Krąży pośród ludzi takie powiedzonko, które mówi, że pośpiech jest potrzebny jedynie przy łapaniu pcheł. Ksiądz Jan Twardowski napisał w jednym ze swoich wierszy: „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. Widzimy od razu, że ksiądz – poeta mówi o zupełnie innej rzeczywistości.
Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, chciałbym Wam zatem opowiedzieć dwa wydarzenia, z których jasno wynika, że warto je przeżywać spokojnie, bez pośpiechu. A nawet zastanawiam się, czy nie trzeba mówić, że święta należy celebrować. Oczywiście po to, by rozjaśniały nasze życie – nie tylko na przełomie grudnia i stycznia. By rozjaśniały całe nasze życie.
Nadzia
Jej imię – Nadzieja – zostało nadane jakby na ironię. Urodziła się z dziecięcym porażeniem mózgowym, czyli w dużym stopniu niepełnosprawna, powodem tego było niedotlenienie mózgu podczas porodu. Spowodowało to kolejne pasmo nieszczęść, czyli porzucenie przez rodziców biologicznych i oddanie do pogotowia opiekuńczego. Nadzia niewiele pamięta z tego okresu: jednak wszystko, co pamięta, jest jakimś cierpieniem. Pamięta poczucie odrzucenia i to, że nikt nie chciał jej poświęcić wystarczająco dużo czasu: w wyniku choroby była bardzo powolna, trzeba było mieć do niej dużo cierpliwości, a dzieci przypadających na każdą opiekunkę było sporo. Nie powinna tego pamiętać, była na to za mała, ale nieduży mózg okazał się wystarczająco sprawny, aby zachować poczucie odrzucenia, niezrozumienia, braku akceptacji.
Po kilkunastu miesiącach świat się zmienił. Nadzia pamięta to jakby przejście z piekła do nieba. Rodzina, która ją do siebie wtedy zaprosiła, przyjęła ją w czasie Bożego Narodzenia. Nagle stała się najważniejsza. Nie obchodziło jej to, że prawie nikt na świecie nie wiedział o jej istnieniu, stała się najważniejsza w swoim świecie. Była najmłodsza spośród dzieci obecnych w domu – rodzina, która zdecydowała się na adopcję, miała już czworo własnych dzieci. Ale wszyscy – i młodzi, i starsi, i dziadkowie (o istnieniu tego pokolenia w ogóle wcześniej nie wiedziała) traktowali ją jak najcenniejszy dar niebios. Od nikogo nie usłyszała, że jest głupia, niepotrzebna, zbyt powolna. Oni wiedzieli, że jej przyszłość zależy od ich cierpliwości, poświęcali jej bardzo dużo czasu na ćwiczenia, na rozmowę, na zabawę też. Zalecone przez lekarzy ćwiczenia, które miały na celu przełamanie jej wielostronnej niesprawności, traktowane często przez dzieci jako cierpienie, w tym wypadku były rodzajem nachylenia się nieba w jej stronę – przez to poświęcano jej dużo czasu, więc traktowała to jak największe wyróżnienie w życiu, mimo różnych, czasem nawet bolesnych zabiegów. I do tego skojarzenie, które zostało na całe życie: w tle tego wszystkiego choinka, zapach świerku i świątecznych potraw, melodie kolęd, które z zapałem wszyscy śpiewali.
To skojarzenie jest może po części trochę dziwne: przecież święta tak krótko trwają, niemożliwe, by rodzina, która ją do siebie zabrała, zatrzymała u siebie czas Bożego narodzenia na dłużej niż miesiąc. Jednak dla niej to było jak lata – tak silna była emocja, która temu towarzyszyła.
Dzisiaj Nadzia jest pełnosprawną dorosłą kobietą. Ma męża, ma swoje dzieci, a od pewnego czasu postanowili z mężem, że wezmą do siebie inne dzieci – stali się rodziną zastępczą. Jak u sióstr w Laskach pod Warszawą, kołyska z Nowonarodzonym Panem Jezusem stoi przez cały rok: choinkę się sprząta, na co dzień jedzą normalne potrawy, ale jakaś cząstka Bożego Narodzenia trwa cały rok. Przecież wtedy, kiedy każdy czuje się ważny i obdarowany, to jest właśnie Boże Narodzenie.
Seweryn
Pierwszych piętnaście lat życia było dla Seweryna pięknym czasem. Miał dwóch braci i dwie siostry, mama pracowała jako najważniejsza na oddziale szpitalnym pielęgniarka, tata był dyrektorem szkoły podstawowej. Rodzeństwo (wszyscy młodsi) było zapatrzone w Seweryna, on był dla nich idolem i najlepszym przyjacielem. Wtedy, parę lat temu, nadszedł czerwiec, w którym wszystko zaczęło się walić. Po ojca przyszła policja, potem przesłuchania, sąd i wyrok w listopadzie. Świat legł w gruzach. Okazało się, że zapracowanie ojca było tylko po części prawdą. Czas, kiedy go nie było, poświęcał nie tylko na pracę zawodową – okazał się przestępcą seksualnym, nadużywającym swojego stanowiska.
Świat runął. Seweryn zupełnie nie wiedział, co z tym wszystkim zrobić. Widział ukochaną mamę, na którą to spadło jak grom z jasnego nieba. Widział swoje siostry i braci, którym nikt nie powiedział prawdy o ojcu i nie miał pojęcia, jak odpowiadać na ich pytania. Podobnie bezradny był jakiś psycholog, przydzielony z urzędu do ich rodziny. Niby niczego im nie brakowało: mieli dom, mieli co jeść, żyjący jeszcze dziadkowie z obu stron byli jeszcze młodzi, ale wydawało się, że nic nie jest na swoim miejscu. Jednak wspomniany psycholog powiedział zdanie, które być może było wyrazem jego mądrości, być może jego poczucia bezsilności. Powiedział Sewerynowi, że tylko on może uratować swoją rodzinę. Jako najstarszy mężczyzna może w części stanąć na miejscu ojca, może starać się być oparciem dla mamy i rodzeństwa. Powiedział, że od sposobu przeżycia nadchodzących świąt Bożego Narodzenia może zależeć normalność ich rodziny.
Właśnie był adwent. Seweryn sam był bardzo zagubiony, ale postawione jasno zadanie dodało mu sporej porcji adrenaliny. Postanowił resztę listopada i cały grudzień przeżyć tak, aby nadchodzące święta były prawdziwym Narodzeniem Pana Jezusa w ich domu. Najtrudniejsze było ukrywanie prawdy o ojcu wobec braci i sióstr – umówili się z mamą i dziadkami, że młodszym będą mówić o ciężkiej chorobie taty, nawet w jakimś sensie było to prawdą i powodem do uczciwej modlitwy w jego intencji. Modlitwa ta pomogła uporządkować własne odniesienie do całej sprawy. Sewek chodził z rodzeństwem na roraty i najgorliwiej jak tylko mógł, modlił się o łaskę przyjścia Boga do ich domu. Przygotowywał dom i serce, również serca najbliższych. Wieczorami z mamą odmawiał ulubione przez nią nieszpory i otaczał męskim opiekuńczym ramieniem.
To był najważniejszy adwent jego życia. To – w pewnym sensie – były jego najważniejsze święta. Może nawet najlepsze, bo teraz wie, że dobrze przeżyty adwent, dobrze przygotowane święta odmieniają świat. Świat najbardziej nawet skomplikowany i trudny.
Wie to już jego żona. Dzieci może jeszcze nie zdają sobie sprawy, ale prawdopodobnie dlatego, że ich córka ma trzy lata, a synek rok.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.