Z Jeanem Vanier, założycielem wspólnot: Arka oraz Wiara i Światło - ruchów skupionych wokół osób z upośledzeniem umysłowym - rozmawiają Wojciech Bonowicz, Marcin Przeciszewski i Piotr Wierzchosławski. Azymut, Nr 4/2002
MP: W sierpniu 2002 roku byliśmy w Polsce świadkami przełomowego dla świata wydarzenia. Ojciec Święty Jan Paweł II w sanktuarium w Łagiewnikach powierzył świat Bożemu miłosierdziu. Na krakowskich Błoniach apelował o nowy program duszpasterski dla Kościoła, oparty na „wyobraźni miłosierdzia”. Czym dla Ciebie jest miłosierdzie Boże? W jakiej mierze Arka oraz Wiara i Światło mogą pomóc w konstrukcji tego nowego programu „wyobraźni miłosierdzia”?
JV: Jan Paweł II jest zadziwiający. Wyprzedza nas o całe tysiące kilometrów, a my jesteśmy biedakami, którzy podążają za nim gdzieś daleko z tyłu. 24 stycznia ubiegłego roku w Asyżu odbyło się spotkanie chrześcijan, muzułmanów, hinduistów, buddystów, którego owocem jest „Dekalog Asyżu” - tekst ogłoszony przez Jana Pawła II. Jeden z jego dziesięciu punktów brzmi tak: „Zobowiązujemy się, że będziemy pracować na rzecz edukacji, w której każda religia, każdy naród, każda kultura jest otoczona szacunkiem”. Wyłania się tu coś nowego. Trzeba bardzo uważnie śledzić wszystkie przemówienia Papieża. W Toronto Ojciec Święty powiedział do młodych: „Jesteście solą ziemi. W Waszych rękach jest przyszłość świata i Kościoła”. Potem pojechał do Gwatemali i Meksyku, gdzie mogliśmy usłyszeć, że „ubogi jest w sercu ludzkości i w sercu Kościoła”. Potem w Krakowie mówił o Bożym miłosierdziu.
Jest to wizja Kościoła, którego dobroć jest odzwierciedleniem dobroci Boga. Kościół ma być dobrym Samarytaninem gotowym zatrzymać się przed człowiekiem, który leży na ziemi. Cały pontyfikat tego niezwykłego papieża przebiega pod znakiem dwóch symboli: korzeni i owoców. Trzeba być bardzo dobrze zakorzenionym, aby otworzyć się na drugiego, na tego, kto jest inny, ubogi. Rozumiem przez to wezwanie do pewnej wizji duszpasterskiej. W przedziwny sposób nie odbiega ona wcale daleko od wizji Jana Pawła II z samego początku pontyfikatu. „Nie bójcie się. Otwórzcie Wasze serca Chrystusowi!”. Pierwszą encykliką Papieża była Redemptor hominis, w której mówił, że człowiek jest drogą Kościoła. Mamy iść za krzykiem ludzkości. To znaczy iść drogą jak dobry Samarytanin i zatrzymać się, kiedy trzeba.
W językach słowiańskich, które bardzo lubię, słowa „Bóg” i „ubogi” mają ten sam rdzeń. Jest to jedyna grupa języków, która odzwierciedla tę rzeczywistość. Bóg i „ubogi”, jakby u Boga. To jest bardzo wymowne. Myślę, że Ojciec Święty przypomina nam właśnie o tej rzeczywistości.
PW: A jak rozumiesz słabość i ubóstwo? Mówisz o różnych rodzajach słabości i o tym, że człowiek słaby odkrywa również jakąś naszą podstawową słabość. Jest słabość małego dziecka, jest słabość człowieka starszego, umierającego, jest słabość osoby z upośledzeniem oraz słabość ukryta w każdym z nas. Czy każda słabość jest błogosławiona przez Boga? Henry Nouwen, Twój przyjaciel, mówił o poważnych pułapkach ukrytych w teologii słabości.
JV: Słabość, kiedy staje się krzykiem: „potrzebuję Ciebie!”, jest zawsze pozytywna. Kiedy słabość zamyka człowieka w depresji albo w agresji, nazywam ją słabością negatywną. Małe dziecko, które właśnie przyszło na świat, jest bezbronne, podatne na zranienia i słabe. Jego podstawową potrzebą jest bycie kochanym. To samo powiedziałbym o umierającym, o ludziach w bardzo podeszłym wieku. Ta słabość woła o przyjaźń, o kogoś, kto będzie blisko. I to samo dzieje się w małżeństwie między mężczyzną i kobietą. Małżeństwo nie polega na rywalizacji, na pragnieniu kontrolowania drugiego. Małżeństwo oznacza: „Potrzebuję cię”.
I widzimy, że cała teologia słabości opiera się na pierwszym błogosławieństwie ubogich w duchu czy na słowach świętego Pawła, który mówi o ościeniu w swoim ciele. Moim zdaniem, tym ościeniem była jego własna agresywność i jego lęk. Święty Paweł był człowiekiem pełnym niepokoju, który sprawiał, że miał wiele sił, by iść do przodu i głosić słowo Boże. Błagał jednak Boga, by wyjął ten oścień z jego ciała. A Bóg na to odpowiedział: „Nie. Wystarczy ci mojej łaski. Moja moc objawi się w twojej słabości”.
Ta słabość, skaza czy luka to miejsce, poprzez które Bóg może wejść w nas, jeśli Go o to prosimy, jeśli do Niego wołamy. Kiedy już nie wiem, co robić, muszę porozmawiać z moją wspólnotą, muszę poprosić Jezusa o siłę, by udzielił mi swojej mocy oraz Ducha Świętego. Kiedy słabość staje się krzykiem: „Pomóż mi!”, jest to coś pozytywnego, gdyż staje się wówczas źródłem wspólnoty.
Moją słabością jest to, że nie mówię po polsku. Potrzebuję tłumacza. To zresztą nie jest jedyna moja słabość. Ale potrzebujemy siebie nawzajem. To właśnie jest sercem i rdzeniem wspólnoty. Dramat rozgrywa się wtedy, gdy nie chcemy uznać, że jesteśmy słabi. Zamykamy się wówczas w złudzeniu autonomii lub nasza słabość prowadzi do przemocy, do oskarżania innych: „To wina moich rodziców, błąd Kościoła, społeczeństwa”, lub też zamyka nas w depresji. Zawsze jednak słabość, która staje się krzykiem o drugiego człowieka, o wspólnotę, o Jezusa, jest pozytywna.
MP: A jak najkrócej sformułowałbyś dzisiaj swoje przesłanie do młodych? I co jest dla Ciebie źródłem największej nadziei?
JV: Odpowiem na te pytania łącznie. Moja nadzieja jest w Twoim sercu. Bo ludzkie serce jest piękne. Widziałem wielu mężczyzn i wiele kobiet opuszczających szpitale psychiatryczne, początkowo zamkniętych w głębokiej depresji, gniewie, wściekłości, a potem przemienionych dzięki temu, że ktoś ich pokochał. Widziałem młodych asystentów przyjeżdżających do Arki, by żyć z ludźmi słabymi, którzy odkrywali nie tylko to, kim są ci ludzie, ale także kim są oni sami. Odnajdywali swoją zdolność dawania życia drugiemu człowiekowi, zdolność czynienia ludzi szczęśliwymi poprzez dobroć i empatię.
Ludzkie serce może bardzo wiele zmienić. Może wyrwać drugiego z duchowej śmierci. Pomóc mu otrząsnąć się ze smutku i depresji. Historia świata i historia każdego z nas jest historią ewolucji, przemiany i rozwoju. Ciągle możemy wzrastać. Nasz świat jest różnorodny i niezwykle złożony: za dużo wiemy, zbyt wiele się dzieje. Wielu młodych ludzi zamyka się więc w smutku i nie wierzy w możliwość innego życia. Wielu decyduje się na robienie tego, co wszyscy - zarabianie pieniędzy. Inni wybierają bunt przeciw społeczeństwu konsumpcyjnemu. Jeszcze inni zamykają się w jakiejś ideologii: pokocham cię, jeśli się zmienisz. Ale są też tacy, którzy odkrywają swoją zdolność do dawania życia poprzez miłość.
Trzydzieści lat temu we Francji, w Stanach Zjednoczonych czy Anglii wszyscy mówili o życiu we wspólnocie z entuzjazmem. „Być razem, mieszkać w górach, hodować kozy... i kochać się nawzajem”. Trwało to dziesięć lat, może piętnaście. Kiedy teraz we Francji pojawia się jakaś nowa wspólnota, której członkowie są szczęśliwi, że żyją razem, słyszy się: „Ach, to na pewno sekta”. Bardzo ciekawa jest ta ewolucja socjologiczna, która się dokonała. Jaka jest różnica między wspólnotą a sektą? Otóż wspólnota jest tam, gdzie istnieje prawdziwa przynależność, ale po to, by każdy stawał się coraz bardziej wolny, a jego osobista świadomość pogłębiała się. Ja wierzę we wspólnotę. Czasami przynosi ona wiele cierpienia, ale jest też miejscem przemiany - naszej przemiany w ludzi wolnych. Bo to prawda nas wyzwala.
«« |
« |
1
|
2
|
3
|
» | »»