Camus był mężczyzną przystojnym, o smutnym spojrzeniu, tajemniczym głosie, podobał się kobietom.
60 lat temu umarł Albert Camus – pisarz i moralista. W 1957 r., w wieku 44 lat, otrzymał literacką Nagrodę Nobla. W Polsce dla pokolenia Października ’56 był ikoną, duchowym guru. Jego twórczość – literacka i filozoficzna, ściśle ze sobą zespolone – nadal pozostaje drogowskazem, jak żyć godnie, zgodnie ze swoim sumieniem, jak, buntując się zdobywać wolność, jak wobec czy raczej mimo absurdu ludzkiej egzystencji zachować siłę, nadzieję i być konsekwentnym w tym uciążliwym, ale przecież koniecznym marszu na szczyt góry. Najpierw został nauczycielem, był zaangażowanym dziennikarzem, pasjonował się piłką nożną (gruźlica nie pozwalała mu na fizyczny wysiłek), kochał kobiety, teatr, morze, na pytanie o dziesięć najważniejszych słów wymienił: Świat, cierpienie, ziemia, matka, ludzie, pustynia, honor, bieda, lato, morze.
Urodził się w biednej dzielnicy Algieru, w jednopiętrowym domu w Belcourt, mieszkał z półgłuchą i upośledzoną w mowie matką, babką, starszym bratem i wujem. Jedną z książek podarowanych matce zadedykował: Tobie, która nigdy nie będziesz mogła przeczytać tej książki. Była analfabetką. Ojciec, ranny w bitwie nad Marną podczas I wojny światowej, wkrótce zmarł. Matka pracowała jako służąca. Dzieciństwo przeżył w biedzie i chorobie. Chorował zresztą całe życie. W ubogich dzielnicach gruźlica była plagą. Przykuty do szpitalnego łóżka (jako syn bohatera wojennego miał prawo do bezpłatnego leczenia) wyzna, że choroba jest lekiem przeciwko śmierci, przygotowując na nią człowieka. Choroba to prawdziwa nauka, której pierwszym etapem jest rozczulanie się nad sobą. Wspiera ona człowieka w wysiłkach zmierzających do odrzucenia od siebie myśli, że śmierć oznacza koniec wszystkiego.
Albert ukończył gimnazjum o profilu filozoficznym. Rozczytywał się w Pascalu. Bóg filozofów wydał mu się daleki od Boga Ewangelii. Zaczęły się rodzić pierwsze wątpliwości, pytania, na które nie ma odpowiedzi. Będzie je stawiał przez całe życie. Ciągłe poszukiwanie, coraz więcej wątpliwości. Wewnętrzny niepokój nie opuści Camusa. Chłonął starożytnych filozofów, coraz częściej sięgał po pióro. Pierwszy wierszyk znalazł się w miesięczniku literackim „Sud”:
Słońce już się zniża Nocy czas się zbliża Ptak łkający czule Porę tę zwiastuje Życia krótka chwila Jak marzenie mija…
Podjął studia filozoficzne. Po uzyskaniu licencjatu, by zostać nauczycielem, co zamierzał, musiał przygotować tzw. agrégation. Temat pracy dyplomowej: „Metafizyka chrześcijańska a neoplatonizm; Plotyn i święty Augustyn”. Przymierzu, jakie zawarł ze św. Augustynem, pozostanie wierny. Albert Camus – pisze Olivier Todd, autor monumentalnej biografii pisarza – przejawiał zainteresowanie chrystianizmem pozbawionym… Boga. Był zafascynowany św. Augustynem. Co nie przeszkadzało, że akurat zapisał się partii komunistycznej. Nigdy nie został marksistą. Zapisał się do partii z innych powodów. Nie wiadomo nawet, czy czytał Marksa i Engelsa. Ksiąg Lenina także nie znał. Zapisał się do partii co prawda potajemnie, była to jego reakcja na zwycięstwo nazizmu w Niemczech. Wojna domowa w Hiszpanii utwierdziła go w słuszności wyboru, jednak na krótko. Gdy tylko dotarły do Camusa wiadomości o stalinowskich czystkach, zerwał z partią. Żadnych serwitutów, żadnych ustępstw. Pisarz– pisał – nie może mieć nadziei, że pozostanie na boku, oddając się myślom i obrazom, które są mu drogie. Dotychczas taka powściągliwość w ten czy inny sposób była możliwa. Ktoś, kto się zgadzał, często mógł milczeć albo mówić o czym innym. Dziś wszystko się zmieniło i nawet milczenie nabiera niebezpiecznych znaczeń. Odkąd powściągliwość uważana jest za rodzaj wyboru i karana lub chwalona jako wybór, artysta, czy chce tego, czy nie chce, jest powołany. „Powołany” wydaje mi się tu właściwszym słowem niż „zaangażowany”. Nie chodzi bowiem o zaangażowanie dobrowolne, lecz raczej o przymusową służbę wojskową. Każdy artysta znajduje się dziś na galerze epoki.
Myśli Plotyna i św. Augustyna systematycznie zgłębiał. Skąd się u niego wzięło to zainteresowanie? Miał przecież powierzchowną wiedzę religijną, greki nie znał i jej nie studiował. Czyżby – jak chcą niektórzy krytycy – czuł więź z mędrcami, tak jak on sam, pochodzącymi z Afryki? Plotyn, św. Augustyn i Camus byli dziećmi świata śródziemnomorskiego. Todd pisze: Intrygują go postacie pokroju Plotyna i świętego Augustyna. Są oni bliżsi jego sercu, umysłowi i ciału niż Kartezjusz, Kant lub Hegel. Plotyn, zwiastujący zmierzch hellenizmu i początek chrześcijaństwa, kontempluje wiekuisty świat dobroci i piękna. Owo poszukiwanie Plotyna to rozrachunki z mistycznym dążeniem do absolutu, co dla chrześcijan oznacza świat pozaziemski, Królestwo Boże. Camus pragnie go na ziemi. Plotyn reprezentuje neoplatonizm, a dla platoników świat realny to świat idei. Camus chciałby pogodzić to, co realne i nierealne, świat zmysłów i świat rozumu.
Camus ma zresztą coś wspólnego ze św. Augustynem. Autor „Wyznań” był nie tylko teologiem, nie tylko „akademickim” myślicielem. Święty Augustyn był przede wszystkim moralistą. Podobnie Camus. Święty Augustyn poznał gorzki smak grzechu, Camus poznawał go bezustannie. Obaj doświadczali miłości kobiet. Święty Augustyn prosi Boga: Spraw, bym żył w czystości i nie uległ pokusie.Camus miłości i seksu nie porzucił do końca życia.Dobro i zło – to problem nadrzędny i dla św. Augustyna, i dla Alberta Camusa. Gdy jednak autor „Dżumy” wysoko oceniał pasję św. Augustyna w jego poszukiwaniu cnoty i miłości, to nie mógł dać sobie rady z jego koncepcją grzechu (zwłaszcza pierworodnego). Grzech w nauczaniu Kościoła był dla Camusa czymś niepojętym. Tak jak niepojęty dla pisarza był sam Bóg. Dlatego nie mógł zgodzić się ze św. Augustynem, gdy ten uczył, że człowiek staje się wolny, zaznając łaski Boga. Camus pragnął, by system sprawiedliwości na tym świecie stworzył religię, ale bez Boga. Chrystianizmem – studiując dzieła św. Augustyna – interesował się i poznawał go, ale miał to być chrystianizm wykluczający Boga. Camus wykluczał Boga, ponieważ w niego nie wierzył. Jednak ciągle żył w nim – pisał w „Notatnikach” – ten religijny niepokój.Nie widział potrzeby, by się nawracać. Co nie przeszkadzało mu, w latach młodzieńczych, widzieć w chrześcijaństwie to, co widział w nim św. Augustyn. Głosił pochwałę chrześcijaństwa, które było jedyną wspólną nadzieją i jedynym skutecznym puklerzem chroniącym Zachód od nieszczęść, jakie nań czyhały.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.