Nie mamy władzy nad procesami rozwojowymi, ale zarodki powstały z naszej inicjatywy, świadomie naraziliśmy je na utratę kruchego istnienia. Tygodnik Powszechny, 6 stycznia 2008
Rzecz nie w tym, by pomijać moralne kontrowersje metod in vitro, ale by nie bagatelizować jak najbardziej rzeczywistego dramatu bezpłodnych małżeństw. Dlaczego zatem, mając świadomość tego dramatu, nie dopomóc – jeśli to technicznie możliwe – ziszczeniu się tego naturalnego pragnienia niedoszłych rodziców?
Punktem wyjścia debat na temat metod wspomaganego rozrodu jest zazwyczaj wspomniana wyżej kwestia normatywnego statusu ludzkiego zarodka – temat dyskutowany zawzięcie od ponad 30 lat, któremu poświęcono tyle artykułów, monografii i konferencji, że ich liczba przekracza chyba wszystko, co powiedziano i napisano o innych tematach poruszanych we współczesnej bioetyce.
Lata dyskusji nie zaowocowały osiągnięciem konsensu, raczej mnożeniem kolejnych stanowisk, co w praktyce oznacza wielość proponowanych w trakcie ludzkiej morfogenezy cezur (m.in. poczęcia, implantacji, powstania zaczątków systemu nerwowego, wykształcenia kory mózgowej lub zdolności do samodzielnego życia poza organizmem matki), które miałyby oznaczać początek uznawania w rozwijającym się ludzkim organizmie rzeczywistego istnienia nowego człowieka. Nie było – i jest! Jeśli jest już od momentu, w którym po połączeniu się gamet powstał nowy organizm wraz z własnym szlakiem rozwojowym – a tego, wykorzystując zarówno dane współczesnej embriologii, jak i filozoficzne tezy metafizyki i antropologii, nie można wykluczyć – to tak samo zapłodnienie w warunkach laboratoryjnych i przechowywanie oraz ewentualne niszczenie niewykorzystanych zarodków winno zostać wykluczone z uwagi na ewidentne zagrożenie ich życia. Chronimy wszak ludzkie życie wszędzie tam, gdzie jego istnienie jest zagrożone.
Odpowiedzialność za utracone ludzkie życie nie ciąży na nas wtedy, gdy kres ludzkiego istnienia nie był przez nas świadomie zainicjowany. Nie odpowiadamy moralnie za śmierć ludzi, których nie jesteśmy w stanie wyleczyć, ani za poronione zarodki lub płody, które – często na skutek błędów rozwojowych – obumarły, jeszcze zanim osiągnęły kres morfogenezy. Nie możemy odpowiadać moralnie za coś, co leży zupełnie poza naszym zasięgiem. Pozostajemy zatem niewinni, kiedy rodzą się ułomni ludzie (wykluczając sytuacje, w których sami naraziliśmy rozwijający się ludzki organizm na działanie czynników teratogennych, np. alkoholu), i niewinni, kiedy poczęli się w sposób naturalny, ale nie dane było im się urodzić.
Gdy jednak doprowadzamy w warunkach laboratoryjnych do poczęcia człowieka, sytuacja się zmienia: jakkolwiek nie mamy władzy nad procesami rozwojowymi, to zarodki powstały z naszej inicjatywy, w pełni świadomie naraziliśmy je też na utratę kruchego istnienia. Jeśli wykazywać będą jakieś rozwojowe błędy, możemy pytać, czy nie jest to wynikiem naszego zaniedbania.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.