Obecność religii w życiu publicznym

Jacek Salij OP

publikacja 07.01.2011 22:29

Niektórzy chrześcijanie życie oddali za to, że nie pozwolili się użyć do usuwania znaków świętych z przestrzeni publicznej.

W drodze 1/2011 W drodze 1/2011

 

Tak się jakoś składa, że działania przeciwko obecności religii w życiu publicznym prawie zawsze prowadzą do ataków na wolność religijną w sytuacjach najzupełniej prywatnych. Już rewolucja francuska, która ze szczególną furią i wśród bluźnierstw bezcześciła kościoły i demolowała znaki sakralne, dopuściła się niezliczonych zbrodni przeciwko wolności religijnej konkretnych ludzi.

Przymusić wierzących do ukrywania się ze swoją wiarą

Oto czego – jak zapisano w aktach jego procesu – dopuścił się w 1793 roku jezuita Julien d’Herville: ”Znaleziono przy nim wszystkie środki do uprawiania fanatyzmu i przesądu: szkaplerz z dwoma medalikami, małe okrągłe pudełko z zaczarowanym chlebem, taśmę, na której był przyczepiony duży krzyż ze srebra oraz kryształowy relikwiarz”[1]. Rzecz jasna, ojciec Julien został wtedy skazany na śmierć i zgilotynowany. Bojownicy o ”wolność, równość i braterstwo” nawet na sali sądowej nie umieli zrezygnować z mowy pogardy i nienawiści – praktyki religijne nazwano uprawianiem fanatyzmu i przesądu, a Najświętszy Sakrament zaczarowanym chlebem.

Równie zakłamaną wolność religijną zafundował swojemu społeczeństwu bolszewizm. Zabijanie za wiarę komuniści nazywali karaniem wrogów ludu, a bezczeszczenie i zamykanie cerkwi i kościołów w żaden sposób nie przeczyło pełnej i całkowitej wolności, którą w Związku Radzieckim cieszyły się wszystkie bez wyjątku religie. Zarazem dla władz sowieckich było czymś oczywistym, że przestrzeń społeczna ma być niepodzielnie bolszewicka. Oczywistością było również to, że do owej przestrzeni publicznej władze włączały nawet ciała obywateli oraz wnętrza prywatnych domów – i słono można było zapłacić za noszenie krzyżyka czy za ikonę we własnej sypialni.

Znamienne, że agresja przeciwko zwykłym ludziom, którzy noszą, choćby bardzo dyskretnie, jakieś przedmioty religijne, podejmowana jest często z inicjatywy najzupełniej prywatnej. Esesmani, czekający w Oświęcimiu na kolejne transporty więźniów, zapewne nie mieli instrukcji, żeby księży traktować szczególnie brutalnie. A jednak to robili – jak opisuje jeden z więźniów, przywiezionych do obozu 15 sierpnia 1940 r.: szczególnie księży ”biją po twarzy i głowie. Z rozchełstanych koszul widać wiszące na łańcuszku medaliki. Zrywają je brutalnie, biją w zęby, w głowę lub kopią. Medaliki zrywają z szyi, z pogardą rzucają na ziemię i depcą”[2].

Można powiedzieć: esesmani to byli zbrodniarze i wzajemnie się do zbrodniczego postępowania pobudzali. Wobec tego przypomnę los czarnoskórego 24-latka z Konga Belgijskiego Izydora Bakanja, beatyfikowanego kilkanaście lat temu. Został zamordowany w 1909 roku przez swojego pana A.J. van Cautera za to, że mimo wymierzonej mu chłosty nie chciał zdjąć szkaplerza. Z pewnością nikt nie namawiał postępowego Belga do tego, żeby kazał wymierzyć Izydorowi następną chłostę, ”ale taką, żeby mu się odechciało nosić tę szmatę”. Oprawcy zostawili go konającego, umarł po czterech dniach, modląc się za swojego prześladowcę.

W podobnych okolicznościach zamordowany został pierwszy beatyfikowany Cygan Zefiryn Gimenez Malla. Podczas wojny domowej w Hiszpanii ujął się za wleczonym na rozstrzelanie młodym księdzem. Natychmiast sam został aresztowany. Rewidujący go milicjant znalazł w kieszeni Zefiryna różaniec, a za tak straszną zbrodnię jedyną karą mogła być, rzecz jasna, kara śmierci.

Również w krajach demokratycznych coraz częściej się zdarza, że antyreligijna agresja żąda już nie tylko usunięcia krzyży oraz innych znaków religijnych z przestrzeni publicznej, ale przeszkadza jej nawet krzyżyk czy medalik noszony na szyi. Stosunkowo niedawno głośna była sprawa stewardesy pracującej w British Airways, która zaprotestowała przeciwko aż tak bezczelnemu wtrącaniu się w jej prywatność i nie podporządkowała się nakazowi zdjęcia z szyi krzyżyka.

Coraz częściej analogiczne żądania przedstawiane są nauczycielkom, a zwłaszcza pielęgniarkom, bo przecież krzyżyk, choćby noszony pod pielęgniarskim fartuchem, może się stać siedliskiem infekcji. Wiadomość o postępowaniu dyscyplinarnym, którym zagrożono pielęgniarce Shirley Chaplin z Exeter w hrabstwie Devon za noszenie krzyżyka, przytomnie skomentował jeden z internautów: ”Przede wszystkim okularów powinni zakazać! Jako siedliska infekcji nie da się ich nawet porównać z krzyżykiem!”.

Obym się mylił, ale należy liczyć się z tym, że wspomniane fakty zapowiadają nękania, które w najbliższych dziesiątkach lat będą spotykały chrześcijan również w naszym społeczeństwie. Warto bowiem zauważyć, że hasła, iż nie zamierzamy się wtrącać w prywatność ludzi wierzących, a miejsce religii jest w kościołach, zazwyczaj wysuwane są w trakcie jakichś konkretnych akcji skierowanych przeciwko obecności religii w życiu społecznym; potem przychodzą dalsze etapy usuwania religii z normalnego życia. Niekiedy można odnieść wrażenie, że docelowo chodzi nie tyle nawet o zamknięcie religii w murach kościelnych, ile wręcz o zapędzenie jej do mysiej dziury. Historia uczy, że nie tylko bolszewicy zamykali kościoły, nie tylko hitlerowcy wyznaczali godziny, kiedy w kościołach wolno odprawiać nabożeństwo, nie tylko w gomułkowskiej Polsce władze chciały zatwierdzać katechetów, którym wolno uczyć w przykościelnych salkach katechetycznych.

W demokracji już samo nieukrywanie się ze swoją wiarą może człowieka stygmatyzować negatywnie. ”On co niedziela lata do kościoła” – z dezaprobatą mówi się w niektórych środowiskach o katoliku zwyczajnie praktykującym swoją wiarę. ”Kandydaturę [Stefana] Swieżawskiego do katedry – napisał w swoich Dziennikach pod datą 22 czerwca 1934 ktoś tak nieposzlakowany i otwarty, jak prof. Kazimierz Twardowski – uważam także dlatego za niedopuszczalną, że Swieżawski jest praktykującym katolikiem”. Przypomnijmy, że prof. Swieżawski wyrósł na jednego z najwybitniejszych polskich historyków filozofii XX wieku.

 

 

Używać chrześcijan do usuwania znaków wiary

Wdzięczność należy się tym wszystkim, którzy choć sami nie czują się związani z Kościołem albo nawet są wyznawcami innych religii, nie zgadzają się na usuwanie chrześcijańskich znaków religijnych z przestrzeni publicznej. Kiedy w 1928 roku w Polsce zaczęła się akcja zdejmowania krzyży z urzędów państwowych, stanowczo protestował przeciwko niej Aleksander Świętochowski. ”Sprawcy usuwania krzyża z ścian instytucji publicznych – pisał – to nie są mądrzy bezwyznaniowcy, przeciwnicy religii chrześcijańskiej, rewolucjoniści filozoficzni i społeczni – to są radykałowie bezmyślności”. Krzyż bowiem, jego zdaniem, jest ”symbolem wartości najgłębiej i najszerzej pojmowanego humanizmu, niezależnie czy cześć krzyżowi oddaje wierzący czy niewierzący”[3].

W Stanach Zjednoczonych wytrwałą, w sumie jednak przegraną walkę o obecność znaków chrześcijańskich w przestrzeni publicznej prowadził w latach 50. i 60. ubiegłego wieku nieznany u nas żydowski intelektualista Will Herberg. ”W rozumieniu naszej tradycji i praktyki politycznej – powtarzał w licznych artykułach na ten temat – promocja religii była i nadal jest częścią jak najbardziej prawomocnego świeckiego celu państwa. (…) Nie powinno się ruszać tradycyjnych symbolów obecności Boga w naszym życiu publicznym”[4]. Ostatnio równie stanowczo w obronie wartości chrześcijańskich w Unii Europejskiej wypowiadał się amerykański profesor prawa, ortodoksyjny Żyd, Joseph H.H. Weiler[5].

Ci, którzy dążą do oczyszczenia przestrzeni publicznej ze znaków sakralnych, najchętniej uczyniliby to rękami samych wierzących. Już władze carskie, niepokojąc się tym, że katolickie krzyże przypominają ludziom, iż ziemie zagarnięte przez Rosję należały kiedyś do Polski, próbowały do usuwania krzyży i figur przydrożnych używać… katolickich biskupów.

”Na postawienie przydrożnego krzyża, figury na polach i drogach – pisze 18 stycznia 1871 roku carski gubernator do biskupa lubelskiego – należało mieć uprzednie pozwolenie. Dotąd, z prawa tego władze policyjne mało korzystały, aby nie drażnić uczuć religijnych ludu, fanatycznie przywiązanego do tych praktyk. Wobec tego często są stawiane te przedmioty, lecz bywają one następnie bez opieki i mogą być przyczyną smutnych wypadków. Dlatego wskazaną byłoby rzeczą i pożądaną, aby duchowieństwo wpływało na zmniejszenie liczby tych krzyży i figur, a koszty z tym połączone obracać raczej na potrzeby kościołów”[6].

Gdyby list ten przeczytał pan Zagłoba, nie miałby wątpliwości: Diabeł się w ornat ubrał i ogonem na mszę dzwoni! Kiedy we wrześniu 1958 roku, niespełna dwa lata po powrocie krzyży do klas szkolnych, władze znów zaczęły je zdejmować, również próbowano do tego używać księży, ale przynajmniej bez udawania przyjaciół wiary i Kościoła[7].

Niektórzy chrześcijanie życie oddali za to, że nie pozwolili się użyć do usuwania znaków świętych z przestrzeni publicznej. Jeden ze 108 beatyfikowanych polskich męczenników II wojny światowej ks. Józef Cebula, przełożony Księży Oblatów w Markowicach koło Inowrocławia, otrzymał od hitlerowskich okupantów rozkaz wysłania kilku księży do rozbijania przydrożnych figur i kapliczek. Rozkazu nie wykonał, zapłacił za to wysłaniem do obozu w Mauthausen, a w końcu – męczeńską śmiercią.

W czasach hitlerowskich rozkazy takie otrzymywali niekiedy również obywatele III Rzeszy. Austriacka zakonnica bł. Restytuta Kafka została aresztowana za to, że jako przełożona pielęgniarek odmówiła wykonania rozkazu dyrektora szpitala i nie zdjęła krzyży znajdujących się w salach, w których leżeli pacjenci. Podczas rewizji znaleziono w kieszeni jej fartucha kartkę z wierszem antyhitlerowskim, którą wsunął jej tam któryś z chorych. Podczas śledztwa nie próbowała się ratować w sposób niegodny i nie wydała tego człowieka, choć groził jej wyrok śmierci. I rzeczywiście została skazana na śmierć, wyrok wykonano 30 marca 1943 roku. Dzisiaj czcimy ją jako męczennicę znaku krzyża i miłości bliźniego.

Skąd taka agresja wobec świętych znaków?

W obliczu tak wielu faktów trzeba sobie w końcu postawić pytanie: Skąd się bierze ta agresja wobec znaków religijnych? Zwłaszcza skąd tyle agresji wobec krzyża czy kapliczki, które od wieków były przez ludność aprobowane i nie budziły społecznych konfliktów? Szczególnie dziwi agresja wobec krzyża czy świętych obrazów na ścianie prywatnego mieszkania, a jeszcze trudniej zrozumieć oburzenie, które budzi krzyżyk lub medalik noszony na własnym ciele. Jak tę agresję wytłumaczyć?

Czy rzeczywiście chodzi tu o realizowanie zasady neutralności światopoglądowej, jak usuwanie krzyża z miejsc, gdzie on od dawna i bez konfliktów był obecny, uzasadniają autorzy i zwolennicy takich akcji? Przecież światopoglądowa neutralność polega raczej na tym, żeby znaków religijnych nie narzucać tym ludziom niewierzącym, którzy ich sobie nie życzą, ale również na tym, żeby nie odbierać ich ludziom wierzącym i tym wszystkim, którzy pragną ich pozostawienia.

Oczyszczanie przestrzeni publicznej ze znaków świętych ma niewiele wspólnego z światopoglądową neutralnością. Przecież usuwanie krzyża z miejsc publicznych nie czyni przestrzeni publicznej neutralną, ale ją odreligijnia! Słowem, usuwanie krzyży jest najzwyczajniej w świecie jedną z form narzucania ateizmu. A co sądzić o szczerości deklaracji poszanowania wolności sumienia, które takim akcjom często towarzyszą, skoro bardzo szybko, w ślad za dążeniem do usunięcia krzyża z klasy szkolnej czy sali szpitalnej, przychodzi żądanie następne: żeby również zerwać krzyżyk z szyi nauczycielki czy pielęgniarki?  

[1] Grzegorz Kucharczyk, Czerwone karty Kościoła, Poznań 2002, s. 60.
[2] Ignacy Redliński, Kapo odpowiedział – Auschwitz. Wspomnienia adwokata z obozu koncentracyjnego, Warszawa 2008, Redakcja ”Palestry”, s. 53.
[3] Maria Brykalska, Aleksander Świętochowski wobec problemów religii i katolicyzmu, w: Problematyka religijna w literaturze pozytywizmu i Młodej Polski, red. S. Fita, Lublin 1993, s.113.
[4] David D. Dalin, Przypomnienie Willa Herberga, przeł. Jerzy Szacki, s.122n., ”Commentary” 1988, wybór polski, zeszyt 2.
[5] J.H.H. Weiler, Chrześcijańska Europa. Konstytucyjny imperializm czy wielokulturowość?, przeł. Wojciech Michera, W drodze, Poznań 2003.
[6] Paweł Kubicki, Bojownicy kapłani za sprawę Kościoła i Ojczyzny, cz. 1, t. 1, rozdz.13: ”O kasowaniu krzyżów i figur polnych w Lubelskiem”, Sandomierz 1933, s. 224.
[7] Stefan Wójcik, Katechizacja w warunkach systemu totalitarnego, Instytut Historyczny Uniwersytetu Wrocławskiego, Prace Historyczne, t. 15, Wrocław 1995, zwłaszcza s. 278n.