Co Ci się najbardziej podobało w Polsce? – zapytałem kolegę z Francji na koniec jego wizyty w naszym kraju. Przez dłuższą chwilę szukał odpowiedzi. W końcu szczerze wyznał: – Nic specjalnego. Ale za to historię macie fascynującą!
Ani drogami, ani mostami, ani Pałacem Kultury i Nauki nie zaimponujemy obcokrajowcom. Mamy za to rzeczywiście coś, o czym często zapominamy – barwną, ciekawą, niekiedy tragiczną historię. Życiorysy wielu naszych ojców, dziadków i pradziadków mogą służyć jako gotowe scenariusze pasjonujących filmów przygodowych. Tylko czy znamy te życiorysy?
Polacy mają potrójny kłopot ze swoją historią. Po pierwsze – po wojnie przez ponad 50 lat cały aparat państwowy PRL-u był zaangażowany, aby historię podporządkować komunistycznej ideologii. Po drugie – nasi bliscy, którzy przeżyli wojnę i trudne powojenne czasy, często z różnych względów nie chcieli rozmawiać o przeszłości. I po trzecie – szkoła i media publiczne w III RP nie podjęły do końca swojej misji przedstawiania prawdy o wydarzeniach, które miały miejsce w XX wieku.
PRL żyje w nas
Doskwiera nam kilkupokoleniowa przerwa w edukacji historii. Marksistowska interpretacja dziejów uniemożliwiała poznanie historii w sposób obiektywny. Niektóre wydarzenia zostały z niej wręcz wymazane. Kiedy komunistom trudno było wyrugować z pamięci np. zakazane słowo „Katyń”, to organizowali dla polskiej młodzieży pociągi przyjaźni do miejscowości o podobnej nazwie – Chatyń. Mieszali w głowach, pokazując groby ofiar zbrodni hitlerowskiej.
Dziwimy się dzisiaj szlochającym obywatelom Korei Północnej po zgonie tyrana zwanego Drogim Przywódcą. A co się działo w Polsce w 1953 r. po ogłoszeniu śmierci Stalina – „Słońca Narodów”? Moja znajoma, pochodząca z Piotrkowa Trybunalskiego, opowiadała mi, że cała jej klasa rzewnie płakała. Dzieci te uległy indoktrynacji, w którą włączyli się nawet poeci: Broniewski, Brzechwa, Gałczyński i wielu innych.
„Pranie mózgów” po śmierci ludobójcy było kontynuowane. Ja sam – uczeń szkoły podstawowej w Katowicach na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych – w każdy poniedziałek przed lekcjami obowiązkowo odmawiałem socjalistyczną „modlitwę”. Jeszcze dzisiaj jestem w stanie ją wyrecytować: „Ojczyzno nasza, Polsko Ludowa, Tyś owocem walki i pracy pokoleń najlepszych Twych córek i synów. Przyrzekamy Ci – stać wiernie na straży zdobyczy ustroju socjalistycznego…” – itd. W liceum (1972-76) nastąpił ciąg dalszy „patriotycznych” apeli. Poniedziałki stały się dniami mundurowymi, każdy uczeń musiał założyć albo koszulę pionierską, albo czerwony krawat. W ramach obowiązkowej przynależności do organizacji społecznych mieliśmy do wyboru: HSPS (Harcerska Służba Polsce Socjalistycznej) lub ZMS (Związek Młodzieży Socjalistycznej). Czułem się w duchu harcerzem i dlatego nie byłem w stanie włożyć pionierskiej koszuli. Przez cztery lata udawałem zetemesowca, ubierając podarowany mi przez wujka czerwony krawat w wielkie zielone grochy. Nauczyciele sprawdzający przy wejściu do szkoły, czy uczniowie są ubrani prawidłowo, zawsze mnie wpuszczali. I tym się różnił komunizm w wersji polskiej od wzorca sowieckiego. W Polsce było trochę lżej. I trochę weselej. PRL to był „najweselszy barak w obozie socjalistycznym”.
Partia komunistyczna stała się w Polsce masowa, do PZPR należało ponad 3 mln członków. Większość „towarzyszy” wstąpiła do partii nie ze względów ideologicznych. Jednak wielu Polaków pozwoliło sobie przetrącić kręgosłup – ten moralny i kulturowy. Resztki PRL-u zostały w nas, a niekiedy też na zewnątrz nas – wystarczy stanąć w centrum Warszawy na skrzyżowaniu ulic Armii Ludowej i Ludwika Waryńskiego. Dzisiejszym mieszkańcom europejskiej stolicy nie przeszkadza też pomnik Żołnierzy Armii Czerwonej.
Nie odrzucać martyrologii
Jeśli ziarno nie obumrze, nie przyniesie obfitego plonu. To zdanie z Ewangelii jest prawdą uniwersalną. Cierpienie i śmierć mogą człowieka zniszczyć, mogą też człowieka uszlachetnić, wzmocnić, dać mu nową energię do odrodzenia. Polacy i inne narody mieszkające na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej przeżyli w czasie drugiej wojny światowej straszną gehennę. Zginęło ok. 6 mln polskich obywateli (w tym 3 mln za „niewłaściwe” pochodzenie), kolejne miliony przeszły przez więzienia, obozy, zsyłki, wysiedlenia. Po wojnie, zwłaszcza w okresie stalinowskim, nie zakończyły się morderstwa i odzieranie ludzi z godności. Obowiązkiem dzisiejszego pokolenia jest poznać historię, którą przeżyli nasi dziadkowie i sąsiedzi. Bo to jest także nasza osobista historia, nasz wielki duchowy skarb. Nie możemy odciąć się od cierpienia ludzi, którzy kilkadziesiąt lat temu żyli na tej ziemi. Nie możemy zmarnować dramatycznych doświadczeń naszych przodków. Jeśli chcemy zbudować lepszą przyszłość, musimy poznać naszą przeszłość.
W wielu polskich rodzinach nie rozmawiało się o czasach wojny i powojnia, bo bardzo bolały rany przeszłości. Rodzice nie wtajemniczali swoich dzieci w dawne wydarzenia, także dlatego, że znajomość prawdy historycznej w systemie komunistycznym była niebezpieczna. Najważniejsze stało się samo trwanie, byleby spokojnie przeżyć, coś zjeść, gdzieś mieszkać, zabawić się. W niektórych rodzinach temat wojny był wręcz zakazany. Gdy byłem dzieckiem, w moim domu spotykali się, żeby zagrać w karty, dwaj sąsiedzi pochodzący z Kresów. Mieszkali do końca wojny w nieodległych od siebie miejscowościach. Nigdy w rozmowie nie dotknęli tematu wojny. Później dowiedziałem się, że obydwaj byli świadkami rzezi, w których stracili swoich bliskich.
Rok 1989 jest traktowany jako rok odzyskania niepodległości. Nie był to jednak jednoznaczny przełom, skoro pierwszym prezydentem „wolnej” Polski został gen. Jaruzelski, który za zasługi dla komunizmu został nagrodzony najwyższym sowieckim odznaczeniem: platynowo-złotym Orderem Lenina. Ludzie doświadczeni wojną cieszyli się z odzyskanej wolności, ale wielu z nich nie ujawniło tajemnic przeszłości. Nie został stworzony w III RP odpowiedni klimat, aby świadkowie historii mogli przemówić pełnym głosem. Z trudem przebijały się inicjatywy rejestracji wspomnień uczestników ważnych wydarzeń.
Co z telewizją publiczną?
Do misji telewizji publicznej należy m.in. zachowanie pamięci o ważnych osobach i wydarzeniach naszych dziejów. Potrzebny jest nie tylko dokument przedstawiający wywiad ze świadkiem historii, ale także film z historyczną fabułą, zrealizowany w tak atrakcyjny sposób, aby przyciągał młodego widza. Takich filmów jest zdecydowanie za mało, biorąc pod uwagę bogactwo naszej historii oraz potrzebę uzupełnienia braków pamięci narodowej.
Telewizja publiczna potrzebuje gruntownej reformy. Mamy fatalną ustawę medialną, która powoduje, że TVP stała się łakomym kąskiem dla partii przejmujących władzę w państwie, bez względu na opcję polityczną. Kto dochodzi do władzy, przestaje być zainteresowany zmianą wadliwej ustawy.
Parę lat temu mijałem na korytarzach TVP człowieka, który miał poważny wpływ na obsadę stanowisk w telewizji. Był on w latach osiemdziesiątych bliskim współpracownikiem towarzysza Albina Siwaka (tak!) z tzw. betonowej frakcji PZPR. Wspomniany człowiek po korytarzach TVP już nie krąży. Pojawili się inni decydenci, często powiązani z dawnym systemem władzy. Nadal duże wpływy w TVP ma środowisko związane z gen. Jaruzelskim. Pamiętam, jakie trudności dwa lata temu napotkała emisja filmu produkcji TVP „Towarzysz Generał”. Druga część filmu o sprawcy stanu wojennego „Generał idzie na wojnę” została zrealizowana już poza TVP.
W związku z doborem kadr w TVP według klucza partyjnego telewizja stała się bardziej „partyjniacka” niż publiczna. Niekiedy odnosi się wrażenie, że jej „misją” jest zapewnienie miejsc pracy dla wybranych. Ci wybrani niekoniecznie są zainteresowani przekazem prawdy historycznej. Starają się, aby przekaz był zgodny z oczekiwaniami mocodawców. „Najważniejszy jest chlebuś”, czyli tak działamy, żeby nie narażać się decydentom. Takie dobieramy filmy i takich gości zapraszamy do programów, żeby robotę mieć jak najdłużej. Pewnych faktów nie przedstawiamy, a inne podajemy w odpowiedniej interpretacji. Uważam, że jedną z konsekwencji takiej filozofii funkcjonowania telewizji publicznej są ostatnie wyniki sondażu na temat stanu wojennego: 22 proc. badanych nie wiedziało, co zdarzyło się w Polsce 13 grudnia 1981 r., a 51 proc. uznało decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego za uzasadnioną (TNS OBOP, grudzień 2011).
Telewizja publiczna jest traktowana przez rządzących niczym łup wojenny. Na początku 2008 r., niedługo po wygranych przez PO wyborach, kiedy partia ta nie miała swoich ludzi w zarządzie TVP, premier rządu w kilku wystąpieniach publicznych uderzył w źródło finansowania TVP, jakim jest abonament. Usłyszeliśmy, że jest to „archaiczny sposób finansowania mediów publicznych”, „haracz ściągany z ludzi”, że „ciężar, jakim jest abonament, urąga poczuciu przyzwoitości”. Te słowa można było odczytać jako wezwanie do niepłacenia abonamentu. Od 2008 r. dochody z abonamentu zaczęły gwałtownie spadać. Jeszcze w 2007 r. wyniosły ok. 900 mln zł, a w 2011 – ok. 470 mln zł.
Dzisiaj, gdy koalicja rządząca odzyskała wpływy w TVP, jest przygotowywany projekt uchwały o obowiązkowej ściągalności abonamentu pobieranego wraz z opłatą za prąd. Tymczasem wielu obywateli ma dylemat moralny – czy płacić abonament w sytuacji, kiedy telewizja publiczna nie wypełnia misji, do której jest powołana?
Wołanie na puszczy
W czasach PRL Kisiel (Stefan Kisielewski) był autorem cyklu felietonów w „Tygodniku Powszechnym” pt. „Wołanie na puszczy”. W pierwszym tekście napisał, że chce „wołać prosto, jasno, nawet demagogicznie”. Stare czasy dawno minęły, ale pozostały jeszcze rewiry życia publicznego, które nadal tkwią w PRL-u – mentalnie, a niekiedy nawet personalnie. Kiedyś Kisiel zanotował: „Polska jest własnością nas wszystkich, nie zaś tylko niektórych”. To samo stwierdzenie można odnieść do telewizji publicznej – TVP jest własnością nas wszystkich, nie zaś tylko niektórych! Wiem, że jest to wołanie na puszczy, ale cóż pozostało? Apeluję więc do rządzących polityków: Oddajcie telewizję publiczną! Nowa ustawa medialna pilnie potrzebna! A poza tym: Chcemy prawdy (także historycznej) w TVP!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.