedługo potem przyjaciele podarowali nam samochód dla dziewięciu osób. Kuchenkę mikrofalową też wymodliliśmy. Ja bardzo lubię zwierzęta, mąż mówił, że najpierw trzeba mieć na to dom z ogrodem. I znów zaczęliśmy się modlić, był październik, a w lutym dostałam wiadomość, że jest taki dom do objęcia. Był w nim nawet kojec dla psów!
Kolorowy świat
Własnych dzieci pani Monika ma dzisiaj siedmioro, jeden z synów jest już w niebie. Przez jej dom przeszło około czterdzieściorga dzieci. – To dzieci z wielkim cierpieniem – tłumaczy pani Monika. – Wydaje nam się czasem, że można je wyjąć z ich rodzinnych domów i przesadzić gdzie indziej, a one będą szczęśliwe, bo otrzymają doskonałe warunki. A czy kobieta kochająca swojego męża byłaby szczęśliwa, gdyby z dnia na dzień wywieźć ją do pałacu arabskiego szejka i nie pozwolić na żaden kontakt z najbliższymi? Czy cieszyłaby się, że jest wygodnie i że jada na złotych talerzach? Nawet, jeśli w rodzinach tych dzieci działo się bardzo źle, one chcą być ze swoimi rodzicami, a ten nowy świat jest dla nich obcy. Na dodatek często jest to świat wymagający: w rodzinnym domu nie musiały się uczyć, nie musiały sprzątać, mogły robić to, co chciały. Buntują się przeciwko nowym zasadom. Trudno jest im też uwierzyć w Boga, który zgotował taki los. Bardzo trudnym zadaniem jest pokazać im, że Bóg jest miłością i że wyciąga do nich rękę. Jeśli ktoś nie zrozumie, dlaczego dziecko tę rękę gryzie, nie będzie mógł się nim zajmować.
Celem rodzin zastępczych jest nie tylko opieka nad dzieckiem, ale również umożliwienie powrotu dziecka do biologicznej rodziny. – Kiedy pojawia się rodzic biologiczny, staram się usunąć w cień. Nie przywłaszczam sobie dziecka – mówi pani Monika. – Pan Bóg mnie do tego przygotowywał. Doświadczyłam trudnych rzeczy w moim życiu, dlatego teraz nie patrzę na nikogo z wyższością. Może mi się nie podobać to, co robią biologiczni rodzice, ale ich szanuję. Nie staram się zająć miejsca mamy: mama w sercach tych dzieci jest zawsze na pierwszym miejscu. Ja staram się być towarzyszem, dobrą ciocią, która pomoże, podeprze, podpowie. One nazywają mnie mamą albo ciocią, ale to ich wybór, a ja szanuję ich wybory. Chciałabym im pokazać, że świat nie jest szarobury, ale ma wiele barw i odcieni. Chciałabym, żeby odkryły swoje talenty, żeby znalazły swoją drogę, żeby przerwały błędne koło i nie skończyły jako petenci opieki społecznej. Chciałabym im pokazać, że warto żyć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.