„Jako błyskawica”. Problemy z polityczną instytucjonalizacją „Solidarności”

Jak to możliwe, że „Solidarność” – wielomilionowy ruch społeczno-polityczny i organizacja związkowa, która walczyła z systemem komunistycznym na tyle skutecznie, że doprowadziła do kompromisu ze stroną partyjno-rządową oraz do wyborów, które wygrała, obecnie nie istnieje jako zinstytucjonalizowana siła polityczna? Znak, 10/2006



Zatem choć prawdą jest, że elity solidarnościowe działały w wyjątkowo trudnych warunkach, to pojawia się pytanie, czy nie mogły działać lepiej. Wszak przywódca polityczny nie wybiera sobie ani warunków, w których przychodzi mu działać, ani rywali, z którymi musi się zmagać. To jest mu dane i zadane. Fakt, że obecnie „Solidarność” nie istnieje jako zinstytucjonalizowana siła polityczna, stanowi ocenę działania solidarnościowych elit. Nie wypada ona korzystnie.

Czego zabrakło? W płaszczyźnie politycznej zabrakło jednoznacznie określonego celu, jakim było zbudowanie wielopartyjnego systemu demokratycznego. W Polsce w 1989 roku oczywiste było – w dużej mierze dzięki Leszkowi Balcerowiczowi – że modelem docelowym jest gospodarka rynkowa. Natomiast demokracja parlamentarna z wieloma partiami nie stanowiła matter of course.

Dobrze określony cel mobilizowałby do stworzenia – szybciej i lepszych – warunków prawnych dla powstawania nowych partii politycznych. A-partyjna strategia elit solidarnościowych może być zrozumiała do 1989 r. – to „Solidarność”, a nie nieistniejące partie polityczne, była jedynym gwarantem kompromisu ze stroną partyjno-rządową i rozpoczęcia przemian. Ale jesienią 1989 r. stawało się jasne, że przemiany nie ograniczą się do Polski. W listopadzie runął mur berliński. W styczniu przestała istnieć PZPR. Można i trzeba było zrobić następny krok, „przyspieszyć”, jak radził Lech Wałęsa, czego jednak nie dokonał. Krótka ustawa o partiach politycznych z 27 lipca 1990 r. była tak liberalna, że mogła pełnić funkcje informacyjno-rejestracyjne, ale nie regulacyjne czy kontrolne. Solidniejsze podstawy prawne funkcjonowania partii w Polsce stworzyła dopiero Konstytucja (1997) i ustawa o partiach politycznych z 27 czerwca 1997 r. (w istotny sposób znowelizowana w 2001 r.). Ośmioletnie opóźnienie dowodzi, że partie nie stanowiły priorytetu elit postsolidarnościowych.

Cel i możliwości formalne to tylko punkt startu. Co dalej? Jasne jest, że same możliwości prawne nie wystarczą – wszak trzeba było budować partie polityczne z niczego. Powinno to polegać i na wyrównywaniu szans konkurentów, i na różnorakim zasilaniu partii nowo powstających. Odbieranie partiom systemu komunistycznego własności (posiadanej bezprawnie), dotacji budżetowych i zasilania z działalności gospodarczej przedstawiane bywało jako „nasza” zemsta. Rzadziej odwoływano się do kategorii prawnych, a w ogóle nie – do wyrównywania szans podmiotom politycznym, które miały rywalizować w wyborach. Tymczasem bez jakiegoś zniwelowania przewagi partii postkomunistycznych nad nowo powstającymi sytuacja przypominała rywalizację zawodowego sportowca na długotrwałym dopingu z amatorem.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...