My z wioski amiszów

W drodze 1/2011 W drodze 1/2011

Chrześcijanin jest skazany na wykluczenie i rzeczywiście, kto nigdy wykluczenia ze względu na swoją wiarę nie doznał, może być pewien, że jego wiara jest głęboko utajona i dla nikogo niewidoczna

 

Ile już razy znaleźliśmy się w takiej sytuacji? Ile razy przemilczeliśmy nasze chrześcijaństwo tylko dlatego, że świat zacząłby nas ignorować, gdybyśmy się przyznali do wiary? A być może jest tak, że ”trudności w wierze” biorą się w nas nie stąd, że nasz umysł stawia opór wierze, ale stąd, że podświadomie boimy się, jak wypadniemy na tle świata, stając murem za prawdami i zasadami, których on nienawidzi? Wolimy być ”wątpiący i poszukujący” w wierze nie dlatego, że taka jest prawda o naszym umyśle i sercu, ale dlatego że tacy będziemy bardziej akceptowalni dla świata. Strach przed wykluczeniem z ”wewnętrznego kręgu”, którym dla nas jako chrześcijan jest świat, potrafi fatalnie kształtować naszą wiarę i sposoby jej wyrazu, a – jeszcze raz podkreślam – często dzieje się to zupełnie poza naszą świadomością. Chciałbym opisać kilka typowych sytuacji, w których stajemy przed takim ukrytym dylematem – zostać wykluczonym ze świata albo przemilczeć swoje chrześcijaństwo i swoje przekonania.

Obrazek z życiowej wystawy – czyli o niemówieniu wszystkiego

Jakiś czas temu pewna redakcja zwróciła się do mnie z propozycją wzięcia udziału w ankiecie na temat tego, dlaczego w Polsce coraz mniej ludzi identyfikuje się z nauczaniem Kościoła. Problem rzeczywiście istnieje. Wszak nierzadko można spotkać katolików, którzy co jakiś czas chętnie wpadają na mszę świętą niedzielną, ale już zasady moralne nakazujące uczciwe płacenie podatków czy rezygnację z antykoncepcji trudno im zrozumieć, praktykować i akceptować. Ponieważ mam już pewną wprawę w sprawianiu zawodu tym, którzy prosząc o tekst, chętnie powiedzieliby mi, co dokładnie mam w nim napisać, postanowiłem tym razem uprzedzić redakcję o tego typu niebezpieczeństwie. Napisałem więc w mailu, że oczywiście chętnie odpowiem na ankietę, ale od razu zaznaczam, że – moim zdaniem – problem nie leży w grzechach Kościoła, ile raczej w miernocie ludzkiej, która nijak nie może się zgodzić na stawiane sobie wymagania. Kościół ze swoją wiarą dogmatyczną i moralną nie jest – moim zdaniem – zwykle odrzucany, dlatego że jest grzeszny, tylko dlatego że grzeszni są i tacy chcą pozostać ci, którzy Kościół odrzucają. To trochę tak, jak w tej historii o rabinie, opowiadanej przez Jacka Salija OP. Pewien rabin tak mówił o Narodzie Wybranym: ”Grzechy naszego ludu są liczniejsze niż piasek morski, ale nie z powodu tych grzechów nasz lud jest nienawidzony; ludzie nas nienawidzą z powodu naszych zalet”. Z Kościołem i Jego nauczaniem sprawa ma się podobnie. Redakcja odpowiedziała na mój mail, że nie o tego typu refleksję jej chodzi. Wszak teraz na czasie są skandale z wykorzystywaniem seksualnym dzieci przez duchownych, wielka afera z założycielem Legionistów Chrystusa i coś tam jeszcze i redakcja spodziewa się, że właśnie to warto byłoby skojarzyć z problematyką hipokryzji i niewierności chrześcijan (oczywiście nazwano to zupełnie inaczej – brakiem pełnej identyfikacji ogółu wierzących z Kościołem). Uzmysłowiłem sobie wówczas pierwszy sposób, w jaki dokonuje się wykluczenie.

Mówienie na zamówienie

Nie chodzi o to, że świat zamyka chrześcijanom usta. Świat chce, żeby chrześcijanie mówili dokładnie to, czego on chce słuchać. Mogą nawet głosić swoją naukę, ale jedynie w tych jej aspektach, które nie zdenerwują świata. Można mówić o miłosierdziu Bożym, ale nie o Jego sprawiedliwości. Warto ciągle przypominać o łaskawości Boga, ale nie o Jego gniewie i karze. Trzeba głosić miłość, ale nie wolno dopominać się o odpowiedzialność i wynikającą z niej czystość przed ślubem. Trzeba ciągle mówić, że ”seks jest boski”, ale już ani słowa o antykoncepcji i in vitro. Konieczne jest stałe piętnowanie grzechów i słabości ”ludzi Kościoła” – czyli zazwyczaj duchowieństwa, ale czymś wysoce nieeleganckim i niestosownym jest, aby Kościół piętnował grzechy wiernych i zatruwał niedzielne przedpołudnie albo popołudnie wezwaniami do nawrócenia. Takie przykłady można by mnożyć. Wykluczenie nie grozi nam, gdy będziemy głosili prawdy chrześcijańskie, ale gdy będziemy głosili wszystkie prawdy chrześcijańskie. Zdrada naszej wiary dokonuje się nie wówczas, gdy głosimy coś sprzecznego z nauczaniem Kościoła (choć i takie występy zdarzają się katolickim publicystom nagminnie), ale gdy decydujemy się na to, że o pewnych prawdach nie wspomnimy – w tekście, przed mikrofonem na ambonie, w radiu, przed telewizyjną kamerą. Czy ktoś nas ukaże, jeśli zgodzimy się głosić integralną prawdę chrześcijaństwa? Jasne, że nie. Po prostu żaden dziennikarz nie zaprosi nas już na łamy swojego pisma, nie użyczy nam eteru swej rozgłośni, nie udostępni nam telewizyjnego czasu antenowego. Nie chcieliśmy przemilczeć grzechów świata, to świat przemilczy nas. Kiedy czytam, słucham czy oglądam polskie media – zarówno te katolickie, jak i ”świeckie” – mam dziwne wrażenie, że 90 proc. duchownych i świeckich gadających głów, które się w nich pojawia, zawdzięcza ten przywilej temu, że zgodzili się ”nie robić siary” i przed kamerami nie spierać się o pewien ”pakiet spraw” – czyli głosić chrześcijaństwo zanurzone w dialogu, otwarte na dyskusję ze współczesnym światem. Strach przed wykluczeniem ze świata, którego próbką i najbardziej reprezentatywną częścią są media, stał się dla wielu pasterzy i chrześcijańskich publicystów drogą, którą odchodzą od chrześcijaństwa dalej, niż by chcieli. Powodem oficjalnym ma być subtelność myślenia, a zwykle chodzi o zwykły lęk przed tym, że nie dadzą nam już więcej sceny na publiczne występy – zostaniemy wykluczeni z naszego ukochanego, światowego ”teatru lalek”.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...