Ze śmierci do życia, czyli krótkie wprowadzenie w duchowość paschalną

Głos ojca Pio 74/2/2012 Głos ojca Pio 74/2/2012

Nic dziwnego, że chrześcijaństwo nieraz oskarżane jest o cierpiętnictwo i nadmierne eksponowanie negatywnej strony życia, skoro więcej uwagi poświęcamy męce i cierpieniu, niż przebudzeniu się do nowego życia i przyjmowaniu nowego ducha. Co zatem więzi nas w przeszłości i odgradza od prawdziwego bycia tu i teraz?

 

Co ciekawe, wszystkie te fazy musieli przejść również uczniowie Jezusa, aby móc naprawdę przyjąć nowe życie i zacząć zgodnie z testamentem Mistrza budować nową rzeczywistość Kościoła. Tragiczna śmierć Jezusa była przecież dla nich tak wielkim wstrząsem, że potrzebowali czasu, by odpowiednio „przepracować” przeżytą traumę. Musieli przy tym ominąć wszystkie mielizny i niebezpieczeństwa związane z osunięciem się w bierność i pozorne życie. Jeśliby pozostali tylko na etapie tkliwych wspomnień o „starych dobrych czasach”, kiedy jeszcze był z nimi Jezus, albo poprzestali na nieustannych dywagacjach „co by było, gdyby…”, z pewnością dziś nikt by już nie pamiętał niewielkiej żydowskiej sekty, której założyciel uzurpował sobie rolę mesjasza, ale został zabity. Tak zakończyłby się ten „drobny epizod historyczny”.

Porzuć złudzenia

W przypadku uczniów Jezusa pierwszy etap duchowego paschalnego procesu wiązał się z uznaniem śmierci Jezusa. Dla nich był to fakt niepodważalny. Jako świadkowie pojmania uczestniczyli w nadciągającym dramacie, choć nie wszystkim wystarczyło odwagi, aby podążyć za Mistrzem aż na Golgotę. Piotr szedł za nim do czasu zdemaskowania go przez służącą. Tylko Jan pozostał przy Jezusie do końca wraz z Maryją i Marią Magdaleną. Ich świadectwo o zgonie Jezusa z pewnością było wiarygodne dla wszystkich uczniów i nikt nie poddawał w wątpliwość w ich czasach tego faktu.

Jakie odniesienie do nas i naszego życia może mieć ta tajemnica? W sensie teologicznym śmierć Jezusa jest oczywiście ofiarą za nasze grzechy i odkupieniem nas spod władzy Prawa. Natomiast w kontekście zarysowanej wyżej psychologicznej dynamiki wydarzenie to rzuca światło również na nasze doświadczenie obumierania. Nieraz w przypadku jakieś życiowej straty próbujemy nie przyjmować jej do wiadomości. Łudzimy się, że jest ona chwilowa, a nasze życie zaraz wróci na dawne koleiny. Najbardziej uwidacznia się to w przypadku zawiedzionych nadziei, gdy to, o czym marzyliśmy i co wydawało się być w zasięgu naszych możliwości, okazało się nieosiągalne. Łatwiej wtedy podsycać złudzenia, że nasza porażka jest tymczasowa, niż pozbyć się złudzeń i zacząć żyć bez nich.

Warunkiem kontynuacji rozwoju jest uznanie prawdy o ostatecznej utracie tego, co było. Inaczej grozi nam niebezpieczeństwo, że zaczniemy wszystkie siły angażować w pielęgnowanie pozorów, a stracimy z oczu realne perspektywy rozwoju i zamkniemy się na życie, które mimo straty może być ciągle naszym udziałem. 

Oswój się ze stratą

Drugi etap w przypadku Jezusa i Jego uczniów wiąże się z doświadczeniem zmartwychwstania. Jezus zwycięża śmierć, trzeciego dnia zmartwychwstaje, jak zapowiedział wcześniej, ale uczniowie początkowo mają wielką trudność w uznaniu tego faktu. Nic w tym dziwnego, bo nawet pierwsze ewangeliczne opisy mają raczej charakter opisu „procesu poszlakowego” niż jednoznacznego naukowego dowodu. Najpierw pojawia się informacja o tajemniczym zniknięciu ciała Jezusa (co przecież różnie można interpretować), potem wieść o zmartwychwstaniu przynoszą apostołom kobiety, które w tamtych czasach – delikatnie mówiąc – nie były powszechnie uznawane za wiarygodne źródło informacji, do tego stopnia, że nie mogły zeznawać w sądzie jako świadkowie. Następnie do pustego grobu biegną Piotr i Jan, ale tylko „uczeń, którego Jezus miłował”, po odnalezieniu płócien i chusty „ujrzał i uwierzył”. Dopiero po tej, jakże dramatycznej próbie wiary Jezus ukazuje się apostołom, ale nie wszystkim: znowu śledzimy zmagania Tomasza, który czuł się boleśnie pominięty.

Wszystkie te wydarzenia aż nadto dobitnie ukazują, jak trudno w obliczu traumy spowodowanej odejściem bliskiej osoby uwierzyć w dalszą, bo ukrytą, ciągłość jej i własnego życia. „Życie zmienia się, ale się nie kończy” – łatwiej uwierzyć w prawdziwość tej sentencji, kiedy ma ona dla nas charakter czystej teorii, trudniej, kiedy sami musimy dochodzić do wiary w to, że jest ona prawdziwa także w sytuacji żałoby.

Jezus zwyciężył śmierć i ten fakt ma rzucić światło także na nasze doświadczenia. Każda życiowa strata ma w sobie coś ze śmierci. Wszyscy podlegamy nieustannemu procesowi przemijania, który musi wiązać się ze stopniową utratą młodości, sił fizycznych, urody, sprawności. Nie znaczy to, że nie mamy dbać o zdrowie, ale obsesyjna walka o wieczną młodość musi skończyć się porażką, bo prędzej czy później trzeba przyjąć do wiadomości, że żadne kosmetyki, diety czy ćwiczenia nie są w stanie definitywnie odwrócić upływu czasu.

Z czasem zawężeniu ulegają też nasze możliwości rozwoju i zdobywania coraz to nowych zawodowych terytoriów. Oczywiście, znowu można kreować się na młodzieniaszka, który całe życie ma przed sobą, ale z upływem lat taka poza okazuje się tragikomiczna. Możemy zatem albo oglądać się wstecz za tym, co minęło, albo patrzyć z nadzieją w przyszłość i próbować przyjąć nowe życie, które jest przed nami.

 

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...