Życie chciane i niechciane

W drodze 10/2010 W drodze 10/2010

Potrzebna jest nam wrażliwość pozwalająca dostrzec, że od momentu powstania pierwszej komórki nowego organizmu chodzi już o kogoś. Kontakt z nim jest na razie niemożliwy – ani tu rozumu, ani woli, ani nawet ludzkich kształtów – tacy właśnie na początku jesteśmy. Ale jesteśmy!

 

Jest tak kruche, że – jak twierdzą embriolodzy – średnio 50 proc. zarodków nie ma szansy na dalszy rozwój, najczęściej z powodu nieprawidłowego ukształtowania (błędów genetycznych lub strukturalnych). Trudno nawet mówić tutaj o błędach w takim znaczeniu, w jakim zwykliśmy używać słowa „błąd”, ponieważ natura nie jest podmiotem, który mógłby się mylić – nie odpowiada zatem za błędy. Natura „broni się” w zdeterminowany biologicznie sposób przed dalszym rozwojem organizmów niespełniających czasem nawet genetycznych kryteriów gatunku. Czemu zatem nie mielibyśmy selektywnej funkcji natury jakoś zastąpić (diagnostyka preimplantacyjna to wszak jeden z najbardziej kontrowersyjnych elementów programu)? Teoretycznie może i moglibyśmy. Problem w tym jednak, że człowiek okazuje się tu znacznie bardziej restrykcyjny od natury. Natura „pozwala” rosnąć karłowatym drzewom, dla człowieka stwierdzenie w badaniach genetycznych choroby Downa jest wystarczającym powodem, by zniszczyć życie. Wziąwszy pod uwagę znaczącą liczbę wczesnych poronień, można by „oskarżać” naturę, że jest rozrzutna. Może i jest rozrzutna, ale nie okrutna. Natura „nie pozwala” na dalszy rozwój organizmów, które nie są w stanie przeżyć, następstwem diagnostyki bywa selekcja organizmów pod kątem tego, czy ich życie można uznać za satysfakcjonujące. To zupełnie inny poziom selekcji. Twierdzenie zatem, że w przypadku programu in vitro nie dochodzi do planowego niszczenia ludzkiego życia, a jedynie do procesu podobnego naturalnemu, nie jest prawdziwe. Można oczywiście zupełnie wykluczyć diagnostykę i przeprowadzać implantację wszystkich otrzymanych zarodków, na to jednak zwolennicy metody absolutnie nie chcą się zgodzić, ponieważ znacząco obniżyłoby to jej skuteczność. Nawet zresztą gdyby się zgodzili, nie rozwiąże to wszystkich problemów moralnych związanych z in vitro

Jesteśmy…

Pozostaje bowiem jeszcze kwestia tego, czy współżycie rodziców ma moralne znaczenie w powstawaniu nowego życia, czy też jest to jednie kwestia funkcjonowania organizmu i można ją bez żadnych strat natury moralnej zastąpić techniką. Jakkolwiek już poprzedni problem został nazwany „trudnym”, to – w świetle tezy o istnieniu ludzkiego życia od momentu powstania pierwszej komórki ludzkiego organizmu i przyjętej normy zakazującej nam niszczenia ludzkiego życia – wykluczenie in vitro jest czytelne. Niektórzy ze zwolenników metody odżegnują się wprawdzie od jakiegokolwiek niszczenia ludzkich zarodków, najczęściej mają jednak na uwadze zarodki, które zostały już pozytywnie zdiagnozowane, a ich kriokonserwacji nie uważają za zagrożenie dla życia. Podkreślają, że czas kriokonserwacji nie ma znaczenia, zarodki można przechowywać praktycznie w nieskończoność. Nawiasem mówiąc – sprawdził to ktoś?

Aż do tego momentu czytelne jest też dopominanie się, by prawo zakazywało praktyk medycznych, które mogą stanowić zagrożenie dla życia, a związane z nimi ryzyko nie wiąże się z oczekiwaniem terapeutycznej korzyści (jak ma to miejsce w terapiach eksperymentalnych, na które decydujemy się w sytuacji, gdy zawiodły wszelkie wypróbowane metody leczenia). Dlaczego połączenie gamet w warunkach laboratoryjnych miałoby się znacząco różnić od ich połączenia w organizmie kobiety? Rzecz w tym, że poza metodą ICSI (docytoplazmatyczna iniekcja plemnika)[2]właściwie się nie różni, co więcej, sukces metody na tym właśnie będzie polegał, że nie pojawią się żadne zmiany rozwojowe. Po połączeniu się gamet, również w przypadku ICSI, cały proces przebiega dokładnie tak, jak w naturze, czyli wtedy gdy brak jest zaangażowania dodatkowych osób. Człowiek nie ma władzy nad powstawaniem życia. Nauczył się łączyć elementy (gamety), które są konieczne do jego powstania, procesy rozwojowe nie są jego pomysłem. Jeśli coś się istotnie w przypadku metod in vitro zmienia, to jest to funkcja rodziców w procesie powstania nowego życia. Zmieniła się też relacja, w jakiej zarodki pozostają względem rodziców i zaangażowanych w praktykę metody służb medycznych. Można by w odniesieniu do zarodka powiedzieć krótko: „mamy Cię” (piszę Cię wielką literą, ponieważ chodzi już nie o coś, ale o kogoś). „Mamy Cię” – czyli mamy nad Tobą władzę, możemy o Tobie decydować, sprawdzić, czy wszystko z Tobą w porządku, czy też – wybacz – ale jeśli się okaże, że nie spełniasz satysfakcjonujących nas kryteriów, to może lepiej, żeby Twoje życie zakończyło się, jeszcze zanim znajdziesz się w organizmie Twojej matki. Czy w ogóle zastanawiamy się nad tym, jaką władzę mamy w laboratoryjnych warunkach nad ludzkim życiem? Władzę totalną, nieporównywalną do żadnej innej sytuacji, w której jeden człowiek staje wobec drugiego, zdecydowanie większą nawet od tej, jaką mamy nad dopiero co narodzonym dzieckiem. Metoda (metod jest oczywiście wiele, ale upraszczam w tym miejscu sprawę) taką relację wytwarza, czy tego chcemy, czy też nie. W metodzie – powtarzają jej zwolennicy – rodzą się tylko dzieci chciane. To prawda, problem w tym, że w praktyce okazuje się, że nie wszystkie zarodki otrzymane w trakcie programu są rzeczywiście chciane… Kiedy dzieci poczynają się w sposób naturalny, nie mamy nad nimi takiej władzy…

Celowo poruszam tylko jeden z aspektów rezygnacji ze współżycia rodziców jako pośredniej przyczyny powstawania nowego życia. Wybieram ten właśnie aspekt, bo wydaje mi się on znacznie bardziej czytelny i łatwiejszy do zrozumienia niż analizowanie normatywnej funkcji ludzkiej natury czy też odwoływanie się do metafory o „owocu miłości”. To piękna metafora, ale nie można wykluczać, że rodzice, którzy obserwują wzrost i dojrzewanie poczętego in vitro dziecka, kochają je naprawdę, stwierdzenie: „wasze dziecko nie jest owocem miłości” brzmi dla nich niezrozumiale i krzywdząco, a doktryna, która zabraniałaby im jego przyjścia na świat wydaje się okrutna i zdecydowanie niechciana. Tak to rozumieją. Dziecko jest widocznym znakiem dobra, niezamierzona bezdzietność dramatem. Skoro dramat można jakoś rozwiązać, dlaczego tego nie zrobić?

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...