Z reguły biskup pozostaje dla wiernych bezimienny, choć co niedziela słyszą jego imię w modlitwie eucharystycznej. Odległy jak Ziemia od Słońca, niedostępny, obwarowany słowami „audiencja”, „ekscelencja” czy „metropolita”. Kto by to rozumiał? Pytanie „po co nam biskupi” wywołuje najpierw konsternację i zmieszany uśmiech, potem chwilę milczenia, a na końcu niepewną odpowiedź, że ktoś musi jakoś organizacyjnie instytucję Kościoła ogarniać.
Do Stolicy Apostolskiej należy ostateczny osąd co do zdatności kandydata. Ogromną rolę w tym procesie odgrywa nuncjusz apostolski w danym kraju. To on zgłasza do Stolicy Apostolskiej trzech kandydatów. Może to trwać długo, o każdym przygotowywane jest jak najpełniejsze opracowanie, pokazujące drogę jego życia, charakteryzujące go jako człowieka itp. Te informacje zbierane są w tajemnicy. Trzy nazwiska wraz ze wszystkimi możliwymi do zdobycia informacjami i opinią samego nuncjusza trafiają do Kongregacji do spraw Biskupów. Tu są analizowane. Gdy członkowie kongregacji uznają, że mają wystarczającą wiedzę na temat kandydatów, przedstawiają ich papieżowi wraz z całą dokumentacją. Na tej podstawie papież podejmuje decyzję. Może się zdarzyć, że nie wybierze nikogo z przedstawionej listy. Wtedy cała procedura zaczyna się od początku…
O zadaniach i znaczeniu biskupa mówi w punkcie 1558 Katechizm Kościoła Katolickiego:
Sakra biskupia wraz z urzędową funkcją uświęcania przynosi również funkcję nauczania i rządzenia. Przez włożenie rąk i przez słowa konsekracji udzielana jest łaska Ducha Świętego i wyciskane święte znamię, tak że biskupi w sposób szczególny i dostrzegalny przejmują rolę samego Chrystusa, Mistrza, Pasterza i Kapłana, i w Jego osobie (in Eius persona) działają (Lumen Gentium, 21). Biskupi zatem, przez danego im Ducha Świętego, stali się prawdziwymi i autentycznymi nauczycielami wiary, kapłanami i pasterzami (Christus Dominus, 2).
Jakie to ma znaczenie dla nas i dlaczego mamy słuchać biskupów?
Jeśli weźmie się pod uwagę wszystkie wypisane powyżej warunki, nie sposób nie zauważyć, że wybór i nominacja biskupa nie jest jakimś kaprysem czy widzimisię jednego człowieka, nawet gdyby tym człowiekiem miał być sam papież. Wybór poprzedzony jest długotrwałym rozeznaniem, co do którego wierzymy, że odbywa się w asystencji Ducha Świętego. Dlatego właśnie, przez wiarę, musimy zaufać Kościołowi, że pasterz, którego dał konkretnej diecezji, jest dla niej rzeczywiście najlepszym pasterzem. W najgorszym możliwym przypadku, kiedy trudno to przyjąć z wiarą i nadzieją, zawsze można odwołać się do posłuszeństwa, ćwiczenia się w cierpliwości i innych cnotach (kto wie, może to właśnie jest w diecezji najbardziej potrzebne…) oraz nadziei, że Pan Bóg potrafi z każdej sytuacji wyprowadzić dobro…
Jednak optymistycznie i z nadzieją możemy założyć, że teoretycznie biskup nie został nam dany do zanudzania nas niezrozumiałymi listami oraz do odbierania od nas hołdów, ale do zupełnie innych celów. Dlaczego więc teoria często tak bardzo odbiega od praktyki?
Po pierwsze biskup został posłany, aby głosić Ewangelię. Wiara rodzi się ze słuchania, a nikt sam sobie Ewangelii głosić nie może. Nie może sam sobie udzielić łaski przemawiania na mocy autorytetu Chrystusa. Nie może sam sobie uzurpować władzy przemawiania i nauczania w sprawach moralności i wiary w imieniu Kościoła. Wszystko to może się realizować tylko przez nadanie i posłanie. Posłanie do konkretnej wspólnoty. Słowa biskupa są więc skierowane do konkretnej wspólnoty, są odpowiedzią na jej konkretne zapotrzebowania, które biskup dostrzegł. Co jednak zrobić, kiedy ziewając słuchamy kolejnej tyrady?
Przede wszystkim nie każdy list, który czytany z ambony jest koszmarnie nudny, rzeczywiście jest nudny. Wiele zależy od umiejętności czytającego (nawet najciekawsza opowieść czytana monotonnie uśpi po 10 minutach) i od nastawienia słuchaczy (skoro z góry zakładamy, że będzie nudne, to będzie na pewno). Czasem warto sięgnąć do treści listu (często są publikowane w internecie na stronach kurii) i spróbować wydobyć z niego, o co właściwie biskupowi chodziło i co jest przedmiotem jego troski. Bo może rozeznanie ma dobre, tylko na słowa tego nie umie przełożyć. Albo tekst czytany wydaje się dużo sensowniejszy niż jego słuchany z ambony odpowiednik (to się zdarza zadziwiająco często…). A jeśli podzielimy się swoimi odkryciami ze wspólnotą czy innymi wiernymi w parafii, to korzyść z podjętego wysiłku będzie jeszcze większa. Zwłaszcza, że wtedy nie będziemy już mogli poprzestać na zwyczajowym „wysłuchane i idziemy do domu”, ale będziemy zobowiązani wyciągnąć z tej nauki wnioski dla siebie i swojego postępowania. Wtedy dopiero będziemy mogli powiedzieć, że NAPRAWDĘ pozwalamy, aby biskup był dla nas pasterzem. Wiem, to trudne. Ale nikt nie obiecywał, że posłuszeństwo Kościołowi będzie miłe, lekkie i przyjemne.
Druga sprawa to sakramenty sprawowane przez biskupa. To on jest ich szafarzem, sam, lub za pośrednictwem swoich współpracowników – prezbiterów. Dlatego kiedy biskup sprawuje sakramenty, ukazuje się ich cała pełnia. Można mieć zastrzeżenia, że Msza z biskupem zawsze taka długa, a chóralne pienia trudne do zniesienia. Czasem to prawda. Sztywna konwencja spotkań biskupa z wiernymi nie pomaga w budowaniu wzajemnej relacji. Jak to trafnie opisał o. Wojciech Jędrzejewski w artykule „Biskupia dola”:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.