Wszystko zaczęło się w kwietniu 1936 r. w Walendowie. A właściwie jeszcze wcześniej – od pierwszego objawienia się Pana Jezusa s. Faustynie, co wpisało ją w Dzieło Bożego Miłosierdzia
Pan Jezus stopniowo przekazywał s. Faustynie i egzekwował swoje polecenia. Wśród nich były te dotyczące obrazu, święta i powołania zgromadzenia żeńskiego, o czym można odnaleźć informacje w „Dzienniczku” s. Faustyny – opowiada ks. dr Grzegorz Bliźniak, założyciel Stowarzyszenia Misjonarzy Jezusa Miłosiernego. – Zawsze mnie interesowało, dlaczego Pan Jezus nic nie mówił na temat zgromadzenia męskiego.
Temat ten zajmował go do tego stopnia, że kiedy w 1992 r. został już księdzem, zaczął szukać odpowiedzi na to pytanie. Znalazł ją u Sióstr Jezusa Miłosiernego w Myśliborzu, w zgromadzeniu założonym przez bł. ks. Sopoćkę w odpowiedzi na żądanie skierowane do s. Faustyny. Matka Generalna pokazała mu list św. s. Faustyny do ks. Michała Sopoćki z kwietnia 1936 r., w którym s. Faustyna napisała, że Pan Jezus pragnie, aby było również męskie zgromadzenie. Potem były kolejne listy z uporczywymi prośbami, by się tym zajął.
Sztafeta założycielska z przeszkodami
Ks. Sopoćko podjął to wyzwanie po śmierci s. Faustyny. Mimo starań, każda z prób założenia zgromadzenia kończyła się fiaskiem, nawet wówczas, kiedy zgłosili się już kandydaci. Przyczyna niepowodzeń tkwiła najprawdopodobniej w fakcie, że nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia było wówczas „prześladowane”, jako sprawa w tamtych czasach niepewna. Gdy ks. Sopoćko był już chory, na początku lat 70. XX wieku zaczął szukać kogoś, komu mógłby tę sprawę przekazać. Niemal na łożu śmierci znalazł następcę – ks. prał. Zygmunta Chodosowskiego, swego ucznia z seminarium białostockiego. Ten kilka lat po śmierci ks. Sopoćki podjął dzieło. Były lata 80. Ks. Chodosowski zaczął szukać możliwości. Zgłosiło się do niego kilku księży, zaczęli się spotykać, modlić, odprawiać Godzinę Miłosierdzia. Sytuacja jednak się powtórzyła – nie udało się zatwierdzić zgromadzenia. Kiedy przyszły lata 90., po przejściu na emeryturę ks. Zygmunt wyjechał na Białoruś i tam w Witebsku i Mińsku głosił Boże Miłosierdzie, jednak ciągle myślał o założeniu zgromadzenia. Myśl ta towarzyszyła także ks. Grzegorzowi Bliźniakowi i wkrótce drogi obu kapłanów opatrznościowo skrzyżowały się. – Kiedy ja, po wielu latach pracy w Rosji i we Włoszech, wróciłem w 2004 r. do Polski – opowiada ks. Bliźniak – ta myśl tak mnie „prześladowała”, że nie mogłem sobie poradzić. To właśnie wówczas ks. Grzegorz znalazł wspomniane już potwierdzenie u sióstr Jezusa Miłosiernego. Wkrótce zadzwonił do niego ks. Zygmunt Chodosowski i doszło do spotkania obu kapłanów. Ks. Zygmunt był już wówczas ciężko chory na raka. Starania o założenie zgromadzenia podjął ks. Grzegorz. Rozpoczęło się poszukiwanie biskupa, który mógłby zatwierdzić nowe zgromadzenie. Sprawa nie była jednak prosta. Czas płynął i wkrótce okazało się, że stanie się tak, jak to przewidział przed śmiercią ks. Chodosowski: „Jeśli zgromadzenie to powstanie, to nie w Polsce”. W Polsce bowiem diabeł przeszkadzał. Niezwykle otwarty na sprawę był abp Stanisław Nowak z Częstochowy. – Kiedy spotkaliśmy się, powiedział, że zgromadzenie trzeba założyć, bo to Boża sprawa. Niestety, nie miał dla nas żadnej siedziby –dzieli się ks. Bliźniak.
Mocne przesłanie Papieża Miłosierdzia
Kiedy ks. Grzegorz, wraz ze swoim przyjacielem – ks. Mirosławem Kęską, zaczął zakładać zgromadzenie, napisał list do papieża Jana Pawła II, na ręce ówczesnego abp. Dziwisza, z pytaniem, czy Kościół potrzebuje takiej wspólnoty. Był rok 2005, Papież leżał ciężko chory w poliklinice Gemelli. Odpowiedź nie przychodziła.
Ks. Grzegorz wraz z ks. Mirosławem wybrali się zatem do Rzymu. Był luty. Chodzili codziennie do polikliniki Gemelli, by w szpitalnej kaplicy odmawiać Koronkę o godz. 15, modlić się za Papieża i o jakiś znak. Nic znaczącego jednak nie wydarzyło się, księża wrócili więc do Polski. – I Papież umiera po pierwszych Nieszporach Niedzieli Bożego Miłosierdzia. I to jest znak, na który czekaliśmy – wspomina ks. Grzegorz. – Śmierć Papieża w wigilię Niedzieli Bożego Miłosierdzia była duchowym „powerem”, którego dostaliśmy. Przypomniało nam się wtedy, co Papież powiedział podczas ostatniej pielgrzymki do Ojczyzny, na Błoniach Krakowskich: „Zostawiam Wam swój duchowy testament: Bądźcie apostołami Bożego Miłosierdzia”.
Z Toskanii na Wołyń – z orędziem Miłosierdzia
W 2008 r. organizowany był we Włoszech I Światowy Kongres Bożego Miłosierdzia. Ks. Grzegorz wybrał się na Kongres. Tam poznał biskupa z Toskanii – Eugenio Bininiego z Massa-Carrara, który, zapoznawszy się z ideą, zaprosił powstające dzieło do siebie. Okazało się, że w parafii, do której zaprosił księży, za przyczyną nabożeństwa do Bożego Miłosierdzia zdarzył się cud. Biskup uznał, że to miejsce będzie doskonałe dla nowej wspólnoty. Do Włoch wyjechali dwaj księża i kleryk. – Kiedy jednak dotarliśmy do wyznaczonej włoskiej parafii, biskup rozchorował się bardzo poważnie. Diabeł wciąż nam przeszkadzał – dzieli się z „Niedzielą” ks. Bliźniak. – Przez rok mieszkaliśmy w walącym się domu, kiedy padał deszcz, lało się nam na głowę. Dzieło się nie rozwijało, nie miało perspektyw. Księża zaczęli odprawiać nowenny do Bożego Miłosierdzia, jedną po drugiej. Przy którejś ks. Grzegorz usłyszał głos wewnętrzny: „Jedź do Łucka na Ukrainie”. – Zadzwoniłem do bp. Marcjana Trofimiaka z Łucka i usłyszałem: „Ja na was czekam” – wspomina ks. Grzegorz. – Kiedy przybyłem na Ukrainę w maju 2009 r., Ksiądz Biskup od razu podpisał nasze konstytucje i powiedział, że nie można czekać z zatwierdzeniem tego dzieła, bo diabeł znowu będzie przeszkadzać. 8 maja 2009 r. w Łucku na Wołyniu zgromadzenie zostało ostatecznie kanonicznie zatwierdzone przez Biskupa Diecezji Łuckiej pod nazwą Stowarzyszenie Misjonarzy Jezusa Miłosiernego. Ksiądz Biskup dał jako siedzibę Stowarzyszeniu położony w Kiwercach, 14 km od Łucka, kościół, a przy nim niewielki, przedwojenny drewniany domek, obłożony cegłą. Bp Marcjan Trofimiak stał się dla Misjonarzy Jezusa Miłosiernego narzędziem Bożej Opatrzności oraz – jak mówi ks. Grzegorz – największym przyjacielem popierającym nowe dzieło w każdej sprawie.
Wy macie się nazywać „misericordianie”
Kiedy zgromadzenie zostało zatwierdzone, zaczęli się zgłaszać kandydaci. – Wiedzieliśmy, że mając dom tylko na Ukrainie, będziemy się słabo rozwijać jako zgromadzenie – dzieli się ks. Grzegorz. – Potrzebne są powołania, a te, jeśli będą, to najszybciej z Polski, a potem seminarzystów trzeba gdzieś kształcić, na Ukrainie byłoby to bardzo trudne, tym bardziej że wszyscy kandydaci byli z Polski. Ksiądz Założyciel przyjechał pomodlić się na Jasną Górę i zastanowić się, co dalej robić, gdzie i za co kształcić tych seminarzystów. Nie było pieniędzy – ledwie starczały na życie i remont domu. Z tą troską ks. Grzegorz udał się do abp. Stanisława Nowaka. I Ksiądz Arcybiskup odpowiedział sercem – przyjął kleryków do seminarium częstochowskiego. Wypowiedział wówczas słowa, które brzmiały jak życzenie: „Wy macie się nazywać «misericordianie»”.
Dom w miejscu przekreślonego miłosierdzia
Po założeniu domu na Ukrainie Księża Misjonarze zaczęli szukać możliwości, by założyć dom w Polsce. I tu z pomocą przyszedł biskup bielsko-żywiecki Tadeusz Rakoczy, który przyjął nowe zgromadzenie z otwartymi ramionami i ofiarował dom w Oświęcimiu, który obecnie jest remontowany. – To symboliczne miejsce. Właśnie tu, w Oświęcimiu, niedaleko obozu, w miejscu, gdzie jakby miłosierdzie zostało przekreślone, będziemy mieli swój dom. Z założenia będzie to dom nowicjacki, ale także dom modlitwy i pokuty, wynagradzania Panu Bogu za straszne grzechy, jakie zostały popełnione w obozie, i błagania o miłosierdzie dla świata.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.