Wciąż wierzę, że Kościół katolicki ma pełnię środków zbawienia i uprzywilejowany dostęp do Prawdy objawionej, jestem jednak świadom, że ze względu na uwarunkowania historyczne i kulturowe ta potencjalna pełnia nie musi koniecznie przekładać się na duchową i moralną rzeczywistość Kościoła jako wspólnoty religijnej i społecznej.
Moja wiara uprościła się. Kościół i jego struktury spadły z piedestału: mają one dla mnie zupełnie służebny charakter wobec zasadniczego celu i racji swego istnienia – uobecniania Boga i Bożej miłości w świecie. Paradoksalnie: długotrwałe doświadczenie braku miłosierdzia ze strony moich współbraci otworzyło mi oczy na prymat miłosierdzia w postawie chrześcijańskiej. Odtąd moją główną „miarą” awangardowości osób i środowisk katolickich i chrześcijańskich, również mnie samego, stała się zdolność do autentycznej miłości bliźniego, a zwłaszcza miłości miłosiernej.
Kościół nie dla niespokojnych duchów?
Dziś zadaję sobie pytanie, dlaczego to – wydawałoby się, znakomicie rokujące – spotkanie zakonnej elity Kościoła w Polsce ze mną, neofitą z laickiego świata nowoczesności, zakończyło się, póki co, dramatycznym rozstaniem? Dlaczego w momencie kryzysu Kościół poprzez jezuickich przełożonych sięgnął po stare wypróbowane metody: przemoc, nakaz milczenia, wycofanie się z dialogu, symboliczne niszczenie oponenta, a w końcu wykluczenie ze wspólnoty? Moja hipoteza jest następująca: w sposobie reagowania na kryzys ujawniła się niezdolność polskiego Kościoła do twórczej asymilacji ważnych postulatów nowoczesności i dialogu, opartego na autentycznym szacunku dla doświadczeń, wrażliwości i sądów sumienia drugiego człowieka.
Te postulaty to: uznanie jednostkowej wolności sumienia i jego sądów za ważną normę etyczną i duchową, uznanie dialogu opartego na szacunku wobec partnerów za standard wspólnego poszukiwania prawdy nieabsolutnej, akceptacja krytyki i samokrytyki jako ważnego źródła samonaprawy wspólnoty, samokrytycyzm wobec własnej trafności interpretacji prawdy Objawionej w odniesieniu do bieżących wydarzeń, rezygnacja z przemocy, również psychologicznej, jako formy rozwiązywania różnicy zdań.
Każdy z tych postulatów nowoczesnej świadomości człowieka Zachodu – a listę tę można rozbudować – jest możliwy do zaakceptowania przez Kościół katolicki, również w obrębie jego hierarchii, bez utraty jego tożsamości doktrynalnej i dyscyplinarnej. W teorii oraz dokumentach kościelnych te postulaty stały się już częścią katolickiego kanonu rozumienia człowieka i relacji społecznych, a w Kościele Europy Zachodniej czy Ameryki Północnej są ważną częścią katolickiej praktyki zarówno wewnątrz wspólnoty katolickiej, jak i w dialogu z niekatolikami.
Jak głęboki jest lęk katolickiej hierarchii w Polsce przed włączeniem niektórych etycznych i poznawczych postulatów nowoczesności w obręb myślenia duchownych, pokazuje fakt, że mojemu Prowincjałowi nie wystarczało moje posłuszeństwo wobec wszystkich jego zakazów i kar. Domagano się ode mnie odstąpienia od własnego sądu sumienia i intelektualnej niezależności, nawet jeśli nie wyrażały się one w żadnym akcie publicznym i zewnętrznym. Uznanie za rodzajherezji tego, że ktoś w sprawie tak kontrowersyjnej i niejednoznacznej jak sposoby rozwiązania problemu agentury SB w Kościele polskim posiada swoje zdanie, wynikało z przekonania, że hierarchia kościelna, a zwłaszcza przełożeni, ma znoszący wszelką potrzebę dialogu monopol na prawdę i uprzywilejowany dostęp do niej.
Osobiste doświadczenie długotrwałego i destruktywnego zakazu wolności słowa, a w rezultacie też myślenia – przez prawie półtora roku nie byłem zdolny do napisania jakiegokolwiek poważniejszego tekstu, choćby do szuflady – uwrażliwiło mnie bardzo na problematykę wolności w Kościele katolickim. Dostrzegłem nasz oportunizm, bezmyślność, brak intelektualnej odwagi, umysłową wtórność. Wolność w Kościele, zwłaszcza w środowisku duchownych i świeckich zależnych od kościelnej hierarchii, nie jest wartością cenioną, a przeciwnie – wydaje się niebezpieczna. Duchowni w Polsce są trenowani przez lata w skrajnym oportunizmie i braku samodzielnego myślenia, najlżejsze odchylenie od linii Kościoła, czyli tego, co myślą biskupi czy zakonni przełożeni, jest natychmiast karane. Sytuacja taka rodzi lęk przed sądami własnego sumienia i niezależnym myśleniem.
Dotychczasowy paradygmat posłuszeństwa klerykalnego i zakonnego realizowany w Kościele polskim w praktyce nie uwzględnia wolności sumienia podwładnych, jeśli artykułują oni inny sąd niż ich kościelni przełożeni. W tym przypadku włączenie nowoczesnego postulatu bezwzględnego szacunku dla wolności sumienia człowieka (postulatu znanego od czasów św. Tomasza z Akwinu) w ramy paradygmatu katolickiego rozumienia posłuszeństwa w strukturach hierarchicznych i zakonnych wymagałoby modyfikacji tego paradygmatu: podwładny miałby prawo zachować własny sąd sumienia, inny niż przełożony, jeśli tylko pozostawałby posłuszny wobec jego decyzji, a jednocześnie obie strony byłyby zobligowane do poszukiwania w dialogu głębszej prawdy, uwzględniającej te różne punkty widzenia.
Skoro jednym z zasadniczych źródeł uobecniania się Boga i odnowy samego Kościoła jest wolność sumienia i myślenia uczestników kościelnej wspólnoty – podporządkowana najwyższej normie miłości – blokowanie jej skazuje Kościół w Polsce na wysychanie istotnego źródła wigoru jego misji ewangelizacyjnej i owocnego dialogu ze światem pozakatolickim. Kościół, który w praktyce nie szanuje wolności i lęka się jej, choćby ukrywał ten lęk, nie ma nic istotnego do zaproponowania uformowanym przez nowoczesne umiłowanie wolności ludziom Zachodu. Taki Kościół może jedynie funkcjonować w obrębie własnej kurczącej się wspólnoty i katolickiego świata, przemieniając się stopniowo w getto.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.