Nadzieja dla Tybetu

Ledwie wróciłem do Europy, a znów wpatruję się w Azję: w Tybecie ostre zamieszki. Z telewizyjnych ekranów straszą spalone sklepy w Lhasie i postaci współczesnych hoplitów „przywracających porządek”. Znak, 5/2008



Nie ulega wątpliwości, że najnowszy wybuch w Tybecie pozostawał w ścisłym związku ze zbliżającymi się igrzyskami olimpijskimi w Pekinie, choć u jego podłoża legły przede wszystkim nawarstwiające się od lat frustracje Tybetańczyków, którzy nigdy nie pogodzili się z okupacją ojczyzny przez komunistyczne Chiny. Co prawda, Tybet od wieków znajdował się w orbicie wpływów chińskich (i mongolskich), ale cieszył się też w swej historii długimi okresami rzeczywistej autonomii czy nawet niepodległości, jak w pierwszej połowie XX wieku.

Kres tej niezależności położyła inwazja komunistycznych wojsk Mao Zedonga z 1950 roku. Od tamtej pory Pekin stopniowo ograniczał zakres swobód religijnych i kulturalnych rdzennych mieszkańców, a dzieje wzajemnych stosunków tybetańsko-chińskich naznaczone były kolejnymi powstaniami i następującymi po nich falami represji: po buncie 1959 roku, na przełomie lat 60. i 70. w ramach wyjątkowo brutalnej na tym terenie „rewolucji kulturalnej” czy wreszcie w pamiętnym roku 1989.

Wprawdzie okresowo Pekin łagodził swój kurs w zależności od tego, czy akurat na szczytach władzy w Komunistycznej Partii Chin górę brała frakcja bardziej kompromisowa – efektem tych zawirowań były między innymi inwestycje w regionalną infrastrukturę (ostatnio otwarto na przykład nową linię kolejową), ale i tak w ocenie większości Tybetańczyków to Hanowie, coraz liczniej osiedlający się na ich ziemiach, najbardziej na tym korzystali, a nie przywiązani do tradycji autochtoni. Pamiętam spotkania z moją wieloletnią sąsiadką z Londynu, Kulsang, córką tybetańskich uchodźców, która mówiła o oporze wieśniaków wobec komunistycznych aparatczyków w Tybecie, a jej słowa mogły być żywcem wyjęte z opowieści o wozie Drzymały i przeciwstawianiu się rugom pruskim w Wielkopolsce za rządów Bismarcka.

Słuchając ich, trudno było oprzeć się wrażeniu, że chińskim pomysłem na modernizację kraju jest zwyczajny Kulturkampf, mający na celu zasymilowanie gotowych do współpracy Tybetańczyków oraz zepchnięcie pozostałych do swoistych rezerwatów, być może w klasztorach, w których musieliby podpisywać lojalki wypowiadające posłuszeństwo „Dalajlamie i jego klice”.

Marcowe starcia w Tybecie i wokół niego po raz kolejny boleśnie uzmysłowiły mieszkańcom i liderom demokratycznego świata (przynajmniej tym, którzy poddali się etycznym impulsom w tej kwestii) ich polityczną bezradność w obliczu tak trudnego i wpływowego partnera jak owładnięty już olimpijską gorączką Pekin. W końcu dialog na temat przestrzegania praw człowieka w Państwie Środka Waszyngton i Bruksela usiłowały prowadzić nie od dzisiaj, ale z mizernymi skutkami.

Jak zatem teraz skutecznie przeciwdziałać brutalnemu tłumieniu tybetańskich aspiracji narodowych, skoro w zglobalizowanym systemie gospodarczym, w którym Chiny wytwarzają jedną trzecią tego, co spożywamy bądź używamy na co dzień, nikt poważnie nie bierze pod uwagę takich instrumentów nacisku wobec nich, jak sankcje czy bojkot? Tym bardziej, że w grę wchodzą również wielkie interesy wielkich międzynarodowych korporacji (w tym MKOl-u), które niechętnie poświęcają własne profity na rzecz ludzi z bardzo odległego kraju, którego na dodatek nikt oficjalnie nie uznaje.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...