Spotkanie w drodze

Tygodnik Powszechny 18/2012 Tygodnik Powszechny 18/2012

Zaczepiła mnie ostatnio matka dziecka: „gnam kupić gromnicę na I Komunię”. „Ale gromnicę to umarłemu daje się do ręki...” Ludzie mają zamęt w myśleniu. Ale cóż mi po pretensjach do nich? Z o. Markiem Donajem, proboszczem i katechetą, rozmawia Tomasz Ponikło



Jak to się ma do definicji wiary jako osobistej relacji z Chrystusem?

Wiara to moje spotkania z Chrystusem. To mierzenie się z prawdą o własnym życiu, kiedy wracam wieczorem po pracy. To świadomość, że Bóg nie jest zamknięty w kościele i nie odwiedza się Go tylko w niedzielę. Wiara to spotkania w drodze.

Co Ojciec robi z ignorantami?

Jestem na nich zły, nieraz bym ich zrugał, czasem, niestety, pozwalam sobie na docinki. Ale pamiętam, jak sam byłem zagubiony, jak liczyłem na księdza, jak potem trawiłem każde zdanie, także złośliwości. Uważam na słowa, bo one mogą potem ludzi od środka zżerać. Staram się nakierować ich myślenie nie na obciążenia, jakie mają, ale na to, by jak najlepiej przeżyli z dziećmi sakrament. Sam pamiętam jeszcze wyrywki ze swojej I Komunii – to naprawdę w człowieka zapada jak ziarno, niech więc będzie możliwie dobre.

A jak Ojciec postępuje z rodzicami religijnie przemądrzałymi?

Z tymi, którzy pielęgnują nie wiarę, ale swoją religijność, jest najtrudniej. To owce, które wciąż chciałyby być na przedzie. Staram się obudzić w nich świadomość, że nikt nie jest idealny i w stosunku do dzieci zawsze mamy coś nieodrobionego. Kiedyś dziewczynka zapytała: „czy to w porządku, że rodzice wszystko dziecku dają, a potem mówią: nic nie jesteś warta?”. Co dziecko ma zrozumieć przy rodzicu, który raz je wynagradza, a potem nim pogardza? Dziecko trzeba starać się rozumieć, uznawać problemy, jakie ma, nie traktować z góry. Fałszywe do gruntu jest przekonanie, że „jak małe, to nie rozumie”.

Rano wracam ze szpitala ulicą, którą biegnie droga do szkoły. Spotkałem na niej kiedyś chłopca. Przywitałem się z nim, zagaiłem. Teraz on uczynił z tego rytuał: witamy się, wyciąga do mnie rękę na powitanie, idziemy dalej. Dumny jest z tego, że kiedyś tak go potraktowałem, i ja jestem dumny, że teraz on mnie tak traktuje. To jest właśnie takie budujące spotkanie w drodze, kiedy nie musimy nawet rozmawiać, ale po prostu się spotkać.

Rodzice nie wpadają w pułapkę moralizatorstwa w miejsce wiary?

Wiara i moralność są nieodłączne. Różnie bywa w rodzicach z wiarą, ale widzę, jak ludzi męczy poczucie, że coś popsuli, czegoś nie wypełnili, że żyją na pół gwizdka. Wobec tego pozostaje im wiara. W skomplikowanych sytuacjach niekiedy proponuję sakramentalną rozmowę (czyli z zachowaniem jej tajemnicy), w której ludzie nie koncentrują się na tym, czy dostaną rozgrzeszenie, ale sondują, czy są na właściwej drodze. Wiara i moralność muszą iść razem, bo człowiek nie popełnia w życiu jednej pomyłki, ale z czasem przychodzą kolejne.

A jak ludzie, którzy i tak nie przeżywają swojej wiary, nie korzystają z sakramentów, mają przygotować swoje dzieci do I Komunii?

„Jeśli więc wy, choć źli jesteście – mówi Jezus w Ewangelii – umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą” (Łk 11, 13). Każdy rodzic chce dać dziecku coś dobrego. Sami nie żyją sakramentami, ale chcą, żeby dzieci nimi żyły, bo obawiają się, żeby coś ich nie ominęło. Odpowiedź znajduję więc w ich chęci dobra dla dzieci. Marzą, by nie popełniły ich błędów, choć nie da się tego zagwarantować.

Pięknoduch z Ojca.

Też myślałem, że mówić o miłości to idealizować, bo jej nigdy nie znajdę. A Ewangelia: czy nie jest takim ideałem, nie jest taką przypowieścią dobrego ducha? Wciąż powtarza: dobrze żyj. To mam nie żyć Ewangelią, bo jest tak wzniosła?

Jezus – świadczy Piotr – przeszedł dobrze czyniąc.

To jest piękny punkt odniesienia dla zawirowań dzisiejszego życia. Do tego zachęcam rodziców: żyjcie tak, by to życie było po prostu dobre.

Trudne zadanie, kiedy nie widzimy dalej niż koniec własnego nosa. Ponoć najgroźniejszą chorobą chrześcijaństwa jest dziś indywidualizm, który rozkłada Kościół-wspólnotę.

Taka postawa jest dzisiaj w ludziach. Proszę zobaczyć, jak nasze kochane pupilki zanieczyszczają chodniki, a ich właściciele nie widzą, jak rośnie brud i smród. Ulica to przestrzeń moja i niemoja. Tak samo traktujemy Kościół: czy mam poczucie, że to także ja? Gadaniem nie ulepię z ludzi wspólnoty. Może złapię kilka osób i dam im miotły i grabie – to będzie już wspólnota czy jeszcze nie? Do powstania wspólnoty potrzeba mojego poczucia, że ją tworzę, decyzji, że tu chcę czuć się u siebie.
 

Stoimy w miejscu: ja mam się poczuć, ja mam tworzyć, ja decydować, ja, ja, ja...

Zakładamy przecież, że wiara to nasza indywidualna odpowiedź dawana Bogu. Łatwo mówić we wspólnocie, trudno w życiu. „Powstańmy i wyznajmy naszą wiarę” – wszyscy mówią jak z nut. To coś naszego i mojego. Ale mnie w tym tak naprawdę nie ma, słowa płyną obok. Czy to, co wspólne, stanie się tym, z czym idę w życie?

Może ludzie oczekują psów Pana Boga: księży, którzy pogonią owce za Dobrym Pasterzem?

Tak niestety bywa, bo nie lubimy wybierać między dobrem a złem i wówczas każda decyzja staje się wielkim problemem.

Po przygotowaniu do I Komunii zostawia Ojciec rodziców samych sobie?

Jeśli chcecie usłyszeć dalszy ciąg, mówię, musicie przychodzić do kościoła na Msze. Nie po to, żeby się zamartwiać, czy osiągnąliście już ideał, ale żeby poczuć, że macie jakieś swoje miejsce. Ale też dla swoich dzieci i ich wiary.

A ma Ojciec propozycje do realizowania w domu?

Namawiam do otwartości na pytania dzieci, do nieudzielania odpowiedzi: „nie przeszkadzaj”, „nie zrozumiesz”, „nie interesuj się”. Bo takie rozmowy zdarzają się tylko raz i ten moment nigdy już nie wróci. Kiedy dziecko stawia ci pytanie, to znaczy, że jest między wami więź. Inaczej zostaje ze swoimi wątpliwościami, czasem banalnymi, tylko niektóre z dzieci podejdą potem do księdza: „przepraszam, takie głupie mam pytanie...”. Może teraz głupie, ale wtedy bardzo ważne.

Poza tym zachęcam do modlitwy. Człowiek zawsze pamięta modlitwę, której nauczyła go mama. To modlitwa najważniejsza, z taką modlitwą będzie się umierać. To pierwsze dzieło miłosierdzia. Hebrajski rdzeń słowa miłosierdzie (hebr. rahamim) to właśnie „łono matki”. Bliższego określenia znaleźć nie można. Taka modlitwa to przylgnięcie do kogoś realnego, a nie do postaci z zaświatów. W jednym z filmów Zanussiego chłopiec wychowywany bez ojca pyta przed I Komunią swoją ciotkę: „Pokaż mi Boga”. Ona mocno przytula go do piersi: „Czujesz coś?” „Tak”. „To Bóg”. Do Boga może zbliżyć tylko człowiek, który kocha.

Myśmy przecież rodziców nie pytali o wiarę – ja ją w nich widziałem. Ale dzisiaj rośnie schizofrenia: w szkole katecheza i potok słów, a w domu pustka i cisza. Do tego rodzice zabierają się za krytykę, proszę ich więc, żeby przynajmniej nie dokonywali jej przy dzieciach, bo te się pogubią, wykiełkuje w nich nieufność do wiary, do siebie, do Kościoła.

Chciałbym więc, żeby rodzice przeżywali I Komunię dziecka jako coś własnego. To dobra okazja dla naszej wiary, choć często trudna, bo życie w tym czasie zostawia już na nas swoje ślady. To dla nas często jak dotknięcie powołania Abrahama. Idę, nie wiem dokąd. Iść muszę, ale ta droga mnie nie cieszy. Aż nadchodzi moment Izaaka – moment narodzin, moment ofiarowania... To wiara w drodze: pełna ufności i mnóstwa niepokoju.

O. MAREK DONAJ jest augustianinem, proboszczem parafii św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Krakowie. Uczy katechezy w szkole podstawowej, posługuje w II Klinice Chorób Wewnętrznych CM UJ. Prowadzi Msze dla dzieci i przygotowanie rodziców dzieci przystępujących do I Komunii.


 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...