Czyn, który wydawał się nam bluźnierczym atakiem na to, co święte, tak naprawdę kruszy nasze ego. Zamiast do protestu i odwetu może być zatem okazją do skruchy.
W Wielkiej Brytanii na nowo rozgorzał spór o ochronę uczuć religijnych. Poszło o sprawę, zdawałoby się, dawno przebrzmiałą: emisję (w 2005 r.) musicalu „Jerry Springer: The Opera”, którego treść, zdaniem protestantów i katolików, wypełniona była głównie kpiną z chrześcijaństwa. Po nadaniu programu do BBC napłynęło ponad 60 tys. skarg od oburzonych widzów.
Sprawę sprzed lat przypomniał prof. Timothy Garton Ash z uniwersytetu w Oksfordzie, który w ramach projektu „Free Speech Debate” opublikował w internecie swoją rozmowę z dyrektorem generalnym BBC Markiem Thompsonem. Szef brytyjskich mediów publicznych przyznał w jej trakcie, że nie odważyłby się nigdy nadać programu, który zawierałby podobną kpinę z Mahometa i islamu. Brytyjczycy otrzymali więc jasny komunikat, że chrześcijaństwo i islam nie są traktowane tak samo przez publicznego nadawcę.
Sytuacje, w których wierzący dochodzą do wniosku, że zraniono ich uczucia religijne, nie należą do rzadkich również w Polsce. Przypomnijmy choćby „Pasję” – instalację Doroty Nieznalskiej, której elementem był krzyż z umieszczonymi na nim genitaliami, albo wystawioną w 2001 r. w Zachęcie rzeźbę Maurizi Cattelana, przedstawiającą papieża przywalonego kamieniem. A także wydarzenia niedawne: publiczne darcie Biblii (Nergal, 2007 r.) czy określanie jej mianem „dzieła ludzi naprutych winem i palących jakieś zioła” (Doda, 2009 r.). Wszystko to prowokuje do pytań o granice wolności wypowiedzi i zakres ochrony uczuć religijnych, a także o dopuszczalną reakcję ludzi wierzących.
Załadowanie kałasznikowa
Jak wynika ze słów Marka Thompsona, podstawowym argumentem przeciw równemu traktowaniu przez BBC chrześcijaństwa i islamu jest różnica w reakcji wyznawców tych religii na obrazę: inną moc mają same wyrazy oburzenia (chrześcijanie), inną zaś – sprzeciw poparty jednoczesnym „załadowaniem kałasznikowa” (islamscy fundamentaliści). Wielu publicystów katolickich zauważa tę różnicę także w Polsce i wzywa do bardziej zdecydowanych protestów w przypadku szyderstw z treści świętych dla chrześcijan. Inni przypominają z kolei, że istotnym elementem nauczania Jezusa były słowa o niesprzeciwianiu się złu i nadstawianiu drugiego policzka. W myśl tej filozofii chrześcijanie nie powinni reagować gniewem na obrazę ich uczuć religijnych
Czy oprócz całkowitej bierności i agresywnego odwetu istnieje jakaś „trzecia droga”? Chrześcijanin czerpiący wzór z Jezusa może odwołać się do jego postawy, gdy ten – uderzony przez sługę arcykapłana – zaprotestował zdecydowanie, choć bez przemocy: „Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego, a jeżeli dobrze, dlaczego mnie bijesz” (J 18, 22).
Zastanawiając się nad tym problemem, warto jednak rozszerzyć perspektywę, spróbować zająć taką postawę, aby akty, które jawią się nam jako bluźnierstwa skierowane przeciw temu, co dla nas święte, stały się, paradoksalnie, pożyteczne dla naszego życia duchowego. By to osiągnąć, należy dokładnie przyjrzeć się sytuacji, którą mamy zamiar nazwać bluźnierstwem: ustalić, co dzieje się w tych, którzy nas atakują, a także w nas samych.
Zranione uczucia
Wielu z nas, zapytanych w takiej sytuacji, dlaczego tak się czujemy i reagujemy, odpowiedziałoby, że powodem jest atak na świętą rzeczywistość – np. na Boga. W pierwszym rzędzie, twierdzilibyśmy, chodzi nie o zranienie naszych uczuć, lecz uderzenie w rzeczywistość, która nas przekracza i powinna pozostać nietykalna. Czy tak jest rzeczywiście? Czy człowiek jest w stanie zrobić krzywdę świętym, a tym bardziej Bogu (jeśli Bóg sam na to nie pozwoli)? A jeśli nie – na czym w takim razie polega zło bluźnierstwa?
Gdy dyskutujemy o zranieniu uczuć religijnych, odwołujemy się do uczuć wierzących. To dlatego, że pytanie o obiektywne istnienie rzeczywistości świętej pozostaje nierozstrzygalne dla wszystkich członków pluralistycznego społeczeństwa. Skoro jednak do rozmowy angażujemy zarówno wierzących, jak i niewierzących, nie możemy powoływać się na szkody wyrządzone w sferze, której istnienia niewierzący nie uznają. Tym zaś, co muszą przyjąć wszyscy, jest samo istnienie w społeczeństwie ludzi wierzących, wraz z ich godnością, wrażliwością, uczuciami.
Zdecydowanej większości domniemanych bluźnierstw dokonują ludzie niewierzący w istnienie świętej rzeczywistości. Skoro tak, aktów tych nie można traktować jako skierowanych przeciw niej. Ktoś, kto nie wierzy w Boga, nie może się z Boga naśmiewać ani przeciw niemu bluźnić. Może co najwyżej drwić z nas, wierzących: z naszej religijności i skonstruowanych przez nas symboli tego, co święte.
Boga i świętych nie musimy zatem bronić. Lepiej w takich sytuacjach dokładniej przyjrzeć się sobie. Dlaczego coś nas boli i oburza? W co dokładnie uderza? W jaki element naszej wiary czy pobożności? A może w naszej religijności znajdują się elementy, które same proszą się o drwinę, są bowiem śmieszne albo, co gorsza, szkodliwe – wcale nie przyczyniają się do rozwoju naszego człowieczeństwa i są trudne do zniesienia dla naszego otoczenia?
Droga nie jest celem
Zdarza się, że sferę symboliki religijnej instrumentalnie wykorzystujemy do celów ekonomicznych czy politycznych. Uderzenie w religijne symbole może być wówczas elementem czysto „świeckiej” walki o władzę i zasoby materialne. Wykorzystywanie w tej walce argumentów ochrony „uczuć religijnych” jest nadużyciem, które samo przybiera charakter profanacji.
Symboliki religijnej używamy również, aby budować i chronić naszą osobową lub społeczną tożsamość, wzmacniać poczucie własnej wartości, zyskiwać kulturową przewagę nad innymi. Religijne symbole nadają się do tego właśnie ze względu na ich wzniosłość i wagę. Drwina lub inny atak pozbawia je tych cech, wytrąca nam zatem z ręki środki, dzięki którym określaliśmy dotąd, kim jesteśmy i nadawaliśmy sobie znaczenie. Znów okazuje się, że czyn, który wydawał się nam bluźnierczym atakiem na to, co święte, tak naprawdę kruszy nasze ego. Zamiast do protestu i odwetu może być zatem okazją do skruchy.
Ktoś mógłby powiedzieć: symbole religijne to nie tylko środki autokreacji i dominacji – ich podstawową rolą jest doprowadzenie do ostatecznego spełnienia, do Boga. Akt drwiny i poniżenia odzierający je ze świętości sprawia, że zdolność symboli do łączenia nas z Bogiem staje pod znakiem zapytania.
To prawda. Ale jest i druga strona medalu. Symbole religijne uczestniczą jakoś w Rzeczywistości, do której – dzięki temu uczestnictwu – nas prowadzą, ale same tą Rzeczywistością nie są.
Istnieje niebezpieczeństwo, iż pomylimy symbol z tym, ku czemu on nas prowadzi. Nie możemy obyć się bez obrazów Boga (a niektórzy także bez innych wyobrażeń osób i rzeczy świętych). Tym, co nam grozi, jest jednak utożsamienie drogowskazu z Drogą i Celem. Jak przypominał jeden z największych mistyków chrześcijańskich, zwany Dionizym Areopagitą, niebezpieczeństwo to tym większe, im bardziej wzniosły i doskonały dany symbol. Odarcie zatem takiego symbolu z jego wzniosłości pomaga nam uświadomić sobie, że to tylko środek – konstrukcja zrobiona przez nas, choćby nawet z natchnienia Bożego.
Chrześcijańska droga duchowa wymaga otwarcia na nieustanny wzrost, który ma w sobie coś ze śmierci. Boimy się tego procesu. Z religijnych symboli, praktyk, artefaktów budujemy coś, co ma być bezpiecznym schronieniem, gdzie jednak nie ma przestrzeni do życia. Działania, które wydają się atakiem na to, co święte, naszej świętości mogą się zatem przysłużyć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.