Bez respiratora

Tygodnik Powszechny 48/2011 Tygodnik Powszechny 48/2011

Kościół otwarty to nie „Kościół w Kościele”, tylko Kościół soborowy. I tak długo, jak pozostanie soborowy, tak długo będzie otwarty.



Otwarty, a nie progresywny

Za błędne uważam oczekiwanie, że ten „sektor” Kościoła ma szansę być większy – nie, on z definicji musi pozostać elitarny – co nie znaczy: najlepszy. Można jednak zasadnie pytać, czy nie będzie się zmniejszać?

Abp Michalik uważa, że oprócz braku ciągłości pokoleniowej, środowisku katolików otwartych zaszkodził brak troski o „pełną eklezjalność i zaangażowanie się w fałszywą ocenę polskiej rzeczywistości”. Ta diagnoza jest słuszna jedynie po części. Nie przeczę, że ewolucję przeszły środowiska, które tradycyjnie reprezentowały Kościół otwarty. Musiały jednak ponieść koszta politycznej pluralizacji katolików i definiowania się Kościoła wobec państwa w nowej sytuacji. Nurt progresywny w polskim Kościele nie istnieje, bo reprezentują go pojedyncze osoby, najczęściej przebywające już na jego peryferiach. To nie demografia zadecydowała o tym, że nie ma „reprodukcji pokoleń” w Kościele otwartym, ale brak katechezy dorosłych, rozpad duszpasterstw akademickich i sieci Klubów Inteligencji Katolickiej.

W inteligencie Kościół dostrzegł wroga, skoro nie było już komunisty, a państwo nie mogło być teokratyczne. Wydaje mi się, że dopiero teraz nadchodzi czas na sprawdzian żywotności Kościoła otwartego, ale dużo tu zależy od postawy hierarchów i duchownych, i napięcia, jakie się wytworzy na linii Kościół–państwo. Wyniki wyborów pokazują, że Polacy nie cofną się przed modernizacją i nie chcą być traktowani jak „owce”, które zagania się do „kościelnego ogródka”.

Profetycznym zadaniem Kościoła otwartego pozostanie przypominanie, że „nie można być dobrym katolikiem, nie będąc dobrym obywatelem” – co ogłosili sami biskupi przed wyborami parlamentarnymi w 1993 r. Nie zapominając – o czym uczył Sobór – że „Kościół nie pokłada (...) swoich nadziei w przywilejach oferowanych mu przez władzę państwową; co więcej, wyrzeknie się korzystania z pewnych praw legalnie nabytych, skoro się okaże, że korzystanie z nich podważa szczerość jego świadectwa” (KDK 76).

Czy nie ma już młodych, których ta wizja Kościoła inspiruje? Bez względu na niż demograficzny Bóg ich jednak „odnajduje”, a oni nie uciekają z Kościoła. W tym miejscu warto wskazać na środowisko warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej. To oni stanowią przyszłość Kościoła otwartego i jego „wizytówkę”. Oni – jako pokolenie młodych katolików, a nie zaplecze wąskiego środowiska.

Rachunek sumienia

Nie jest prawdą, że młodzi katolicy nie identyfikują się z Kościołem otwartym – oni to robią, nie nazywając tego w ten sposób. Młodzi „kikowcy” z „Kontaktu”, którzy w naturalny sposób odnaleźli się w ramach tradycji „katolicyzmu otwartego”, pokazują, gdzie leży problem do rozwiązania. Ich zdaniem „język, w którym niejednokrotnie artykułowali swoje poglądy autorzy »Więzi«, »Znaku« i »Tygodnika Powszechnego«, nie nadaje się (i nigdy się nie nadawał) do oddziaływania na szersze kręgi wierzących i niewierzących odbiorców. Teologiczna i filozoficzna formacja intelektualna czcigodnych Mistrzów odcisnęła na nim zbyt wyraźne piętno, by mógł on służyć czemuś innemu niż dialogowi intelektualistów katolickich z intelektualistami laickimi (...). Jednym z wyzwań, jakie przed nami stoją, jest więc wypracowanie języka, który nie tracąc zdolności do wyrażenia głębi, przestałby zarazem być językiem hermetycznym. Naszym celem jest bowiem budowanie możliwie szerokiego środowiska, nie zaś »elity opiniotwórczej«” (P. Cywiński, J. Mencwel, M. Tomaszewski, „Znak”, październik 2011 r.).

Trzymam ich za słowo, równocześnie robiąc rachunek sumienia, czy to, co właśnie piszę, nie służy wąsko rozumianemu dialogowi...

Czas próby

Tak więc Kościół otwarty to nie jest „Kościół w Kościele” ani jego jeden charakterystyczny „segment” skupiony wokół określonych środowisk bądź „skolonizowany” przez przychylne mu świeckie media. Kościół otwarty to Kościół soborowy. Jak długo pozostanie soborowy, tak długo będzie otwarty, i ma przed sobą przyszłość. Ponieważ nie jest to żaden „typ idealny”, musi się oczyszczać i brać pod uwagę straty.

Eklezjalnym sprawdzianem tożsamości Kościoła otwartego będzie rezygnacja z bycia opiniotwórczym na rzecz pozostania soborowym. Jeśli ten egzamin przejdzie, wspomniany na początku nekrolog dotyczyć będzie jedynie progresistów, błędnie uznanych za jego „ikony”. Jeśli jednak młodzi ludzie Kościoła otwartego zostaną zepchnięci na margines wspólnoty eklezjalnej, bo nie mają procy w ręce albo się nie „wykrwawiają” w „wojnach kulturowych” – to nie będzie to przegrana takiego czy innego środowiska, ale Kościoła. Jak dotąd Kościół otwarty żyje bez konieczności podłączenia do eklezjalnego respiratora. Zbyt wcześnie na wystawianie mu nekrologu.


 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...