Bunt, wolność, absurd

Przegląd Powszechny 11/2010 Przegląd Powszechny 11/2010

Camus był mężczyzną przystojnym, o smutnym spojrzeniu, tajemniczym głosie, podobał się kobietom.

 

Ani Marks, ani Biblia – tak lakonicznie i trochę na skróty może być skomentowana moralistyka Camusa. A co pozostaje w zamian?

Bunt! W 1945 r. napisał artykuł (liczący 15 stron) dla „L`Existence” pt. „Uwagi na temat buntu”. Pytał w nim, kim jest człowiek zbun­towany? Jest nim przede wszystkim człowiek, który potrafi powiedzieć: Nie. Który się nie lęka. Nie jest jednak przy tym człowiekiem, który rezygnuje, zatem umie powiedzieć: Tak. Jeśli człowiek buntuje się przeciwko temu, że czeka go śmierć, jest to naturalne, zrozumiałe. Dzieje człowieka zawsze są niespełnione, a nieśmiertelność złudna. Wszelką negację należy jednak przekuć w afirmację wolności i sprawiedliwości. Ziemski los wzbogacić o bunt. Buntuję się, więc jestem.Camus swoją życiową postawą i w swojej twórczości sięgał do źródeł wartości ludzkiej egzystencji. Wyrażał sprzeciw wobec nieposzanowania godności człowieka. Ponieważ człowiek jest skazany na umieranie i nie może odwrócić swojego losu, ponieważ świat jest absurdalny i człowiek jest w absurdzie zanurzony, ponieważ trucizna zaraża ludzkość, człowiekowi „po­zostaje” być absolutem.

Camus proponował bunt twórczy, ozdrowieńczy, bunt, który nie niszczy; bunt nie potrafi obejść się bez pewnego rodzaju miłości. Camus w „Człowieku zbuntowanym”: Ci, co nie znajdują odpoczynku ani w Bogu, ani w historii, chcą żyć dla innych, którym równie jest trudno jak im samym, to znaczy dla upoko­rzonych… I tak skazańcy katoliccy w więzieniach Hiszpanii odmawiają przyjęcia komunii, ponieważ księża reżimu w pewnych więzieniach wprowadzili przymus komunii. Oni także, opowiadając się za ukrzyżowaną niewinnością, odrzucają zbawienie, jeśli ceną za nie ma być niesprawiedliwość i ucisk. Ta szalona wielkoduszność jest wielkodusznością buntu, który darzy siłą miłości i odrzuca niesprawiedliwość. Bunt, i w tym jego honor, odrzuca wyrachowanie i wszystko podporządkowuje życiu i żyjącym braciom. Oto jego dar dla tych, którzy przyjdą: prawdziwa wielkoduszność wobec przyszłości polega na oddaniu wszyst­kiego teraźniejszości.

W 1956 r. pojawił się dość nieoczekiwanie „Upadek” – obszerne opowiadanie, ukazujące człowieka w jego dwoistości, zakłamaniu, fałszu. Człowiek z nieposzlakowaną opinią, szlachetny, wspierający potrzebujących, słowem – ideał, pewnej nocy wracając od przy­jaciółki, idąc jednym z mostów nad Sekwaną, dostrzegł sylwetkę dziewczyny przechyloną przez balustradę. Ten pod każdym względem dobry, porządny człowiek, nie wiadomo czemu minął desperatkę szykującą się do samobójczego czynu. Minął ją bez słowa, na­wet nie odwrócił głowy. Za chwilę usłyszał krzyk. A potem zaczęło się dla niego całkiem inne życie. Zobaczył siebie, jakim był w rzeczywistości. Prysł wizerunek człowieka sukcesu, jak byśmy dziś powiedzieli. Skończyło się harmonijne, chlubne życie. Zakończyło się klęską. Zaczął oskarżać siebie i innych. Żadnych usprawiedliwień, nigdy i dla nikogo… nie uznaję dobrej intencji, szacownej pomyłki, niechcianego kroku, łagodzącej okoliczności. U mnie nie błogosławi się, nie rozdaje rozgrzeszeń. Robi się rachunek, zwyczajnie, i potem: Tyle i tyle. Jest pan człowiekiem zepsutym, lubieżnikiem, mitomanem, pederastą, artystą etc. Tak. Zwięźle i krótko. W filozofii i polityce jestem więc za każdą teorią, która odmawia człowiekowi niewinności, i za każdą praktyką, która traktuje go jak winnego. Jednak Camus rzucił człowiekowi koło ratunkowe. Włożył w jego usta słowa o łaknieniu, pragnieniu łaski:

O dziewczyno, skocz raz jeszcze do wody, żebym po raz drugi miał szansę uratować nas oboje!

W październiku 1957 r. Albert Camus otrzymał literacką Nagrodę Nobla. Był najmłodszym laureatem po R. Kiplingu (42 lata). W „Notatnikach” nerwowe uwagi: Nobel. Dziwne uczucie przygnębienia i melancholii. Dwudziestoletni, ubogi, nagi, znałem prawdziwą chwałę. Moja matka. Matka noblisty przebywała w Al­gierii. Wysłał do niej telegram: Mamo, nigdy mi Ciebie tak bardzo nie brakowało.

Kończę pisać ten tekst i stwierdzam, że nawet nie dotknąłem sedna Camusowych myśli. Nie ukazałem bohatera absurdalnego, jakim jest Syzyf. Jest nim, czy może być, każdy z nas. Syzyf na­pina ciało i zaczyna dźwigać kamień, pcha go po stoku, na jego twarzy widać ból i wysiłek. Dłonie obejmują głaz, paznokcie zdają się wbijać w kamień, palce krwawią. Należy zrobić wszystko, by uporać się z ciężarem. I wreszcie cel został osiągnięty. Alleluja! – wołają jedni. Hurra! – krzyczą drudzy. Ale jest to jedynie złuda, nie zwycięstwo. Syzyf za chwilę zobaczy, jak kamień runie w dół. Syzyf żyje w absurdzie. W absurdalnym marszu przez życie. W zmęczonym skupieniu schodzi więc na równinę. Tam, gdzie głaz spadł z góry i już czeka na niego. Głaz kamień. Życie w radości i udręce. Syzyf zbiera w sobie resztki sił i resztki nadziei – staje przy kamieniu. Będzie próbował jeszcze raz, potem kolejny, i jeszcze jeden raz. Nabiera powietrza w płuca, kilka łyków wody dla orzeźwienia, połyka lekarstwo, by wróciła sprawność. Aż do bólu spina mięśnie. Znowu zmierzy się z górą. Choć już teraz wia­domo, wie o tym Syzyf, wiemy o tym my wszyscy, jaki będzie finał. Syzyf, stojąc na równinie, jeszcze przed startem jest świadom klęski. Więc cierpi. Cierpienie i myśli o samobójstwie bezustan­nie towarzyszą nam w życiu. Ale mimo to Syzyf nie odpuszcza, nie poddaje się, nie tchórzy. Choć przecież wie, że gdy osiągnie szczyt, kamień znowu spadnie. Ale pamiętajmy: nie liczy się to, co będzie, ważne jest to, co teraz. Więc teraz trzeba pchać kamień, by wynieść go na górę. Już stanął przy nim, ujął go, zaparł się no­gami, pcha głaz pod górę, po raz kolejny rozpoczyna życie przez mękę. Absurdalny sens egzystencji. Szczyt przed nami! Szczyt nie do zdobycia!

Albert Camus zginął 4 stycznia 1960 r. w wypadku samochodo­wym, 4 kilometry za Sens, między Champignysur Yonne a VilleneuvelaGuayard. Samochód wpadł w poślizg i uderzył w drzewo. Auto prowadził przyjaciel Camusa, jego wydawca Michel Galli­mard. Z czworga pasażerów na miejscu zginął tylko Camus. Jadący z nimi pies – zaginął. Gallimard umarł w szpitalu pięć dni później. Na adres Camusa 4 stycznia 1960 r. przyszło pismo z ministerstwa przyznające mu subwencje na założenie i prowadzenie własnego teatru. Miało się spełnić marzenie jego życia.

JERZY KLECHTA, dziennikarz i publicysta. W TVP 2 prowadzi magazyn „Bliżej świata”; autor wielu książek o tematyce historycznej i podróżniczej, a także watykańskiej.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

TAGI| CAMUS

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...