Wszystkie troski tego świata

Pan Stefan to jest wyrzut sumienia. Wielu z nas zajmuje się na co dzień bzdurami: jak okazyjnie coś kupić, wygodnie się urządzić i przyjemnie spędzić sobotni wieczór. A pan Stefan myśli, co zrobić, żeby nigdy już się nie powtórzyły Auschwitz, Srebrenica i atak na World Trade Center... Tygodnik Powszechny, 4-11 stycznia 2009


Pamiętam, jak podczas jednej z przeprowadzek redakcji miesięcznika „Znak” otworzyliśmy szafę Stefana Wilkanowicza. Wewnątrz były stosy teczek z wycinkami, notatkami, maszynopisami artykułów, korespondencją...

Na wielu teczkach widniały napisy: „Pilne”, „Ważna sprawa”, niekiedy obwiedzione na czerwono lub uzupełnione wykrzyknikiem. Pakując teczki do kartonów, żartowaliśmy sobie, że wszystkie te pilne sprawy zdążyły pożółknąć i zarosnąć kurzem.

Dziś myślę, że byliśmy krótkowzroczni. Ta szafa mówiła coś bardzo istotnego o jej właścicielu: że nie ma dla niego spraw nieważnych, że każdej chciał poświęcić tyle uwagi, ile mógł – i że jeden człowiek nie udźwignie wszystkich trosk tego świata, ale byłoby źle, gdyby nie próbował...

Pamięć przyszłości

Siedzieliśmy w „Znaku” przez pewien czas biurko w biurko. Ja na ogół czytałem nadsyłane artykuły, pan Stefan na ogół pisał listy, tworzył koncepcje, umawiał spotkania. Wydawało mi się, że prawdziwa praca to jest ta moja, której efektem są kolejne publikacje na łamach miesięcznika. Szybko jednak zorientowałem się, że pan Stefan pracuje w zupełnie innej skali. Bo też w innej skali widzi rzeczywistość.

Kiedy na zebraniach redakcyjnych powtarzał, jakim wyzwaniem dla nas wszystkich jest współczesna „kultura kalejdoskopowa” – pozbawiona jakiegokolwiek ukierunkowania i jakiejkolwiek struktury wartości – traktowałem to zrazu jako niegroźną obsesję.

Teraz wiem, że próbował się w ten sposób przeciwstawić epidemii nieodpowiedzialności, która podmywa fundamenty współczesnych społeczeństw. Każde jego wystąpienie, choć wypowiedziane tonem łagodnym – i często, wskutek tej przyrodzonej łagodności, ukrywające ostre sądy za parawanem ogólników – było w istocie rachunkiem win. A największą z win w tym rachunku było zawsze zaniechanie. I beztroska.

Pan Stefan beztroski być po prostu nie umie. Czy takim się urodził, czy takim go uczyniło życie – nie wiadomo. Na wspomnienia rzadko udaje się go namówić. Ogranicza się do anegdot, konsekwentnie pomniejsza swoją rolę w różnych zdarzeniach, chętnie porzuca sprawy osobiste, by rozważać ogólne.

Pod koniec lutego ukaże się w Znaku książka „Chrześcijanin” – zapis rozmów, które przeprowadził z nim dziennikarz „Tygodnika”, Tomasz Ponikło. To właściwie jedyna okazja, żeby dowiedzieć się o Stefanie Wilkanowiczu czegoś więcej. Do tej pory najlepszym źródłem informacji był biograficzny szkic Janusza Poniewierskiego, zamieszczony w dedykowanej panu Stefanowi księdze „Pamięć przyszłości” (2005).

Człowiek-forum

Stefan Wilkanowicz wychowywał się w podwarszawskich Młocinach, w rodzinie inteligenckiej, religijnej, ale nie przesadnie. Skończył gimnazjum marianów na Bielanach (bo dobre), a ponieważ zainteresowania miał raczej ścisłe, w czasie wojny zrobił studia inżynierskie. Pociągały go wynalazki; człowiek, który później przez całe życie działał na rzecz pokoju, jako nastolatek wpadł na pomysł, że najlepiej będzie miny morskie rozstawiać z samolotów...

W stalinowskiej Polsce pracował m.in. na budowie „Mincówki” (gmachu Ministerstwa Przemysłu i Handlu), studiował na KUL-u filozofię społeczną (bo inżynierska wiedza przestała mu wystarczać) i działał w Sodalicji Mariańskiej, za co w końcu trafił do więzienia. Procesu uniknął właściwie cudem, może dlatego, że osadzono go w Lublinie, nie w Warszawie. Więzienie wspomina jako czas szczególnej edukacji i chyba po raz pierwszy publicznie wyznaje, że przeżył tam mistyczne doświadczenie...

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...