Nadzieja dla Tybetu

Ledwie wróciłem do Europy, a znów wpatruję się w Azję: w Tybecie ostre zamieszki. Z telewizyjnych ekranów straszą spalone sklepy w Lhasie i postaci współczesnych hoplitów „przywracających porządek”. Znak, 5/2008



„Jestem teraz w klasztorze – informuje BBC anonimowy Tybetańczyk. – Przed wejściem mnisi skandowali »Niech żyje Dalajlama!« (…) Wiele osób udało się później na komisariat, żądając zwolnienia aresztowanych. Postrzelono dwie dziewczyny”. A z oddalonego o 2 tysiące kilometrów Pekinu miejscowy student, najpewniej rówieśnik tybetańskiego informatora BBC, podkreśla skalę chińskich strat i bardzo jednoznacznie deklaruje: „Popieram rząd. Jego wersję wydarzeń potwierdzają zdjęcia zniszczeń w Lhasie. Słusznie postąpiono, używając siły”.

Ta diametralna różnica ocen i emocji wynika nie tylko z tego, iż jeden z nich był naocznym świadkiem, a drugi polegał na relacjach państwowej telewizji i agencji Sinhua, ale również z głęboko zakodowanej bariery kulturowej dzielącej Hanów (chińska większość w Państwie Środka) od rdzennych mieszkańców tybetańskiego pogórza. W Tybecie bowiem co najmniej od półwiecza ścierają się niepodległościowe aspiracje niewielkiego narodu z imperialnymi odruchami najludniejszego państwa świata, które na naszych oczach przepoczwarza się z regionalnego hegemona w światowe mocarstwo.

W starciu tym dysproporcja sił jest porażająca: Chiny mają niewyobrażalną wręcz przewagę liczebną (powiedzenie, że jeden przeciwnik mógłby drugiego nakryć czapkami, brzmi w tym kontekście po prostu realistyczne), a także gospodarczą i – rzecz jasna – militarną. Tybetańczycy przeciwstawiają Pekinowi swoją tożsamość, przywiązanie do religijnej tradycji oraz Dalajlamę XIV, duchowego przywódcę i bodaj swą najskuteczniejszą broń, choć tym razem – wbrew propagowanej przez „Papieża Tybetu” ideologii niestosowania przemocy – sięgnęli też po kamienie, łomy i noże, co skrupulatnie odnotowały chińskie media.

Nawiasem mówiąc, to znaczący aspekt tych wydarzeń, sugerujący, iż do głosu doszło młode pokolenie tybetańskiej opozycji, rozczarowane stosunkowo „miękką i elastyczną” polityką, jaką Dalajlama prowadzi z wygnania w indyjskiej Dharamsali na rzecz autonomii Tybetu. Ale ta próba odwołania się do wojowniczej tradycji klanów Khamba (paradoksalnie to też integralna część tożsamości Tybetańczyków obok pacyfistycznego buddyzmu) była równie spektakularna co kosztowna; wprawdzie chińskie władze utrzymują, że w starciach zginęły 22 osoby (głównie etniczni Chińczycy), jednak emigracyjne źródła tybetańskie mówią o przeszło 150 ofiarach i setkach aresztowanych (głównie rdzennych Tybetańczyków).

Bunt rozszerzył się przy tym poza granice administracyjne Tybetu, wstrząsając zamieszkanymi przez tybetańską mniejszość rejonami prowincji Syczuan, Gansu i Qinghai, a nawet docierając do Nepalu, gdzie żyją dziesiątki tysięcy uchodźców spod chińskiej okupacji. Ten transgraniczny charakter protestów należy uznać za sukces ich organizatorów, podobnie jak solidarnościowe wystąpienia na Zachodzie, gdzie pod wpływem doniesień o brutalnych represjach władz w Tybecie członkowie rozmaitych organizacji praw człowieka podjęli próby zakłócania pierwszych etapów sztafety ze zniczem olimpijskim.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...