Człowiek drogą Kościoła

Przewodnik Katolicki 8/2012 Przewodnik Katolicki 8/2012

Mówienie źle o Kościele to ostatnimi czasy pewien standard. Zwłaszcza w mediach. Może więc słowa „Kościół naszym domem”, które prowadzą nas przez obecny rok duszpasterski, powinny być inspiracją do odsiania ziarna od plew i zobaczenia tego, co jest istotą Kościoła, odkrywania tego, co w nim najlepsze i najpiękniejsze. Przede wszystkim odkrywania, że człowiek potrzebuje Kościoła, choć czasem sobie tego nie uświadamia.

 

Kilka lat temu rozmawiałem z dwudziestokilkuletnią dziewczyną. Od wielu lat była związana z parafią, aktywnie działała w grupie młodzieżowej. W rozmowie pojawiły się jednak pewne pretensje do Kościoła. Nie trzeba było dużo czasu, by odkryć, że w większości były one oparte na wizerunku Kościoła budowanym przez media. Zadałem wtedy pytanie, czy ona osobiście zna takich księży, jak ci, o których właśnie mi mówi. – No, nie... – słyszę. Kiedy zapytałem, jakich księży w życiu poznała, jacy pracowali w jej parafii – tak z imienia i nazwiska – okazało się, że jedni byli może mniej, a inni trochę więcej lubiani, ale można było spokojnie powiedzieć, że byli to dobrzy kapłani. O tych gorszych, słyszała tylko z telewizji.

Ta historia, opowiedziana w pewnym uproszczeniu, pokazuje problem, z jakim nieustannie się zmagamy. Potrafimy bezkrytycznie przyjmować to, co mówi się o Kościele w mediach, a mamy trudności, by zobaczyć dobro, dzień po dniu wybijające z tego źródła, którym jest nasza parafia, i dziękować Panu Bogu za tysiące kapłanów gorliwie służących w naszych wspólnotach. Gdy jeden ksiądz dopuści się jakiegoś niegodnego czynu, od razu słyszymy, że taki jest Kościół. Gdy jednak mówi się o nadzwyczajnej akcji konkretnego kapłana, o pracy sióstr zakonnych z ciężko upośledzonymi dziećmi, której nikt inny by się nie podjął, lub o dobroczynnej działalności Caritas – prawie się nie zdarza, by ktoś w mediach powiedział: to jest Kościół. To tylko jakiś ksiądz, jakieś siostry, instytucja o nazwie Caritas, która zdaje się działać sama z siebie. A przecież w każdym z tych przypadków mamy do czynienia właśnie z Kościołem, który nie jest abstrakcją. Właśnie w ludziach okazuje się święty i, niestety, również grzeszny.

Trzeba uczyć się takiego wnikliwego i krytycznego patrzenia, które pozwoli nam nabrać dystansu, gdy chodzi o przyjmowanie różnych informacji, oraz uwolni nas od uogólnień i krzywdzących ocen Kościoła i w ogóle każdego człowieka. Kto szuka dobra i potrafi dostrzegać to dobro nawet w prozaicznych sytuacjach, sam staje się coraz lepszy i tym dobrem obdarza też innych. Kto karmi się złymi informacjami, rozpamiętuje je i przekazuje – sam staje się coraz gorszy.

Odkrywanie Kościoła

Połowa lat osiemdziesiątych. Piesza pielgrzymka na Jasną Górę. Któregoś dnia naszą grupę opuszcza Michał, który musi jechać na zaplanowany wcześniej obóz spadochronowy. Za nami już kawał drogi, Częstochowa coraz bliżej, tam jednak wszystko zapłacone i załatwione, więc musi opuścić grupę i porzucić pielgrzymkową drogę. Przeżywamy smutne rozstanie, zwłaszcza że jest znakomitym gitarzystą i będzie go wszystkim w grupie brakowało. Odczytujemy to także w kategoriach trudnych wyborów. Młodzieńczy radykalizm każe pytać: sport czy Chrystus? Życie bardzo szybko przynosi jednak zupełnie niespodziewane rozwiązanie. Bodaj już następnego dnia Michał wraca do grupy i dalej idzie z nami.

Po wielu latach od tamtego zdarzenia pytam go, co się wówczas wydarzyło? – Właściwie już w autobusie wiedziałem, że źle zrobiłem – wspomina. – Im dłużej jechałem w stronę domu i myślałem o tym obozie, tym gorzej się czułem. Kiedy wieczorem poszedłem na Mszę św., nie miałem już żadnych wątpliwości, co mam zrobić. Następnego dnia rano wsiadłem w autobus i wyruszyłem z powrotem na pielgrzymkę – mówi Michał Garstecki, dziś mąż Agnieszki, ojciec czwórki dzieci, muzyk i producent muzyczny, prowadzący studio nagrań. Michał na tej pielgrzymce w jakimś sensie pozostał, wciąż na pielgrzymkę chodzi – za kilka lat, jak Bóg da, pójdzie po raz 30. Co roku, wytrwale dzwoni do mnie i pyta: „Może byś znowu z nami poszedł?”. Tam ma swoje korzenie jego małżeństwo i jego stosunek do Kościoła, który nie jest dodatkiem do życia jego rodziny, ale jej fundamentem.

– Ja Kościół tak naprawdę wciąż odkrywam – mówi Michał. – Od półtora tygodnia wstajemy codziennie z żoną o szóstej i odmawiamy brewiarz. Na początku ten pomysł wydał mi się kompletnie „odjechany”. Uważałem, że jest nierealny. Mówiłem sobie, że o 12.00 w południe padnę na pysk i nic już więcej nie zrobię. A teraz... czuję się tak, jakbym zaczął oddychać. To jest dla mnie nowe odkrycie. Mimo że wiedziałem, co to brewiarz i zdarzało mi się go odmawiać, nagle odkryłem jakąś nową rzeczywistość. Cały dzień się teraz zmienił. Ma zupełnie nowy sens. Przesuwa nas w kierunku nieba.

Nasza rozmowa, choć znamy się od ponad 27 lat i mówimy o sprawach w gruncie rzeczy dobrze nam znanych, ma w sobie niezwykłą świeżość. Taką, która bierze się właśnie z wiary, że Bóg jest i działa w naszym życiu, dzięki temu, że jesteśmy w Kościele, że ten Kościół jest naszą matką. Michał raz czy drugi zwraca uwagę, że nie chciałby, aby w tym, co mówi, odczuwało się jakiś patos, zadęcie. Podkreśla, że to, co opowiada, to w gruncie rzeczy osobiste doświadczenie spotkania z Bogiem poprzez wydarzenia życia. To przecież nie my dajemy coś Panu Bogu, ale on nas obdarza swoją łaską. On jest w centrum tej historii nawet wtedy, gdy człowiek mówi o sobie i skupia się na swoim życiu i doświadczeniu.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...