Drugie kresy

Przewodnik Katolicki Przewodnik Katolicki
30/2011

Ponad 100 tysięcy kilometrów kwadratowych to powierzchnia tak zwanych Ziem Odzyskanych. Do dziś żyją tam sędziwi ludzie, których 70 lat temu historia przerzuciła z drugiego krańca dawnej Rzeczypospolitej. Jednym tęsknota nie przeszkodziła w pokochaniu nowej ojcowizny, inni nigdy nie przyzwyczaili się do obcych im miejsc.

 

Najpierw była niewielka kropka. Niby niepozorna, ale jednak przykuwała uwagę, tląc się błękitem na płowoczerwonym tle. W miarę jak posuwałem się samochodem naprzód, kropka zamieniała się w plamę, falującą niczym wakuola w komórce oglądanej za pomocą komputera elektronowego. Zjawisko nabierało stopniowo kształtu, wyodrębniając błękitne kontury z czerwieniejącej w głębi dekoracji. Było tak, jak tuż po przebudzeniu, gdy nieprzyzwyczajony do światła wzrok wydobywa o świcie ze słabo oświetlonej sypialni, zrazu nierozpoznane, niekiedy przerażające czymś obcym, zarysy, które dopiero po chwili identyfikuje się z dobrze znanymi meblami. Wszytko to teraz nie trwało nawet minutę.

To starszy człowiek w niebieskiej, flanelowej koszuli z podwiniętymi rękawami siedział na progu domostwa. Chata była masywna, wzniesiona zapewne jeszcze w XIX stuleciu z intensywnie czerwonej cegły, jakby nienaruszonej upływającym już drugim stuleciem od jej wypalenia. Dom nie nosił śladów przebudowy, wydawał się niezmieniony od swego początku. Podmurówka oblicowana pięknymi kawałkami głazów, które zapewne ściągano do cegielni z pobliskich łąk, na których przed tysiącami lat nonszalancko porzucił je wędrujący tędy od niechcenia lądolód. Cztery okna na fasadzie frontowej domu, pomiędzy nimi wysmukła wnęka na drzwi wejściowe, do których prowadziły dwa stopnie. To na nich siedział staruszek, wsparty o kostur. Z zielono malowanymi odrzwiami kontrastowało zimnoniebieskie, silne jeszcze spojrzenie starca. Czy podobnym dysponował pierwotny właściciel tego gospodarstwa, mówiący innym językiem?

Przewodnik bez imienia

– Przepraszam pana, na Radęcin to dobrze się kieruję? – zapytałem przez otwartą do połowy szybę samochodu. – A nu, toż to prosto przecie – odpowiedział dziadek nie bez subtelnego oburzenia. „W końcu, jak można nie wiedzieć, gdzie jest Radęcin!”.

– A pan tak na słońcu się wygrzewa? – spytałem, chcąc „pociągnąć” tubylca za język w zupełnie innej sprawie. – Naturalnie – odparł rezolutnie i w uśmiechu odsłonił szlachetną twarz 90-latka, pooraną bruzdami, które przydawały mu sędziwego świadectwa dawnych trosk. – A dokądże to tam jedziecie, do Radęcina? Toż tam nic już nie ma – wypowiedział się senior autorytatywnie, ozdabiając swoje stwierdzenie rzadko już dziś spotykanym, wschodnim zaśpiewem. – Kiedyś to był Radęcin! I pegieer był i poczta… Panie, dziś tam tego już to nie uświadczysz – odrzekł, a ja stałem już dwa kroki od niego, pośród zapachu pól, który przywiewał zewsząd delikatny, letni wiatr.

Człowiek drogowskaz pamiętał dużo. Urodzony na początku lat 20. na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej, dwa, trzy lata po wojnie, gdy wylizał się z odniesionych w 1945 r. ran, podążył do nowego życia. Tu na „dzikim zachodzie” byli już jego rodzice i młodsza siostra.

– Jaki to płacz był i lament, panie! – wspominał senior pierwsze długie i trudne lata, kiedy rodzina, szczególnie ojciec, nie mogli przyzwyczaić się do nowego miejsca życia, jakie wskazała im nowa władza. – I to za co? Za to, że nasi zostali napadnięci w ’39 r., bili się o wolność, a potem musieli przenieść się tak daleko na zachód, w obce progi? – senior rozprostował nogi, nie wiedziałem, czy dla wygody, czy ze zdenerwowania, pobladł nieco i ukradkiem spoglądał na moją reakcję. – Tak, to bardzo niesprawiedliwe – odpowiedziałem.

Rodzina mojego rozmówcy, podobnie jak setki innych deportowanych tutaj po 1945 r. „zza Buga”, drżała też przez pierwsze lata na myśl, że „oni tu wrócą”. Ludność boleśnie doświadczona przez Niemców często nosiła w pamięci wojenne traumy tak ściśle splecione z przekonaniem o nadludzkiej sile oprawców w mundurach z trupią czaszką, że przekonanie o możliwości powrotu Niemców na tak zwane Ziemie Odzyskane spędzało sen z powiek niejednemu z nowych osiedleńców na tych terenach. – Czasem nawet ktoś skończył ze sobą, ot, w stodole! Ziemia tu piękna, ale obca się wydawała – staruszek zrobił urwany ruch ręką, upuszczając nieopatrznie sękatą laskę. Rzuciłem się, by ją podnieść i gdy podałem ją rozmówcy, przez chwilę dotknąłem chropowatej, spracowanej dłoni przechodzącej płynnie ze świata wspomnień do teraźniejszości i jeszcze dalej, tam, gdzie pamięć już nie wystarcza.

– Jak panu na imię? – Nie powiem. Jeszcze gdzieś tam coś nawpisujecie. A po co mnie staremu, kłopoty? – odparował szczerze.

Postanowiłem nie dręczyć dłużej przewodnika z kamiennego schodka przywoływaniem przeszłych wrażeń. Niech duma sobie w spokoju, wskazując kolejnym podróżnikom drogę „na Radęcin”: Toż to prosto, przecie!

Cysterki i Krzyżacy

Radęcin przez dłuższą cześć swojej historii zwał się Regenthin. Dziś jest to wieś znajdująca się niemal na samym północno-wschodnim skraju województwa lubuskiego, w gminie Dobiegniew, na terenie powiatu strzelecko-drezdeneckiego. Przez całą swoją historię tereny te miały charakter pogranicza. Dziś z Radęcina niedaleko jest zarówno do granicy z województwem zachodniopomorskim, jak i z północno-zachodnimi opłotkami Wielkopolski. Nieopodal biegnie też niewidoczna kościelna linia, rozgraniczająca terytoria kanoniczne archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej i diecezji zielonogórsko-gorzowskiej.

Drugie kresy  

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...