Rozmowa z MAŁGORZATĄ MUSIEROWICZ – autorką i ilustratorką, nagradzanych i tłumaczonych na wiele języków, książek dla dzieci i młodzieży, mamą czwórki dzieci
To znaczy, że sztuka odpowiada na popyt, a popyt jest teraz płytki?
Powiedziałabym raczej, że to dysponentom sztuki, spragnionym szybkiego zysku, wydaje się, że odpowiadają na zapotrzebowanie klienteli. Ale ileż można oglądać filmów o gangsterach albo prostytutkach, albo o przestępcy, który odsiedział wyrok, wychodzi na wolność, a tu go ktoś znów namawia na skok? Ile można czytać o zbuntowanych nastolatkach albo o konflikcie z matką? W pewnym momencie to się robi nudne. Nie wierzę w to, że płytkie pragnienia wystarczą przeciętnie inteligentnemu człowiekowi na całe życie. Kiedyś musi nastąpić zbrzydzenie pospolitością.
A może to właśnie sztuka powinna „zbrzydzać” tę pospolitość, a nie ulegać jej?
Rzecz oczywista. To jest jej zadanie. To właśnie pragnienie wyrwania się „nad poziomy” przydaje skrzydeł. Sztuka powinna stale stwarzać ludzkości szansę na spotkanie z pięknem i mądrością. Nawet jeśli jest spychana na ubocze przez skrzeczącą pospolitość, to przecież JEST, istnieje, i w jakimś momencie może stać się olśnieniem, radością, ocaleniem.
Często jednak, niestety, sama bywa zwyczajnie brzydka. Nie sprzeniewierza się tym samym własnej roli?
Kultura powinna człowieka podnosić, wspierać, przydawać mu godności i mądrości. Nawet jeśli nie daje mu gotowych wzorców i rozwiązań – a bynajmniej nie musi! – powinna, tak czy inaczej, ostatecznie wieść go w stronę Dobra. Jeśli prowadzi w odwrotnym kierunku, staje się zaprzeczeniem samej siebie.
Zatem możemy mówić w wielu przypadkach o antykulturze raczej... To działanie celowe?
Zapewne. Dobrze wyszkolony odbiorca reklam jest chętnym konsumentem. Ale pewnie to też idzie siłą bezwładu – łatwo jest produkować rzeczy tanie, niewymagające wielkich umiejętności ani od wykonawcy, ani od odbiorcy.
Co się stało, że współczesna kultura poszła w złą stronę? Dlaczego kiedyś kupując książkę dla dzieci można było być pewnym, że ona się dla dzieci nadaje, a dziś trzeba ją najpierw przeczytać albo najpierw obejrzeć film (nawet animowany), żeby mieć pewność, że nie ma w nich treści dla dziecka niebezpiecznych?
Nie wiem! Ale widzę w tym zjawisku jakąś przerażającą chęć samozagłady. Cywilizacja, która deprawuje, niszczy, nerwicuje własne dzieci, jest chora. Zabija własną przyszłość.
Myśli Pani, że można to zjawisko jeszcze odwrócić?
To przecież w dużej mierze od nas zależy. Od twórców i od odbiorców sztuki. Nadzieja jest zawsze, dopóki mamy ochotę przeciwstawiać się psujom i głupcom, i dopóki potrafimy przynosić i przyjmować dobrą nowinę.
Co powinniśmy konkretnie robić?
Ujmę to krótko: myśleć! Nie ulegać tzw. trendom i modom, mieć w sobie nonkonformizm, przekorę i własne, jasno określone, zdanie. Mieć mocne zasady, ale i swego rodzaju niepodległość ducha. I z takim instrumentarium brać się do konkretnej pracy. Każdy na własnym, jak to się kiedyś malowniczo mawiało, odcinku.
Czym powinna się wyróżniać dobra książka czy film dla dzieci i młodzieży?
Powinny przede wszystkim nie szkodzić, nie niszczyć, nie brukać. Powinny też mieć w sobie jakąś jasność, dobroć, szlachetność. Dzieci to delikatne istoty. Łatwo je nieodwracalnie skrzywdzić.
Jak je zatem skutecznie chronić przed zalewem (nawet na listach szkolnych lektur) złej literatury?
Pilnować! Pewnie, że nie tak, jak pilnowano na przykład mojej cioci; dawano jej do czytania Quo vadis, lecz sklejano kartki, które podejrzane były o sianie zgorszenia. Na pewno mamy prawo dbać o dobór książek, trafiających do rąk naszych dzieci. Ważne: najpierw musimy sami je przeczytać! I dużo z dziećmi rozmawiać.
Czytała Pani wszystkie książki, zanim przeczytały je Pani dzieci?
Tak jest, jako stary mól książkowy i wieloletnia pożeraczka druku, no i – dodajmy – autorka literatury dla dzieci i młodzieży – albo już znałam od dawna te książki, albo czytałam je na świeżo, niekoniecznie zresztą jako ewentualny cenzor; raczej z ciekawości i dla przyjemności. Bardzo szybko zresztą zorientowałam się, że dzieci, którym nadany zostanie pewien dobry ton, wdrożony smak literacki, zmysł moralny, doskonale potrafią, kiedy podrosną, same odróżnić dobro od zła i bezbłędnie odsiać szmirę.
Jakie pozycje im Pani polecała?
Polecałam im książki dobre – te, które sama kiedyś pokochałam i te, które właśnie się ukazały. Ale potem radziły sobie już bez mojej pomocy – co nie znaczy, że zaprzestano u nas takiego polecania; przeciwnie, proceder ten się rozszerzył i wzbogacił o nowe wektory: teraz to dzieci i wnuki polecają nam nowo odkryte, ciekawe książki. I nawzajem. Dodajmy, że telewizor, ten morderca wyobraźni, u nas właściwie nie istniał – był zawsze zepchnięty na daleki plan, chyba że akurat wydarzyło się coś epokowego, wtedy oglądali go wszyscy.
Czy przy pisaniu książek przyświeca Pani misja wychowawcza, czy to po prostu opowiadanie historii?
Jedno i drugie, oczywiście.
A skąd pomysł na pisanie historii dobrych, ciepłych, rodzinnych w świecie, który karmi się przemocą, agresją?
No właśnie dlatego je piszę, że są, moim zdaniem, potrzebne. Sama mam czworo dzieci, troje wnuków. Piszę także po to, żeby dzieci i młodzież, podobne do tych moich najbliższych, mieli po prostu coś miłego do czytania.
Myśli Pani, że taka twórczość ma szansę przetrwać, czy skazani jesteśmy wyłącznie na „złą” kulturę?
Dopóki są na świecie mądre dzieci i dobrzy rodzice, a także – dobre dzieci i mądrzy rodzice, dopóty będą poszukiwane książki stające po stronie dobra i mądrości.
rozmawiała Małgorzata Tadrzak-Mazurek
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.