Nie mamy władzy nad procesami rozwojowymi, ale zarodki powstały z naszej inicjatywy, świadomie naraziliśmy je na utratę kruchego istnienia. Tygodnik Powszechny, 6 stycznia 2008
Mógłby ktoś powiedzieć, że zapłodnienie pozaustrojowe wcale tego ostatniego nie wyklucza. I będzie miał rację. Mógłby dodać, że konieczny współudział rodziców w przekazaniu życia wcale nie jest konieczny, skoro może zostać zastąpiony technicznym wspomaganiem służb medycznych zaangażowanych w program in vitro. I też będzie miał rację. A jednak zamiana rodziców z pośredników w procesie powstania nowego życia w pośredników w dostarczaniu gamet w niepokojący sposób zmienia ich funkcję – niepokojący pod warunkiem, że roli człowieka w powstaniu nowego życia nie rozumiemy czysto technicznie, bo jeśli tak, to (podobnie jak w przypadku odmawiania normatywnego statusu ludzkim zarodkom) nie będziemy postrzegali w pozaustrojowym zapłodnieniu problemów natury moralnej. Człowiek poczęty w warunkach laboratoryjnych zawdzięcza swoje życie nie tylko matce naturze i naturze matki, lecz również osiągnięciom natury technicznej. Zapewne nie zmieni to zasadniczo jego przyszłego życia, zmienia jednak powoli sposób traktowania własnej cielesności.
Przestaje być ona czymś, co istnieje integralnie wraz z nami, staje się „czymś obok nas”. Na własne życzenie „degradujemy” swoją wyróżnioną pozycję w otaczającej nas immanencji.
Powyższe refleksje nie wyczerpują tematu, nie poruszają kwestii biomedycznych, nie zawierają też – z wyjątkiem odniesień do Stwórcy – wątków natury teologicznej. Sądzę, że szukać trzeba takiej płaszczyzny dyskusji, by mogli się spotkać zarówno ci, dla których głos Kościoła jest autorytetem, jak i ci, którzy nie widzą powodów, dla jakich mieliby się z nim liczyć. Tam gdzie w grę wchodzi ochrona ludzkiego życia, jest to prostsze niż w kwestiach odnoszących się do znaczenia współżycia rodziców w procesie powstawania nowego życia. Nie uważam, żeby to ostatnie dało się łatwo wpisać w stosowne prawo, ponieważ moralność sięga głębiej niż prawo.
Stanowisko Kościoła odnośnie do metod wspomaganego rozrodu zostało wyłożone w dokumencie „Donum vitae” już 20 lat temu i – w przeciwieństwie do metod in vitro – nie uległo od tej pory żadnym modyfikacjom. Pierwsze dziecko poczęte metodą in vitro urodziło się w Polsce w roku 1987, w roku wydania wspomnianego wyżej dokumentu. Od tego czasu wiele małżeństw doczekało się dzięki metodzie in vitro swojego „wytęsknionego cudu”. Mam prawo przypuszczać, że toczona dziś w mediach dyskusja nie jest dla nich łatwa... Uwikłaliśmy się w problem dodatkowych zarodków, dawców gamet, zastępczych matek. Niełatwo to teraz rozwikłać, tym bardziej że nie jest dla nikogo tajemnicą, iż metody in vitro praktykowane są w bardzo wielu krajach i cieszą się zarówno prawnym, jak i społecznym przyzwoleniem. W niczym nie zmienia to faktu, że cena, jaką płaci się za każdy taki „wytęskniony cud”, jest ogromna, chociaż czasem trudno ją od razu dostrzec.
***
Siostra dr hab. BARBARA CHYROWICZ jest filozofem i etykiem, profesorem KUL, kierownikiem Katedry Etyki Szczegółowej tej uczelni. Należy do Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Świętego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.