Kule wystrzelone z pistoletu mordercy nie zabiły go, lecz poważnie nadwątliły jego zdrowie. Od 13 maja 1981 r. Jan Paweł II stał się także „Papieżem cierpienia” – choroba i ból stały się nierozłącznym elementem jego życia, a rzymska poliklinika Gemellego – jego trzecim domem
– Jan Paweł II był osobą zdrową i pełną energii – wszystko zmieniło się po zamachu. Co Pan Doktor może powiedzieć na temat tego tragicznego wydarzenia?
– Historia 13 maja 1981 r. jest dobrze znana – opowiedziano ją już setki razy. Brakuje natomiast osobistego świadectwa Ofiary, ale można je odtworzyć z gestów Jana Pawła II w tych tragicznych chwilach. W karetce, która wiozła go do polikliniki Gemellego, powtarzał bez przerwy po polsku: „Jezu, Matko moja” i nic więcej. W niedzielę po zamachu ze szpitalnego łóżka odczytał, nie bez trudności zresztą, tekst modlitwy „Anioł Pański”. Do zdania, w którym mówił o przebaczeniu zamachowcy, dodał z własnej inicjatywy słowo „brat”. Te dwa fakty mogą być syntezą dramatycznych chwil walki o przeżycie.
Z mojej strony chciałbym przypomnieć jedynie, że gdy Papież obudził się po pięciogodzinnej operacji w poliklinice Gemellego, powiedział: „Jak Bachelet”. Odpowiedziałem mu: „Nie, ponieważ Ojciec Święty przeżył i będzie żyć, a Bachelet zginął”. Wydaje mi się, że Papież wspomniał Bacheleta, ponieważ jego śmierć w 1980 r. bardzo nim wstrząsnęła; kilka dni po zamachu odprawił w Bazylice św. Piotra Mszę św. w jego intencji [Bachelet, zamordowany przez włoskie Czerwone Brygady, był wiceprzewodniczącym Najwyższej Rady Sądownictwa, dawnym przewodniczącym Włoskiej Akcji Katolickiej i członkiem Papieskiej Rady ds. Świeckich, do której należał także kard. Karol Wojtyła – przyp. W. R.].
Nigdy nie pytałem Papieża o szczegóły dotyczące zamachu. On sam kiedyś powiedział mi tylko o Alì Agcy: „Ten człowiek za wszelką cenę chciał poznać trzecią tajemnicę fatimską”.
– Kiedy Pan Doktor zorientował się, że Jan Paweł II cierpi na chorobę Parkinsona?
– Pierwsze symptomy choroby Parkinsona odnotowałem około 1991 r., chociaż patrząc z perspektywy lat, muszę stwierdzić, że trudno określić dokładnie moment, kiedy Papież odkrył swą chorobę. Przez długi czas Ojciec Święty nie przykładał wagi do swych dolegliwości i dość późno zaczął pytać o przyczynę drżenia ręki. Wytłumaczyłem mu wtedy, że jest ono symptomem tej właśnie choroby neurologicznej. Dodałem jednak, że od drżenia ręki nikt jeszcze nie umarł, chociaż może być ono bardzo uciążliwe. Wkrótce jednak sytuacja stała się jeszcze bardziej delikatna, gdyż pojawił się nowy problem – trudności z utrzymaniem równowagi. W następnych latach Papież zaczął cierpieć również z powodu poważnych problemów reumatycznych, szczególnie w prawym kolanie, co sprawiło, że nie mógł ani swobodnie chodzić, ani stać przez dłuższy czas.
– Jak Ojciec Święty znosił bóle i dolegliwości, które ograniczały jego ruchy i swobodne poruszanie się?
– W ostatnich czasach ból fizyczny był silny, ale nie był to jedyny ból, który Papież odczuwał – cierpiał bardzo z powodu swojej bezradności, bezradności człowieka przykutego do fotela i łóżka, który stracił swą fizyczną niezależność. To było dla niego źródłem wielkiego cierpienia duchowego – było to cierpienie człowieka na krzyżu, który akceptował wszystko z odwagą i cierpliwością. Papież nigdy, nawet w ostatniej fazie życia, nie prosił o środki uśmierzające ból. Później przyszły dni całkowitej niemocy fizycznej – nie mógł chodzić, ledwo mówił cichym głosem, oddychał z trudem, przyjmował pokarmy z coraz większym problemem. Jakże odległe wydawały się pamiętne Światowe Dni Młodzieży, ważne przemówienia do międzynarodowych gremiów, wspinaczki w Dolomitach, wakacje na nartach, męczące wizyty duszpasterskie w parafiach Rzymu…
– Czy utkwił Panu Doktorowi w pamięci jakiś szczególnie dramatyczny moment?
– Było to w marcu 2005 r., gdy po zabiegu tracheotomii Papież musiał stawić czoło nowej i trudnej rzeczywistości, ponieważ uświadomił sobie, że nie może mówić. Poprosił s. Tobianę o kartkę, na której drżącą ręką napisał po polsku: „Co oni mi zrobili! Ale... Totus Tuus”. Ojciec Święty zdał sobie sprawę, że nagle znalazł się w nowej, nieznośnej sytuacji, ale natychmiast chciał „unieść się” ponad ten problem egzystencjalny, powtarzając akt zawierzenia Matce Bożej.
– Gdy Jan Paweł II był jeszcze w dobrej formie fizycznej, prasa donosiła o papieskich „wypadach” poza Watykan. Czy Pan Doktor brał w nich udział?
– Oczywiście. W pierwszych latach pontyfikatu były to wycieczki do podrzymskich miejscowości w górach lub nad morzem, podczas których Papież odbywał długie spacery pieszo lub na nartach. Z czasem marsze stawały się coraz krótsze, a wycieczki kończyły się długim postojem w panoramicznych miejscach, w cieniu namiotu, który rozbijano pod szczytami często jeszcze zaśnieżonych gór. Posiłek na świeżym powietrzu był dla Jana Pawła II okazją do biesiadowania z towarzyszącymi mu osobami. O zachodzie słońca, przed powrotem do Rzymu, Ojciec Święty lubił słuchać góralskich pieśni w wykonaniu jego orszaku, do którego dołączali również watykańscy żandarmi i włoscy policjanci z eskorty. Moim zadaniem było dyrygowanie tym improwizowanym chórem przed rozbawionym Papieżem.
– Jan Paweł II był pacjentem, lecz dla Pana – katolika – był także Najwyższym Kapłanem. Jak Pan Doktor postrzegał duchowość „swego” Papieża?
– Jan Paweł II żył w intymnym związku z Bogiem, który opierał się na ciągłej kontemplacji i modlitwie. Miał „żelazną” wiarę i duszę, w której odzwierciedlał się cały polski romantyzm i słowiański mistycyzm. Był człowiekiem o dociekliwej inteligencji, o wielkich zdolnościach podejmowania szybkich decyzji, o niebywałej pamięci, a przede wszystkim o ewangelicznych zdolnościach kochania, dzielenia się z innymi, przebaczania.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.