Kościół, który „ma się niedobrze", nie może tracić odwagi. Tygodnik Powszechny, 22 kwietnia 2007
– Czy jest w ogóle możliwe, aby Kościół był taki radosny i pokorny?
– I dzisiaj, i jutro może to robić poprzez dialog międzyreligijny. Wszyscy spotykamy ludzi, którzy wyznają różne religie, a którzy są nam bliscy. Bo kiedy chrześcijanin zajmuje się tylko swoimi prawami, swoją karierą, sławą swojego nazwiska – boli mnie to i rani. Natomiast dobrze czuję się w towarzystwie muzułmanina, który prawdziwie szuka Boga. Wtedy i my mamy chęć lepiej szukać, nasłuchiwać Boga. Kiedy rozmawiam z sufickim mistykiem albo z żarliwie wierzącym żydem, sam mam chęć być lepszym chrześcijaninem, księdzem, biskupem. Jeśli odnajdziemy w sobie wzajemnie tę duchową postawę, będzie to pierwszy krok do pokoju na świecie.
Podam przykład, zanim spyta pani o konkrety: co roku chodzę na nabożeństwo Jom Kippur. We wspaniałej modlitwie żydzi mówią wówczas Bogu: „Ty nas stworzyłeś, Ty wszystko nam dałeś, a oto, co my z tym zrobiliśmy. A jednak Cię kochamy. Tak, jesteśmy niekonsekwentni. Prosimy Cię, opiekuj się nami, nie możesz przecież tak nas zostawić". Ta modlitwa prosi Boga o działanie. Mogłaby przecież być modlitwą chrześcijanina. Kiedy widzę, jak żydzi poszczą, jak modlą się w Jom Kippur, jestem głęboko poruszony. I sam mam ochotę lepiej przeżywać dzień Wielkiego Piątku.
– Ale już post muzułmanów uważamy często za zbyt demonstracyjny.
– To prawda, post w czasie Ramadanu taki jest: zaczyna się i kończy o konkretnej godzinie, po każdym dniu postu następuje obfity posiłek. Nam Jezus powiedział: kiedy pościsz, niech nikt o tym nie wie. Jednak kiedy Jezus mówi, byśmy pościli w sekrecie, my, katolicy, nie pościmy wcale albo prawie wcale. I dlatego uważam jednak za godne podziwu, że muzułmanie naprawdę poszczą, nawet jeśli na nasz gust robią to zbyt ostentacyjnie. Mało kto jednak wie, że oprócz Ramadanu mają oni jeszcze zalecane dwa dni postu w miesiącu i że ten post odbywają już w sekrecie.
– Nie mamy w Polsce zbyt wielu muzułmanów, którzy ożywialiby naszą wiarę…
– Ależ walka duchowa dotyczy także Polaków! I żaden kraj nie jest wykluczony z tego dialogu. Pamiętam, że w dniu, kiedy Jan Paweł II konsekrował sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach, zrozumiałem, że Miłosierdzie nie jest jednym z atrybutów Boga, ale wręcz jednym z jego imion, i że to mógłby być wspaniały punkt wyjścia właśnie do dialogu z islamem [„Miłościwy", Al-Rahmân – to jedno z imion Boga w pierwszym zdaniu Koranu – red.]. Wszędzie jest miejsce na dialog.
Polacy powinni obawiać się przede wszystkim zagrożenia duchowym lenistwem, groźby wygodnego usadowienia w systemie, w zbyt „idealnej" organizacji. A jeśli kiedyś i u was zamieszka więcej muzułmanów, sami ich poznacie i zobaczycie, jak to zmienia perspektywę.
– Tylko bezpośrednie spotkanie potrafi zwalczyć stereotypy?
– Tylko. Znów posłużę się przykładem. Po rewolucji październikowej przyjechało do nas wielu rosyjskich emigrantów. W większości byli bardzo biedni. Ówczesny kardynał Lyonu powiedział wtedy: „Nie możemy ich zostawić samym sobie. W imię ludzkiej solidarności powinniśmy się nimi zająć" – i wyznaczył do tej funkcji ks. Paula Couturiera. Ów chodził po domach, zanosił najpotrzebniejsze rzeczy – opał, ubrania dla dzieci. Zauważył wtedy, że ludzie, którzy praktycznie wszystko zostawili w Rosji, przywieźli jednak ze sobą święte ikony. I zobaczył, że to do Chrystusa byli przywiązani najmocniej. Był tym odkryciem wręcz zszokowany, bo zawsze mówiono mu, że prawosławni to schizmatycy. Tymczasem kiedy ich spotykał, widział ich wiarę i wypowiedział głośno słynne zdanie, że podział chrześcijan jest skandalem, którego nie można tolerować. Taka była geneza Tygodni Modlitw o Jedność Chrześcijan.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.