Imigranci – goście czy intruzi?

W oczach Polaków utrwalił się pozytywny stereotyp Wietnamczyka: spokojny, uprzejmy, pracowity. Kojarzy się nam z handlem bazarowym i małą gastronomią. Tyle wiedzą Polacy i niewiele więcej mają szansę wiedzieć, temat Wietnamu i wietnamskiej emigracji należy bowiem do najbardziej załganych w dzisiejszych czasach. Przegląd Powszechny, 2/2009



Jeden, stanowiący ornament, to deklaracja premiera SRW o poszanowaniu swobody kultu legalnie działających wspólnot wyznaniowych, drugi, realny, to ustawa o religiach, nakładająca na Kościoły konieczność uzyskiwania zezwolenia władz na każdorazowe odprawienie nabożeństwa, osobnego zezwolenia na wygłoszenie homilii oraz, co oczywiste, poddanie tekstu homilii cenzurze prewencyjnej. Tak wygląda wolność słowa i sumienia w socjalistycznym Wietnamie.

Z takiego kraju przyjeżdżają do Polski emigranci. Było ich tu ok. 60 tys., pozostała połowa. Bardzo dużą część stanowią uchodźcy polityczni i religijni o modelowych, chciałoby się rzec, losach. Są tacy, którzy wyjeżdżają do swoich bliskich, którym wcześniej udało się opuścić Wietnam, są i tacy, którzy sami mówią o sobie, jako o ekonomicznych emigrantach, choć w warunkach takiego kraju, jak współczesny Wietnam granice wyznaczyć niezmiernie trudno. Ja osobiście skłaniam się do poglądu, że w sytuacji tak opresyjnego modelu dyktatury, za uchodźców należy uznać po prostu wszystkich, z wyjątkiem jawnych stronników i funkcjonariuszy reżimu. Moja ojczyzna postępuje niestety dokładnie na odwrót.

Wietnam wypuszcza swoich poddanych za granicę. Do USA, Europy Zachodniej, Australii wyjeżdżają stypendyści, nie tylko z szeregów partyjnego aktywu. Reżim nauczył się już, że warto inwestować w kwalifikacje. Nie są to jednak kolosalne ruchy ludności, z takich stypendiów korzysta kilka tysięcy osób i konsekwencje tego są dla reżimu korzystne. Pamiętajmy bowiem, że studenci pozostawiają w kraju rodziny, mają też świadomość ciągłej kontroli ze strony miejscowych placówek dyplomatycznych SRW.

Niewielu z nich korzysta z okazji do zademonstrowania niechęci do reżimu, bardzo niewielu prosi o polityczny azyl. Do Rosji, na Ukrainę i do Polski wypuszczane są za to setki tysięcy ludzi, ponieważ w tych krajach komunistyczny reżim ma możliwość skutecznej kontroli ich poczynań. Wyjeżdżają ludzie, którzy w przeciwnym razie wylądowaliby w obozie, lokalni aktywiści społeczni, działacze religijni, nieposłuszni intelektualiści, artyści. Wyjeżdżają robotnicy i chłopi, którym zdarzyło się wejść w kolizję z administracją, albo którzy uwierzyli w możliwość ułożenia sobie godnego życia.

Droga do Polski jest drogą oszustwa, według wszelkich znaków od początku do końca przygotowaną przez wietnamską służbę bezpieczeństwa. Emigrant musi poprosić milicję o wydanie paszportu, czyni to przez „pośrednika”, który inkasuje na tę okoliczność do 500 USD (przyzwoita miesięczna pensja w Wietnamie wynosi ok. 20 USD). Korupcyjna droga wejścia w posiadaniu paszportu, paradoksalnie, budzi zaufanie, ponieważ w rzeczywistości socjalizmu na tym etapie korupcja jest zjawiskiem powszechnym i oczywistym. Wietnamczyk nie zna szczegółów prawa wizowego, polega więc na informacjach, których dostarcza mu „pośrednik”.

Wie zatem tylko tyle, że legalnie wyjeżdża z Wietnamu i że udaje się do Polski, o której wie dużo i darzy ją zaufaniem, jako ojczyznę wolności. Z paszportem w ręku, w grupie podobnych mu osób, dociera do Moskwy gdzie „pośrednik” odbiera mu paszport i informuje, że dalszy ciąg drogi odbędzie się już w mniej komfortowych warunkach. Do Polski emigrant dociera prawie zawsze przez zieloną granicę, by na miejscu dowiedzieć się, że mityczna ojczyzna wolności odmawia mu azylu politycznego, nie przewiduje w ogóle żadnych procedur legalizacji pobytu, że, jednym słowem, skazany jest na los nielegalnego imigranta.

Wiąże się z tym brak możliwości normalnego funkcjonowania w społeczeństwie. Dlatego wśród handlarzy na stadionie X-lecia istnieje liczna grupa inteligentów o najwyższych kwalifikacjach, w tym profesorów wyższych uczelni i laureatów nagród, także międzynarodowych. Ludzie ci pracują nie tylko po to, by przeżyć, ale także by spłacić dług u organizatorów przerzutu (czyli SB). Taki dług wynosi od kilku do kilkunastu tysięcy USD, o jego istnieniu często jest się informowanym np. w Moskwie i w ogóle nie jest to żaden dług, ale ordynarny haracz.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...