Rozmowa z MAŁGORZATĄ MUSIEROWICZ – autorką i ilustratorką, nagradzanych i tłumaczonych na wiele języków, książek dla dzieci i młodzieży, mamą czwórki dzieci
Dlaczego opowiadanie bajek, legend, snucie historii jest ważne dla dzieci?
Ależ nie tylko dla dzieci! Dorośli też za tym przepadają. Proszę zrobić eksperyment i – na przykład w pociągu – zacząć ludziom opowiadać, w odpowiednim rytmie, z zawieszeniami głosu, z mimiką, z punktami zwrotnymi akcji, jakąś naprawdę ciekawą historię. Już po chwili wszyscy odłożą gazety, wybudzą się z drzemki i zawisną wzrokiem na opowiadaczu. Potrzeba snucia i słuchania opowieści jest pewnie równie stara, jak ludzka mowa. Dopuszczam nawet możliwość, że mowa po to właśnie powstała, żeby ludzie mogli wreszcie dać wyraz opowieściom, które w nich się rodzą, żeby dali świadectwo przeżyciom, które stały są ich udziałem lub o których ktoś im opowiedział. Przecież nawet malowidła naskalne z czasów pierwotnych opowiadają bez słów całe historie: o polowaniu, o myśliwych, o bitwach, wędrówce i o śmierci. Ludzkość nosi w sobie jakiś imperatyw snucia opowieści, zamykania swoich doświadczeń w przekazywanych historiach. Dzieci oczywiście także mają tę potrzebę i – podobnie jak dorośli – uczą się życia z tych opowieści, uczą się jego prawideł i odbierają znaczące przestrogi. W dodatku dobra opowieść otwiera przed dzieckiem przestrzeń, której samo jeszcze nie było w stanie poznać czy przemierzyć. Podając czytelne, jasne przykłady, opowieść uczy życia.
Czy współczesne opowieści snute na łamach książek, ale też filmowe, podają takie właśnie czytelne, jasne przykłady?
Z całą pewnością są takie utwory. Popełnilibyśmy błąd, potępiając w czambuł wszystko, co powstaje w czasach, które nam się akurat nie podobają, bo żyjemy tu i teraz, i razi nas to czy owo. Nie wątpmy nigdy w to, że obok nas żyją na tym globie ludzie dobrzy i mądrzy, utalentowani, pełni dobrej woli, ludzie, którzy kochają dzieci i którym leży na sercu ich dobro i pomyślny rozwój. Ludzie, którzy czują w sobie odpowiedzialność za przyszłość tych dzieci i za przyszłość świata. Gdyby takich ludzi, takich twórców nie było, już dawno żylibyśmy na powrót w dżungli i okładalibyśmy się maczugami.
To co się stało, że współcześni recenzenci i część publicystów określają jako marne dzieła, w których dobro i zło jest jasno zarysowane?
Na pewno w historii ludzkości zbyt wiele powstało opowieści ckliwych, ściśle moralizatorskich, artystycznie chybionych. „Z dobrych uczuć robi się złą literaturę” – pisał André Gide. Szkoda, że to pomogło wrzucić do jednego worka inne dzieła z ambicją moralną, w tym wybitne. Proszę jednakże zauważyć, że nie dotyczy to w żadnej mierze autentycznych baśni i podań ludowych, legend rycerskich itp., wyrastających z najbardziej autentycznego podglebia kultury.
Dlaczego?
Ponieważ taka opowieść jest pełna szlachetnej prawdy, do tego stopnia, że żaden krytyk, żaden prześmiewca, żaden nihilista, nie jest w stanie jej zaszkodzić. A przecież wciąż są podejmowane takie próby – daremnie.
Czy sukces „Shrecka” nie świadczy jednak o tym, że nie są to próby daremne? A to, że w jednej z recenzji ekranizacji pierwszej części „Narnii” ubolewano, że film może byłby i dobry, gdyby zło i dobro nie były tak jednoznacznie zarysowane, nie świadczy o tym, że stare, dobre opowieści nie mają się jednak tak dobrze, jak byśmy sobie tego życzyli?
Kłopot w tym, że nie oglądałam „Shrecka” , ani też „Opowieści z Narnii”, więc trudno mi odpowiedzieć na to pytanie w sposób pełny. Shreck jest tak brzydko narysowany, że za nic bym nie wysiedziała dwu godzin w kinie, patrząc na tę zieloną, nieinteligentną twarz. A adaptacje filmowe dzieł literackich oglądam niechętnie, bo rzadko trafiają się udane, wierne i nie spłycone. Jednak fakt, że krytyka ubolewa nad czymkolwiek, nie znaczy jeszcze, że publiczność podziela jej zdanie.
Czy jednak takie działania w dłuższym czasie naprawdę nie mogą zaszkodzić klasycznym bajkom, skoro już mówi się o tym, że wiele z nich jest zbyt brutalnych dla dzieci, np. „Czerwony Kapturek”?
Te stare, dobre opowieści zawsze w końcu są górą. To tajemnicza siła mitu. Proszę popatrzeć, co o nich pisze Bruno Bettelheim. Okrucieństwo „Czerwonego Kapturka” jest czysto symboliczne i dzieci doskonale to wychwytują, przyjmując zarazem głębsze przesłanie baśni. Utwory płytkie, niemądre, łatwe, powierzchowne, zostaną szybko strawione, wydalone i zapomniane. Nie pozostawiłyby pewnie nawet śladu w odbiorcy, gdyby nie przykry fakt, że jednak, niestety, przyjmowane w dużych, codziennych dawkach rozleniwiają jego umysł i psują smak.
To „psucie” kultury jest działaniem celowym?
Sądzę, że problem, który Pani porusza, nie dotyczy wyłącznie naszych czasów. Przecież relatywizm nie jest niczym nowym. Zresztą, zauważmy, że pisanie utworów literackich przeznaczonych specjalnie dla dzieci, zaczęło się dopiero w XVIII-XIX wieku, zależnie od strefy geograficznej. Dawniej baśń, legenda, epos były dla wszystkich. Kiedy zaczęto ilustrować specjalną twórczością kolejne nurty wychowawcze, pojawiła się literatura dydaktyczna, tendencyjna (lepsza i gorsza) i oczywiście zaraz zrodził się bunt przeciwko tej tendencji, bo to przecież dla ludzkości typowe. „Ci, którzy twierdzą, że sztuka nie powinna propagować doktryn, mają zazwyczaj na myśli doktryny sprzeczne z ich własnymi” – celnie zauważył Borges. A więc mamy do czynienia z pewną prawidłowością, podobnie jak w fizyce, co formułuje zasada Newtona („Każda akcja wywołuje reakcję”). Nowością w naszych czasach jest ponad miarę rozbuchany konsumpcjonizm, który niestety przekłada się i na twórczość, i na jej percepcję. Ataku płytkiej pospolitości na taką skalę literatura i sztuka nie przeżywały nigdy dotąd.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.