Ważne, by dziecko otrzymało sygnał o adopcji, gdy ma 3–5 lat, bo jest ono wtedy w relacji zawierzenia do dorosłych. Kiedy będzie miało 15 lat i znajdzie się w okresie młodzieńczego buntu, powiedzenie prawdy o adopcji może mieć destrukcyjne skutki. W drodze, 12/2009
W Polsce 90 proc. adopcji dotyczy dzieci poniżej drugiego roku życia, pozostałe 10 proc. to dzieci do pięciu lat. Późniejsze adopcje już się praktycznie nie zdarzają, dlaczego?
Dzieje się tak, ponieważ ludzie, po pierwsze, chcą przeżyć rodzicielstwo od początku, od urodzenia dziecka, a po drugie, chcą zataić fakt adopcji przed światem. Z badań prof. Elżbiety Holewińskiej-Łapińskiej wynika, że wszyscy pracownicy ośrodków adopcyjno-opiekuńczych (poza jedną) mówią kandydatom na rodziców adopcyjnych, że człowiek ma prawo znać swoje korzenie. Myślę jednak, że w rzeczywistości ludzi, którzy przyszłych rodziców adopcyjnych namawiają do zachowania tajemnicy, jest więcej.
Jak mądrze i pięknie przekazać prawdę o adopcji, pokazuje baśń Katarzyny Kotowskiej Jeż. Jej lektura pozwoliłaby sędziom i adwokatom, wychowawcom i rodzicom przekonać się, że prawdę tę można sformułować afirmująco. Nie, mówiąc: „Znajda jesteś”, tylko: „Urodziłeś się komuś innemu, ale ja ciebie odnalazłam”, „Wybrałam ciebie, by cię pokochać”. Jeśli powie się to kilkulatkowi i on będzie z tą świadomością wzrastał, to na przykre aluzje w piaskownicy będzie potrafił odpalić: „Ciebie urodzili, a mnie wybrali”.
Jest Pan więc zwolennikiem jak najwcześniejszego przekazywania prawdy o adopcji?
Należy to robić wtedy, kiedy dziecko zaczyna pytać, skąd się biorą dzieci. Ile z tego zrozumie? Niewiele, ale coś mu zostanie w głowie. Później trzeba będzie mówić bardziej konkretnie. Ważne, by dziecko otrzymało sygnał o adopcji, gdy ma 3–5 lat, bo jest ono wtedy w relacji zawierzenia do dorosłych. Kiedy będzie miało 15 lat i znajdzie się w okresie młodzieńczego buntu, powiedzenie prawdy o adopcji może mieć destrukcyjne skutki.
Dlaczego czasami niektórzy rodzice oddają adoptowane dzieci?
Nieudana adopcja to nie tylko ta, która została sądownie rozwiązana. Jest wiele nieszczęśliwych małżeństw, które się nie rozwiodły. Są razem, mimo że związek jest nieudany. Podobnie jest z adopcjami. Najczęściej przyczynami nieudanych adopcji są niewłaściwa motywacja kandydatów na rodziców oraz decyzja o adopcji nastolatka.
Znam przykłady rozwiązanych adopcji, które od początku były błędne. Na przykład małżeństwo koło czterdziestki, które miało wszystko: samochody na każdy dzień tygodnia i domy w każdym zakątku świata, uległo presji katolickiego środowiska, przekonującego je, że wypada mieć potomstwo. Samo jednak nie czuło takiej potrzeby i z każdym rokiem duchowo było coraz dalej od niegdysiejszej potrzeby posiadania dziecka. Tymczasem do rodzicielstwa potrzeba odrobiny szaleństwa, które sprawia, że nie widzi się żadnego problemu we wstawaniu w nocy, chodzeniu na wywiadówki, tysiącach poświęceń. Jeśli ktoś nie ma w sobie dynamiki rodzicielskiej, to traktuje dziecko jak lalkę. Gdy ta zaczyna fikać, gdy wychodzą z niej genetyczne uwarunkowania, gdy jest inna niż adoptujący, to okazuje się ciężarem ponad możliwości i dochodzi do dramatu.
Dramatem rozwiązania adopcji kończą się też czasem decyzje o przysposobieniu nastolatka. Rodzic powinien mówić do dziecka otwartym tekstem, pokazywać, co jest dobre, a co złe. Każde kilkunastoletnie dziecko weryfikuje rodziców. Dojrzały, naturalny rodzic nie obawia się, że może stracić prestiż, gdy powie: „Uważam, że źle czynisz”. Natomiast, kiedy dziecko jest adoptowane w wieku 13–14 lat i dochodzi do konfrontacji, to rodzic adopcyjny może usłyszeć: „Nie jesteś moim ojcem, więc nie krzycz na mnie!” i traci pewność. Jeśli wcześniej miał naturalne dzieci, z którymi „przetrenował” bunt nastolatka, to w porządku. Jeśli jednak jest to pierwsze dziecko, które rodzice przyjęli pod swój dach, to poruszają się po polu minowym.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.