Anglicy mają takie powiedzenie: Ludzie dzielą się na tych, którzy żyją, na tych, co umarli – i na tych, co pływają po morzach. Muszę przyznać, że jest w nim sporo prawdy. Teraz – na emeryturze – żal mi tego życia na morzu i dla morza. Posłaniec, 6/2007
Większą część życia spędziłem, pracując na morzu. Teraz – na emeryturze – z okna widzę przepływające po Zalewie Szczecińskim statki. I żal mi tego życia na morzu i dla morza. Rzecz jasna, nie zerwałem z morzem. Nie da się z nim zerwać całkowicie. Statki i żaglowce, na których pływałem śnią mi się po nocach. Latem próbuję załapać się chociaż na krótki rejs na jachcie – choć na parę dni – słony oddech morza koi moje serce. Pewnie, każde zajęcie odciska na człowieku niezatarte piętno – ale życie na morzu naznacza szczególnie mocno.
Morza i oceany zajmują prawie 70 procent powierzchni naszego globu. W tych warunkach żegluga staje się koniecznością; i od czasu, gdy jakiś nasz praprzodek odkrył, że można pokonać rzekę na kawałku pnia, rozwija się przez cały czas – tak nieodzowna dla istnienia cywilizacji jak krew dla ciała. Zdawali sobie z tego sprawę Rzymianie. Navigare necesse est, vivere non necesse (Żeglowanie jest koniecznością, życie koniecznością nie jest), do dziś nie straciło na aktualności. Bez tego krwiobiegu świata upadłaby większość państw, a nasze życie materialne i duchowe stałoby się o wiele uboższe.
Morzem transportuje się absolutnie wszystko, co tylko się da załadować na pokład i pod pokład. Statki pływają coraz szybciej – coraz większe i coraz bardziej wyspecjalizowane. Lawinowo narastający postęp technologii i błyskawiczny rozwój informatyki uczyniły pracę na morzu znacznie łatwiejszą, lecz wcale nie bezpieczniejszą. Morze nadal potrafi być śmiertelnie groźne, nawet w porcie: w grudniu ubiegłego roku, stojąc na cumach w Plymouth na brygu Fryderyk Chopin, z załogą złożoną głównie z uczniów szkoły średniej, przeżyliśmy huraganowy wiatr o sile 12 stopni w skali Beauforta. Przy pękających cumach, w środku portu wzywałem pomocy – groziło nam wyrzucenie na brzeg. Pomoc, na szczęście, przyszła w samą porę.
Zbyt wiele jest czynników, których nigdy się do końca przewidzieć nie da, aby – nawet w dzisiejszych czasach – uznać żeglugę za zajęcie bezpieczne. Mało tego, nawet jeśli marynarz wie, że na swoim kursie spotka sztorm o wielkiej sile – moc żywiołu może zawsze okazać się silniejsza niż najnowocześniejsza konstrukcja statku, i tak się czasem zdarza. Giną ludzie i statki – często bez wieści. Dlaczego zatem ludzie decydują się na pływanie? Skąd się biorą marynarze?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.