Afrykę znałem z lekcji geografii, ale fascynowała mnie raczej Ameryka, a już najbardziej Azja. Afryka kojarzyła mi się z malarią, muchą tse-tse, groźnymi chorobami, zabójczym promieniowaniem słonecznym i wszelakiej maści zwierzętami, które tylko... czyhają na „świeży posiłek”. A ludzie? Don BOSCO, 2/2009
W Angoli nie brak absurdów. Np. w kraju nie ma problemu wody pitnej, a mimo to każde miasto cierpi jej niedostatek. Niedawno UNICEF zorganizował Światowy Dzień Mycia Rąk Mydłem. Dostarczyli setki plastikowych misek, wiaderek i mydełek. Tylko o wodzie zapomnieli. Akcja odbyła się w naszej szkole w Luandzie i była transmitowana przez telewizję. Dyrektor naszego domu, padre Marcelo, musiał kupić dodatkową cysternę wody, choć i tak każdego dnia płacimy za beczkowóz wody z rzeki Kwanza, którą zużywają nasi wychowankowie.
Po roku pracy w Luandzie zaproponowano mi zmianę placówki. Dobiegła końca moja posługa w tym 5-milionowym mieście, które tak bardzo się różni od wszystkich, jakie do tej pory widziałem. Teraz mieszkam w Ndalatando, 60-tysięcznym miasteczku, położonym w górach. Nasza dzielnica nazywa się Kipata. Mamy tu boisko do piłki nożnej oraz miejsce do trenowania siatkówki i kosza. Wszystko niewymiarowe, ale chętnych nie brak. Problemem jest tylko, kiedy piłka wyleci za naszą posiadłość, a sąsiedzi nie chcą jej oddać. W ostatnich rozgrywkach straciliśmy cztery piłki. Negocjacje dotyczące ich zwrotu były wyczerpujące, ale udane.
Życie na prowincji jest zupełnie inne i klimat jest tu dużo lepszy, chłodniejszy, choć niestety występuje tu mucha tse-tse roznosząca śmiertelną śpiączkę. Są też moskity – komary (nie tak liczne, jak w Luandzie), które roznoszą malarię. Nie brak też innych groźnych chorób. Np. każdego dnia ktoś umiera tu na cholerę. Głównym problemem jest brak doprowadzenia czystej wody do miasta, której źródła są w pobliskich górach. Władze Ndalatando obiecują, że w tym roku doprowadzą wodę do wszystkich dzielnic. Ale może to tylko obietnice przedwyborcze, bo zbliżają się wybory prezydenckie... W każdym razie przy naszej misji jest ogólnie dostępny kran z wodą pitną, z którego korzystają nawet przechodnie idący do pracy.
Dzień na misji w Ndalatando zaczyna się o 5:20. O 5:45 jest rozmyślanie (medytacja), brewiarz. O godz. 6:30 msza św. w sanktuarium (lub w innych kaplicach w naszej parafii), zawsze jeden z księży o godz. 5:30 wyrusza samochodem do wiosek (mamy ok. 10 wiosek i kaplic dojazdowych). Potem jest mata-bicho, czyli śniadanie, następnie przyjmowanie parafian i potrzebujących, później przygotowywanie boiska. O godzinie 9:00 przychodzi młodzież, potem dzieci. W tym czasie czynne jest już biuro, ksero, księgarnia i lodziarnia. Włączamy też generator prądu, uruchamiamy muzykę i tak wszystko funkcjonuje do godz. 13:00.
Po obiedzie jest czas na spoczynek, wyłączamy generator prądu aż do godzin wieczornych (musimy oszczędzać olej napędowy). Przybiegają wówczas dzieci najbiedniejsze, aby skorzystać z boiska. Niektóre wchodzą przez mur, przez rurę ściekową, tzw. „burzówkę”, inne po dachu... O godz. 15:00 zaczynają się „ćwiczenia” i druga tura „aktywności zorganizowanej” aż do godziny 18:00, potem robi się ciemno.
W każdą niedzielę, gdy zajdzie już słońce wyświetlamy film z projektora na ścianie zewnętrznej budynku. Przychodzą wówczas dzieci ze wszystkich stron osiedla. Nie brak też młodzieży i starszych. O godz. 19:45 mamy nieszpory, potem „słówko na dobranoc” i kolację. Nasza aktywność kończy się ok. godz. 21:00. Wtedy jest czas na spoczynek.
Gorąco pozdrawiam wszystkich Czytelników Don BOSCO, dobrodziejów misji, rodziny misjonarzy i samych misjonarzy rozsianych po świecie. Odwagi. Z modlitwą
ks. Paweł Libor SDB (Ndalatando, Angola)
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.