Lekarz, jeżeli ma czas i empatię, może pomóc, może wskazać przyczynę dolegliwości. Ale nie ma prawa decydować o wybieranych przez konkretną osobę wartościach. Może jej jedynie pokazać, jak te wybory przekładają się na zdrowie.
- Jakie są te znaki?
- Pamiętajmy, że zwykle w sali pacjent nie leży sam, dlatego nie o wszystkim chce głośno powiedzieć, czasem się wstydzi albo boi się, że ktoś przekaże informację rodzinie. Jeżeli widać u niego napięcie, lęk, to znaczy, że będzie jakoś sygnalizował, chęć powiedzenia czegoś jeszcze. Te sygnały trzeba wyciągać, bo inaczej terapia będzie niepełna albo nieudana. Miałem wiele takich przykładów, było już niby wszystko dobrze, ale wyczułem jakiś sygnał i mnie olśniło. Pytam: „No dobrze, proszę pani, a jak tam życie rodzinne, jak syn?”. I trafiłem.
- Pozornie nie ma to wiele wspólnego z kardiologią.
- Tak jest. Otworzyła się lawina żalu, nieszczęścia, kłopotów, o których ta pani by nie opowiedziała. Jak ja mam ją dobrze leczyć, jeśli nic o tym nie wiem? Oczywiście na rozmowę potrzeba czasu.
- W obecnym systemie liczy się to, żeby pacjent szybko wrócił do domu.
- Tak, i to jest najsłabszy punkt polskiego systemu opieki zdrowotnej. Mało uwagi poświęca się problemom pacjenta. Zamiast mówić o chorobie, mówimy o procedurze; nie ma pacjenta chorego na coś, jest tylko „procedura rozszerzenia naczynia”, „procedura wszczepienia stymulatora”. Mówi się nie o człowieku i jego problemie, tylko o tym, za co będzie płacone. Narodowy Fundusz Zdrowia nie płaci za dobry stan pacjenta, ale za wykonanie procedury. Jeżeli politycy różnych opcji politycznych nadal będą psuli relację pacjenta z lekarzem, rozwijając obecny system z Narodowym Funduszem Zdrowia, wycenami procedur i pośpiechem, to pójdziemy w złym kierunku.
- Mówił pan wcześniej o przeżywaniu śmierci. Bywam w hospicjach, w ciągu ostatnich lat zwiększyła się w nich ogromnie liczba młodych wolontariuszy, którzy mają potrzebę zbliżenia się do tajemnicy życia i śmierci.
- Też to obserwuję. Zawsze zastanawiałem się, z czego to wynika. W hospicjach, miejscach dla przewlekle chorych pacjentów, czasu jest więcej. Osoby, które tam idą z wyboru, mają potrzebę niesienia pomocy, dania serca potrzebującemu. To powinno być także częścią zawodu lekarza. Na pierwszym miejscu musi być pacjent, a nie procedura.
Jest bardzo dużo dobrych młodych ludzi, co rok na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym przychodzi nowa grupa studencka. Staram się zawsze pierwszego dnia mieć z nimi spotkanie, wykład, rozmawiam. Chcę, żeby to było prawdziwe spotkanie pytam, co robią, jakie specjalizacje ich interesują. Potem od razu mają dobre nastawienie. Ważne, żeby się nie wykrzywili, żeby nie zauważyli, że zawód może dać łatwe pieniądze i uznanie, tylko żeby dostrzegli, o co naprawdę w tym zawodzie chodzi.
Potrzebne przykłady i autorytety. Kiedyś byłem świadkiem rozmowy, kiedy ktoś próbował dokuczać naszemu przyjacielowi, panu ministrowi profesorowi Zbigniewowi Relidze, że chodzi na pochody pierwszomajowe. Nie wytrzymałem, wtrąciłem się, powiedziałem tak: „Zapytaj go, jaki ma komfort z tego pochodu, zapytaj się, dlaczego on to robi? Bo ja mam pełne przekonanie, że po to, by stworzyć pacjentom większe możliwości”. W starych komuszych czasach wyrywał to, co się dało, dla kliniki i pacjenta. Potem dla wielu ludzi, i lekarzy, i pacjentów stał się autorytetem.
Oczywiście, można powiedzieć dzisiaj, że szkoda, że palił, może jeszcze by żył, bo jest potrzebny także dzisiaj. Żyje na szczęście pamięć o nim, są jego uczniowie. Każdy, kto się zajmuje kardiologią, ma do Religi jakiś sentyment, ale potrzebne są też te mniejsze przykładziki. Przykładzikiem jest dla studenta asystent w klinice. W jego stosunku do pacjenta musi być autentyczne zaangażowanie, które widać. Wtedy student będzie dobrze ukształtowany.
Wszystko utrudnia tempo, w jakim żyjemy. Ale, kiedy patrzę na naszych studentów, jestem pełen nadziei.
- Nie wiem, czy to tempo się da w jakiś sposób zatrzymać.
- Jednak ludzie z jakiegoś powodu chcą się ze sobą spotykać, mimo że biznesu na tym się nie robi. Razem wyjeżdżają, siedzą do drugiej w nocy, rozmawiają, śmieją się. Świat przyśpieszył, więc młody człowiek nie musi czekać pięćdziesięciu lat na mieszkanie, może wziąć kredyt i je zbudować wcześniej. Musi tylko wyważyć, co jest dla niego wartością.
- Jakie psychiczne udręki naszych czasów najbardziej osłabiają ciało?
- O pośpiechu już mówiłem. Myślę, że poczucie nieustannego zagrożenia, które się wiąże głównie chyba z bezpieczeństwem socjalnym rodziny. Rodzina potrzebuje warunków do bezpiecznego wychowania dzieci, które trzeba też nakarmić, ubrać i puścić do szkoły. Cywilizowane państwo powinno dostrzegać i dbać o ludzi chorych, którym trzeba pomóc. Potrzebne jest minimum bezpieczeństwa. Jeżeli w domu panuje miłość, można jeść tańsze parówki.
Zawsze mówię, że jestem zdeklarowanym prawicowcem, jeżeli chodzi o wartości, i zdeklarowanym lewicowcem, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo socjalne. Lekarz nie może być inny. Powiedziałem w jednym z wywiadów, że lekarz bez wiary w ogóle nie powinien wychodzić z domu. Bo po co? Mam na myśli wiarę w to, że mogę pomóc pacjentom. W to, że mi się uda. W umiejętności. Jeśli lekarz nie ma wiary, którą zarazi pacjenta, niech lepiej zostanie w domu.
Ja znam wielu kolegów, którzy mówią: „Ja tu przyszedłem zrobić badania. Ja tu przyszedłem wyciąć…”. Kiedy to słyszę, to myślę sobie „Uciekasz od problemów swojego zawodu, chcesz być technokratą”. Nie da się uniknąć spojrzenia na pacjenta jak na całego człowieka.
Mirosław Dłużniewski, profesor zwyczajny, doktor habilitowany nauk medycznych, kierownik Kliniki Kardiologii, Nadciśnienia Tętniczego i Chorób Wewnętrznych II Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Krzysztof Ołdakowski SJ, redaktor naczelny „Przeglądu Powszechengo”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.