Dlaczego człowiek cierpi? Czy jest jakiś sposób, który pozwoliłby człowiekowi uniknąć tego przykrego, a czasem wręcz tragicznego doświadczenia? Czy cierpienie ma jakikolwiek sens, czy wynika ono z naszych błędów, a może grzechów? ...na temat cierpienia nie da się teoretyzować. Można je jedynie przeżyć w głębi swej duszy.
Czymś, co najbardziej utrudnia akceptację cierpienia, jest bowiem nasza pycha. W każdej sytuacji chcielibyśmy decydować, wybierać. Jeśli tak, to chcielibyśmy na mocy naszej decyzji uwolnić się także od cierpienia, a to przekracza nasze możliwości. Dlatego buntujemy się i jeszcze bardziej cierpimy. W relacjach z innymi stajemy się nie do zniesienia – i cierpią nasi najbliżsi. Tak ta przeklęta spirala rozkręca się i nas przerasta.
Dzięki wspaniałemu rozwojowi nauk medycznych możemy skutecznie walczyć z bólem fizycznym, możemy uwalniać od trudnych dolegliwości z powodu chorób psychicznych, ale od cierpienia jako takiego uwolnić nikogo nie potrafimy. Cierpienie przekracza poziom życia biologicznego, przekracza nawet poziom ludzkiej psychiki, na którym odnoszą dziś sukcesy różne metody skutecznych psychoterapii z psychoanalizą włącznie. Cierpienie jest doświadczeniem znacznie głębszym, sytuuje się na poziomie życia duchowego człowieka. Dlatego tak nieporadnie z nim sobie radzimy od czasu, gdy zredukowaliśmy człowieka i jego życie do poziomu biologicznego. Jeśli człowiek jest tylko strukturą biologiczną z rozwiniętą zdolnością poznawania i odtwarzania, to cierpienie jest bez sensu i właściwie winno go nie być. A jednak człowiek cierpi, a cierpiąc w sposób dramatyczny ujawnia i sygnalizuje, że jest strukturą duchową, strukturą przekraczającą to, co dostępne w badaniach, z jakimi mamy do czynienia w naukach przyrodniczych.
Zło i cierpienie
Bardzo często cierpienie jest kojarzone z tajemnicą zła. Zło jest dolegliwym brakiem dobra. Może być przeżywane poprzez cierpienie. Doświadczenie wielkiego zła powoduje wielkie cierpienie. Nie jest to jednak prosta, dialektyczna zależność, która automatycznie dałaby się ułożyć według schematu: zło – cierpienie, dobro – szczęście. Doświadczenie ludzkiego dobra nie likwiduje cierpienia, ale czyni je czymś do zniesienia. Doświadczenie dobra umacnia i usprawnia do ludzkiego przeżywania cierpienia. Dobro, które wnoszą w środowisko człowieka dotkniętego cierpieniem osoby związane z nim relacjami życzliwości, szacunku, współczucia i miłości, tworzy swoistego rodzaju niszę ochronną, w której człowiek może – mimo swojego czasem wielkiego cierpienia – funkcjonować wśród innych, dokonywać wyborów, kochać, szanować, respektować. Po prostu żyć po ludzku.
Jeśli możemy usunąć zło, które jest źródłem cierpienia, sprawa jest oczywista: należy za wszelką cenę eliminować źródła bólu i cierpienia. Jeśli nie, naszym zadaniem jest pomóc człowiekowi w ten sposób, by mimo cierpienia mógł normalnie funkcjonować. Tu niestety nie ma miejsca na łatwe, naiwno-sentymentalne rozwiązania. Tu potrzebne jest autentyczne ludzkie otwarcie się na drugiego człowieka.
Największą krzywdą, jaką możemy wyrządzić komuś, kto cierpi, jest sztuczne, nie przeżywane do końca współczucie, albo też naiwne udawanie, że przecież nic się nie dzieje, że jedynym sposobem na uniknięcie cierpienia jest zbagatelizowanie jego źródeł.
Wobec naszej bezradności
Widząc cierpienie kogoś bliskiego, najczęściej naiwnie biegamy po korytarzach szpitalnych, robimy kolejne badania, zabiegamy o dodatkowe konsultacje, a to wszystko na nic. Może zamiast tej niewiele przynoszącej nadaktywności warto zaufać lekarzom i znaleźć więcej czasu dla chorego. Bo tak jak od bólu fizycznego uwolnić mogą środki farmakologiczne, tak w cierpieniu ulżyć może nasza życzliwa obecność. Bez zbędnych słów, bez łatwych prób pocieszania. Po prostu obecność. Jest to aktualne nie tylko w sytuacji choroby, ale dotyczy każdego cierpienia, które w głębi duszy dotyka człowieka, które beznadzieją niszczy przed nim prawdziwą przestrzeń osobowego życia. Bez nadziei życie jest niemożliwe. A jej źródłem jest tylko drugi człowiek, jego życzliwe słowo, spojrzenie, dobry gest.
Kiedy cierpienie przerasta człowieka, potrzebny jest ktoś obok, ktoś kto kocha, kto współcierpi, kto po prostu jest. Pokusa odejścia choćby poprzez akt dobrowolnej “dobrej śmierci”, którą nazywamy eutanazją, zawsze rodzi się z doświadczenia samotności, z bezradności w przeżywaniu nieuniknionego cierpienia, z deficytu koniecznej dla osobowego życia światła nadziei. Cierpieć w pojedynkę to prawdziwe piekło. Cierpieć z kimś, kto mnie kocha, to trudna, ale nie beznadziejna droga. Cierpieć z Chrystusem – to dojrzewać do spotkania z Bogiem. To spojrzeć na siebie i swój los w eschatologicznej perspektywie życia wiecznego. Szczęśliwi ci, którzy to potrafią, oni nigdy nie są sami w swym cierpieniu. Łącząc zaś swoje cierpienie z miłością Chrystusa, nie usuwają cierpienia, ale nadają mu wymiar ofiary. Cierpienie w ten sposób przestaje być absurdalne, nabiera sensu, czemuś służy. Oczywiście tego doświadcza każdy głęboko w swoim sercu. To nie jest takie proste. Wiedzą to dobrze duszpasterze pracujący w hospicjach, którzy potrafią słuchać chorych. Być może trzeba mieć łaskę, która pozwala człowiekowi dojrzeć do uczynienia daru i ofiary ze swego cierpienia. Nie wiem, czy to tylko jedna z wyidealizowanych teorii życia duchowego. Wiem jednak, że są tacy, którym to się udaje. Zatem jest to możliwe.
Kazimierz Szałata – doktor filozofii, wykładowca filozofii i etyki na Uniwersytecie Kardynała Wyszyńskiego oraz Warszawskim Uniwersytecie Medycznym; założyciel i kierownik Konwersatorium Etyki “Medycyna na miarę człowieka”. Prezes Fundacji Polskiej Raoula Follereau, organizator Festiwali Misyjnych, spotkań Misyjnego Apostolstwa Niepełnosprawnych Dzieci.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.