Zapewne każdemu z nas zdarzyło się usłyszeć słowa, które go zabolały, przez które poczuł się zraniony lub obrażony. Dotkliwe mogą być same treści przekazywane przez mówiące do nas osoby, ale ranić mogą również forma ich wypowiedzi oraz użyte słowa. Wiele nieporozumień, niesnasek czy wprost konfliktów, zarówno osobistych, rodzinnych, jak i społecznych, wciąż rodzi się właśnie ze słów.
Ostre słowa, bo Mu zależy
To, że Jezusowi zależało także na faryzeuszach, najlepiej oddaje Łukasz, opisując wizytę w domu jednego z nich, imieniem Szymon (por. Łk 7, 36-50). Faryzeusz powątpiewający w Jezusa, wobec którego grzeszna kobieta okazywała gesty czułości, usłyszał przypowieść o dwóch dłużnikach. Opowieść, która pozwala mu słusznie osądzić własną postawę i która staje się podstawą do jasnego sformułowania uchybień gospodarza: Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i otarła je swymi włosami. Nie powitałeś Mnie pocałunkiem; a ona, odkąd wszedłem, nie przestała całować stóp moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje stopy. Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje (Łk 7, 44-47).
Podobne słowa twardo nazywające rzeczy po imieniu, wypowiedziane w gościnie wobec gospodarza, mogłyby być uważane co najmniej za nietakt. Wyraźnie jednak nie chodzi o zachowanie konwenansów. Pretensje są o wiele głębsze i stawka znacznie poważniejsza. Jezus dopomina się w końcu o miłość Szymona faryzeusza, której wyraźnie zabrakło. Czy w sytuacjach konfliktu, oddalenia, zamknięcia na to, co najważniejsze, nie warto zawalczyć o osoby, na których nam zależy, wstrząsnąć nimi ostrzejszym słowem? Ta perspektywa każe inaczej spojrzeć nawet na inwektywy, których gdzie indziej Jezus nie szczędził faryzeuszom.
Idąc tym tropem, można nawet dojść do wniosku, że właśnie tam, gdzie nie ma obojętności, im sytuacja trudniejsza, im konflikt większy, należy się spodziewać słów tym bardziej twardych i dosadnych. Jak jednak odróżnić je od zwykłej niszczycielskiej werbalnej przemocy, której przecież też nie brakuje? Jak nie usprawiedliwić własnej arogancji banalnym „chciałem przecież dobrze”? Sama ostrość użytych słów nie jest wystarczającym kryterium.
Nie każde ostre słowo rani i zabija
Rozmowa Jezusa z Szymonem faryzeuszem czy nawet wszystkie inwektywy skierowane pod adresem uczonych w piśmie i uczniów wpisują się w ważną tradycję proroków Starego Testamentu, którą określa się zwykle sporem Boga z Izraelem. Dobrym jej przykładem jest pierwszy rozdział Księgi Izajasza.
Słowa oskarżenia są w nim ostre i niewybredne. Lud Izraela jest tu przedstawiony jako głupszy niż zwierzęta: Wół rozpoznaje swego pana i osioł żłób swego właściciela; Izrael na niczym się nie zna, lud mój niczego nie rozumie (Iz 1, 3). Jest on grzeszny, nieprawy jak plemię zbójeckie (Iz 1, 4), gorszy niż Sodoma i Gomora, miasta nieuleczalnego zepsucia i grzechu, które wzywane są na świadków przeciw ludowi wybranemu (por. Iz 1, 10). Ofiary Izraela są obrzydliwością dla Boga (por. Iz 1, 11-15). Trudno o czarniejszy obraz i bardziej obraźliwe porównania. Gdyby na nim poprzestać, można by zakwalifikować ten tekst jako przykład mowy nienawiści. Być może nawet niejednokrotnie właśnie tak był on interpretowany w przeszłości, dając argumenty antysemityzmowi. Co sprawia jednak, że mimo obraźliwych sformułowań nie jest on zwykłą słowną przemocą?
Wszystko zaczyna się od przypomnienia, kto i do kogo mówi: Wykarmiłem i wychowałem synów, lecz oni wystąpili przeciw Mnie (Iz 1, 2). Spór toczy się między Ojcem a synami. Jakkolwiek byliby oni nikczemni, pozostają jednak Jego dziećmi. Przypomnienie relacji bliskości i więzi narzuca perspektywę dalszym zarzutom i na końcu wyjaśnia cel, któremu służą wszystkie te cierpkie słowa: Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie! – mówi Pan. Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją; choćby były czerwone jak purpura, staną się [białe] jak wełna (Iz 1, 18). Wszystko, na czym zależy Bogu, to oczyszczenie Izraela, powrót synów do Ojca. Naprawa nadwyrężonej relacji, a nie zemsta czy ich zniszczenie. To najistotniejszy element pozwalający odróżnić zwykłą słowną przemoc od ostrych słów będących przejawem prawdziwej walki o człowieka: otwartość na odzyskanie utraconego dobra, szansa naprawy, powrotu czy ponownego spotkania. Różnica istotna, której jednak można nie dostrzec, zatrzymując się na samej formie.
Pytanie, czy potrzebna jest aż taka niecywilizowana forma. Tyle obraźliwych porównań? Czy nie dałoby się tego samego osiągnąć kulturalniej, nikogo nie obrażając? Trudno nie odnieść tych pytań do zarzutów stawianych czasem wobec współczesnych duszpasterzy nazywających grzech bez przebierania w słowach. Trudno nie odnieść ich do nas samych, gdy jesteśmy bezsilnymi świadkami zła lub niesprawiedliwości, które pojawia się czasem za sprawą bliskich nam osób, a których nie chcielibyśmy bezpowrotnie stracić.
Pośród oskarżeń Izajasz zapisuje dosyć ważną diagnozę kondycji Izraela: Gdzie was jeszcze uderzyć, skoro mnożycie przestępstwa? Cała głowa chora, całe serce osłabłe; od stopy nogi do szczytu głowy nie ma w nim części nietkniętej: rany i sińce, i opuchnięte pręgi, nie opatrzone ani przewiązane, ni złagodzone oliwą (Iz 1, 5-6). Zdarza się, że można być w stanie, który uniemożliwia zwyczajne sposoby korekty, w którym nie pozostaje żadna „zdrowa tkanka” mogąca ją jeszcze przyjąć: Gdzie was jeszcze uderzyć? Wówczas jedynym sposobem, by nie stracić pacjenta, jest terapia wstrząsowa.
Sięgając do ostatnich pism Nowego Testamentu, możemy znaleźć znamienny tekst: Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca (Hbr 4, 12). Żywe słowo daje życie. Ale daje je nie inaczej niż przez to, co każde słowo może wywołać – a więc także przez ból i trudne emocje. Warto o tym pamiętać, by w imię komfortu swojego i innych nie uśmiercić naszego słowa, a Bożemu nie odebrać całej witalności.
***
Tomasz Kot SJ (ur. 1966), przełożony Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego, wykładowca teologii biblijnej na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie, Sekcja św. Andrzeja Boboli Collegium Bobolanum oraz Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Opublikował: La fede, via della vita; Lettre de Jacques.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.