Społeczeństwo obywatelskie, które nigdy nie było na Ukrainie dość silne, okazało się osłabione i rozbite. W ciągu pięciu lat niezdarnych rządów pomarańczowych liderów, w których swego czasu pokładało ono wielką i być może ostatnią nadzieję, zdołało wyobcować się z polityki.
I wreszcie po trzecie, ukraińskie społeczeństwo nie otrzymało po prawdzie żadnej pozytywnej wiadomości od tak zwanej międzynarodowej wspólnoty demokratycznej. Żadnego sygnału, że na Ukrainie dzieją się rzeczy wątpliwe, które mają nawet charakter przestępczy. Zamiast tego, wedle niektórych źródeł, Janukowycz wraz ze swoimi puczystami dyskretnie otrzymał od Unii Europejskiej carte blanche na dokonanie zamachu stanu pod warunkiem, że cała ta operacja specjalna zostanie sprawnie przeprowadzona z pomocą orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego – wymóg dla Partii Regionów nie nadto chyba trudny do spełnienia, zważywszy siłę i asortyment pozostających w jej dyspozycji „argumentów”. Oczywiście odegrały tu swoją rolę i powszechne w europejskich stolicach „zmęczenie Ukrainą” i obietnice składane przez „regionałów”, że wprowadzą „porządek” oraz od dawna oczekiwane „reformy”, jak również – last but not least – obecne w „starej Europie” pragnienie polepszenia stosunków z Rosją, by zminimalizować przeszkody na szlaku transportu rosyjskich zasobów energii. Nie było żadnych słów potępienia pod adresem puczystów, co bez wątpienia również przyczyniło się do demoralizacji i demobilizacji społeczeństwa oraz osłabienia jego oporu przeciw autorytaryzmowi.
Janukowyczowi wraz z kliką trzeba oddać hołd za to, że w pełni wykorzystał otrzymaną carte blanche – nie dla wprowadzenia, co zrozumiałe, obiecanych reform, lecz dla wzmocnienia swojej autorytarnej władzy. Jego projekt „państwa Ukraina” jest całkowicie czytelny. W planie politycznym ma to być państwo „sterowane”, czyli imitacja demokracji na wzór putinowski; natomiast w planie narodowokulturowym: kreolska ojczyzna rosyjskojęzycznych kolonizatorów/kolonistów oraz zasymilowanych aborygenów przy jednoczesnej językowokulturowej i społecznoekonomicznej marginalizacji aborygenów niezasymilowanych – jak na Białorusi. W Donbasie, a może i na całym południu oraz wschodzie Ukrainy, taki projekt byłby całkiem możliwy do realizacji, ale w skali całego kraju prawdopodobnie czegoś takiego przeprowadzić się nie da. Janukowycz, jak się zdaje, tego nie rozumie, a możliwe, że wskutek swojego głębokiego prowincjonalizmu i prymitywności nawet nie jest w stanie wyobrazić sobie innych projektów niż te, które ogląda na ekranach znanej mu dobrze rosyjskiej telewizji. Tymczasem w Rosji rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana niż w telewizyjnych przekazach. Na Białorusi zresztą też.
Co się tyczy Ukrainy, to, po pierwsze, nie ma ona (na szczęście!) tak ogromnych zasobów naturalnych jak Rosja. I dlatego swoją niekompetencję i skorumpowanie ukraińskim autorytarystom będzie o wiele trudniej ukryć. Bez dochodów z ropy naftowej i pożyczek MFW nie będą po prostu mieli czym kupić sobie lojalności poddanych. Nie wystarczy rekompensata za nieefektywną produkcję własną w postaci importu na szeroką skalę. Po drugie, w odróżnieniu od Rosjan, Ukraińcom obce jest imperialne zaczadzenie, ich głów nie otumani paranoidalna idea walki z Ameryką, „powstawania z kolan”, obrony „współrodaków” wszędzie, gdzie się da, czy jeszcze jakaś inna brednia. Dlatego ukraińskim autorytarystom będzie dużo trudniej mobilizować społeczeństwo z pomocą szowinistycznej propagandy. Z pewnością mogą oni wśród swoich zwolenników wzniecać nienawiść do haliczan [mieszkańców ukraińskiej Galicji], swydomytów, banderłohów1 i w ogóle do ukraińskojęzycznych „nacjonalistów” – ale to bardziej będzie wiodło do rozpadu społeczeństwa i, w dalszej kolejności, kraju niż do tak ważnej dla autorytarystów integracji. I po trzecie, nastawienie Zachodu do represyjnego autorytaryzmu na Ukrainie nie będzie prawdopodobnie – z najróżniejszych powodów – tak pobłażliwe jak w przypadku Rosji. Janukowyczowi i jego drużynie bynajmniej nie jest pisany los jego kremlowskich braci, ale raczej dola nigdzie nieuznawanego Łukaszenki. I żadni rumuńscy socjaliści zasiadający w Parlamencie Europejskim w doli tej Janukowycza i spółki nie poratują, mimo wszystkich inwestycji poczynionych w rumuńskim socjalizmie.
Izolacja Ukrainy, to jest przekształcenie jej na wzór Białorusi w jeszcze jedno państwo pariasa (rogue state) w centrum Europy – bardziej autorytarne, brutalne i bardziej bezprawne nawet niż Rosja, jest bez wątpienia ważnym elementem strategii Krem
Żargonowe określenia świadomych narodowo Ukraińców (zwykle mieszkających na Ukrainie Zachodniej) używane najczęściej przez zwolenników Janukowycza (przypis tłumacza).
Jego agentury reprezentowanej na Ukrainie przede wszystkim przez „naftogazoenergetyczny” klan. Wydaje się, że jest to grupa najbardziej „kompradorska”, gdy idzie o rodzaj prowadzonego biznesu (zasadniczo przecież miliardy powstają tu z niczego – dzięki odpowiednim kontaktom politycznym po obu stronach gazowej rury), która obecnie sprawuje kontrolę praktycznie nad wszystkimi kluczowymi instytucjami na Ukrainie, włączając w to prezydenta i jego administrację.
Właściwie wszystko, co od połowy zeszłego roku wyprawia ukraińska(?) Służba Bezpieczeństwa z Choroszkowskim na czele wraz z – ciągle w nieuleczalny sposób sowiecką – milicją kierowaną przez Mogilowa, wygląda na spójną realizację takiej strategii. W każdym razie znalezienie innego racjonalnego wyjaśnienia działań tych służb jest niemożliwe. Nie chodzi tu o jakiś „narodowy interes” – zasadniczo obcy i niezrozumiały dla wszystkich tych sowieckich „elit”. Rzecz w tym, że działania owych służb stoją w sprzeczności z OSOBISTYMI [podkr. aut.] interesami tak samego Janukowycza, jak i większości oligarchów, którzy, w odróżnieniu od naftogazowego bractwa, zajmują się biznesem realnym, a nie wirtualnym, w związku z czym nie są zainteresowani ani międzynarodową izolacją, ani eskalacją konfliktów wewnętrznych w kraju.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.