Odkrywcy

Czy chodzenie po kolędzie ma sens? Prawdziwe życie toczy się do momentu, kiedy ksiądz przekracza próg cudzego domu, i od momentu, kiedy go opuszcza. Tygodnik Powszechny, 20 stycznia 2008




– O tak, ludzie tutaj to wielka zagadka – mówi Krzysztof Gidziński, który wcześniej pracował w parafiach Gdańska i Gdyni i kiedy próbował przenieść stamtąd różne pomysły duszpasterskie, to się okazywało, że w Sopocie nie wypalają i trzeba szukać nowych. – Zaangażują się w coś dopiero wtedy, kiedy znajdzie się do nich oddzielny klucz.

Trzeba go szukać na różnych piętrach, wytrwale. I nie ma takiego drugiego okresu w roku, który by bardziej sprzyjał kluczowym olśnieniom. – To w kolędzie fascynuje – przyznaje ksiądz Krzysztof. Zachodził, dajmy na to, w głowę, dlaczego tutejsza młodzież nie chce, żeby jej organizować przy parafii dyskoteki: wszędzie chciała. Główkuje i główkuje, i nagle bingo! W takim kurorcie dyskoteka to banał, gdzie się nie obrócisz: puby, kluby, jak masz ochotę, to się wytańczysz. Więc jak nie taniec, to może różaniec? I faktycznie, młodzi zaczęli się do koła żywego różańca garnąć, z 80 osób już się modli w dwóch „Różach”.

Zapewne tę kulturę przekory w jakiejś mierze zawdzięcza Sopot rozmaitym niespokojnym duchom, artystom, intelektualistom, którzy zawsze chętnie tu osiadali albo przyjeżdżali na sezon. I wydawać by się mogło, że to „na przekór” stanie się czynnikiem, który ludzi od Pana Boga oddali, od Kościoła odseparuje. – A tu odwrotnie – twierdzi

ks. Gidziński. – Tych przyjmujących księdza po kolędzie nieznacznie przybywa. Jakby w tej przekorze czaiło się jakieś zaproszenie, jakiś rodzaj wyczekiwania na duchowe przebudzenie, na impuls.

Oto spotyka po kolędzie rodzinę: katolik i ateistka, Rosjanka. Trzecie dziecko w drodze. On ma problem z alkoholem. Ślubu nie mają. Ona godzi się na kościelny, ale jako niewierząca. – A może chciałaby pani poznać bliżej wiarę męża? – pyta wikary, szukając klucza. – Czemu nie? – ona na to i przychodzi z mężem na katechezę. Jednak po pewnym czasie oświadcza: – To na nic, ja nie mogę uwierzyć. Niech mnie ksiądz przekona, że Bóg istnieje. – Ale wiary wytłumaczyć się nie da – odpiera wikary. – Ja pani mogę tylko objaśnić jej reguły i się za panią modlić.

I znowu mija trochę czasu. – Ja bym bardzo chciała uwierzyć – mówi Rosjanka. A wikary: – To proszę sobie z tym pragnieniem pobyć.

Raz patrzy, a ona jakaś odmieniona, uśmiecha się: – Ja już wierzę – komunikuje. Jak to się stało? – Nie wiem.

Gidziński: – Pierwszy raz z tak bliskiej odległości towarzyszyłem nawróceniu. Wtedy odkryłem, że to nie wymaga żadnych nadzwyczajnych przedsięwzięć ani spektakularnych wydarzeń. Na początek wystarczy pragnienie.

Czy jednak nie za gładko przyszło wikaremu to zadziwienie – wtrąci niedowiarek – czy nie uwiódł go nadmierny optymizm, a może i krztyna próżnej dumy z duszpasterskiego sukcesu? Tym razem niedowiarek błądzi. Bo po ślubie mąż Rosjanki znów zaczyna pić. I przez kolejne miesiące ksiądz Krzysztof widuje taki obrazek: ona co niedziela na Mszy, sama, tylko już z trojgiem dzieci. – Proszę księdza – mówi do niego – ja się modlę o uzdrowienie mojej rodziny.

Wymodliła. Przestał pić. Taką miała wiarę. Taką miłość.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...