Anglicy mają takie powiedzenie: Ludzie dzielą się na tych, którzy żyją, na tych, co umarli – i na tych, co pływają po morzach. Muszę przyznać, że jest w nim sporo prawdy. Teraz – na emeryturze – żal mi tego życia na morzu i dla morza. Posłaniec, 6/2007
Większość znanych mi osobiście marynarzy poszła na morze, bo pociągała ich przygoda. Chcieli zobaczyć świat, a w swej naiwności nie wiedzieli, że wszystkie porty są do siebie podobne. Zdecydowana mniejszość wybrała ten zawód z powodów materialnych. Na morzu zarabia się więcej niż na lądzie, w zamian jednak marynarz spędza na statku często z górą pół roku, przy czym ogrom odpowiedzialności osobistej czyni pracę bardzo uciążliwą. Potrzeba do niej silnej i odpornej osobowości, potrzeba profesjonalizmu, dużej wiedzy, poczucia odpowiedzialności i ogromnej staranności w wypełnianiu obowiązków. Dobry marynarz to taki człowiek, który w pracy nie potrzebuje nadzoru. Na morzu nie ma miejsca dla obiboków czy lekkoduchów. Błąd popełniony nieopatrznie przez jednego członka załogi może innych kosztować życie. Statek i praca na nim weryfikują ludzi bez litości – kto nie ma pożądanych cech, ten kończy morską karierę po jednym rejsie. Odwieczne te zasady obowiązywać będą, dopóki statki nie znikną z oceanów.
Ludzie morza nie afiszują się ze swoją wiarą. Oglądanie miesiącami tych samych twarzy na ograniczonej przestrzeni pokładu skutecznie uczy równości. I zmusza do zachowania względów w stosunku do innych. Obecnie pod obcymi banderami pływa około stu tysięcy polskich marynarzy – najczęściej w międzynarodowych załogach. Na takich statkach ekumenizm ćwiczy się praktycznie. Ale dla każdego marynarza, bez względu na wyznanie, najwyższym dobrem jest RODZINA. To dla niej znosi monotonię ciężkiej pracy, dla niej znosi dzikie wiatry Północnego Atlantyku i mordercze upały na Morzu Czerwonym. I ryzykuje życie, płynąc szalupą komuś na ratunek.
Do niej tęskni, o niej marzy i liczy dni do powrotu do DOMU. A potem znów rusza na morze – dla RODZINY. Tak marynarz mówi – i może nawet tak myśli? A modlitwa? Jeśli tak, to w zaciszu kabiny, w momencie zagrożenia, w ogarniającym czasami zwątpieniu. Bez ostentacji. Prywatnie – w osobistej rozmowie z Panem Bogiem. Za to szczerze i z głębi serca.
Większość znanych mi ludzi morza jest wzorem chrześcijańskich cnót. Lecz w ich wierze nie ma niczego na pokaz – nie lubią nawet o niej rozmawiać. Nie lubią jej okazywać. To sfera ścisłej prywatności, do której nikogo się nie dopuszcza.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.