Zaczepiła mnie ostatnio matka dziecka: „gnam kupić gromnicę na I Komunię”. „Ale gromnicę to umarłemu daje się do ręki...” Ludzie mają zamęt w myśleniu. Ale cóż mi po pretensjach do nich? Z o. Markiem Donajem, proboszczem i katechetą, rozmawia Tomasz Ponikło
Jak to się ma do definicji wiary jako osobistej relacji z Chrystusem?
Wiara to moje spotkania z Chrystusem. To mierzenie się z prawdą o własnym życiu, kiedy wracam wieczorem po pracy. To świadomość, że Bóg nie jest zamknięty w kościele i nie odwiedza się Go tylko w niedzielę. Wiara to spotkania w drodze.
Co Ojciec robi z ignorantami?
Jestem na nich zły, nieraz bym ich zrugał, czasem, niestety, pozwalam sobie na docinki. Ale pamiętam, jak sam byłem zagubiony, jak liczyłem na księdza, jak potem trawiłem każde zdanie, także złośliwości. Uważam na słowa, bo one mogą potem ludzi od środka zżerać. Staram się nakierować ich myślenie nie na obciążenia, jakie mają, ale na to, by jak najlepiej przeżyli z dziećmi sakrament. Sam pamiętam jeszcze wyrywki ze swojej I Komunii – to naprawdę w człowieka zapada jak ziarno, niech więc będzie możliwie dobre.
A jak Ojciec postępuje z rodzicami religijnie przemądrzałymi?
Z tymi, którzy pielęgnują nie wiarę, ale swoją religijność, jest najtrudniej. To owce, które wciąż chciałyby być na przedzie. Staram się obudzić w nich świadomość, że nikt nie jest idealny i w stosunku do dzieci zawsze mamy coś nieodrobionego. Kiedyś dziewczynka zapytała: „czy to w porządku, że rodzice wszystko dziecku dają, a potem mówią: nic nie jesteś warta?”. Co dziecko ma zrozumieć przy rodzicu, który raz je wynagradza, a potem nim pogardza? Dziecko trzeba starać się rozumieć, uznawać problemy, jakie ma, nie traktować z góry. Fałszywe do gruntu jest przekonanie, że „jak małe, to nie rozumie”.
Rano wracam ze szpitala ulicą, którą biegnie droga do szkoły. Spotkałem na niej kiedyś chłopca. Przywitałem się z nim, zagaiłem. Teraz on uczynił z tego rytuał: witamy się, wyciąga do mnie rękę na powitanie, idziemy dalej. Dumny jest z tego, że kiedyś tak go potraktowałem, i ja jestem dumny, że teraz on mnie tak traktuje. To jest właśnie takie budujące spotkanie w drodze, kiedy nie musimy nawet rozmawiać, ale po prostu się spotkać.
Rodzice nie wpadają w pułapkę moralizatorstwa w miejsce wiary?
Wiara i moralność są nieodłączne. Różnie bywa w rodzicach z wiarą, ale widzę, jak ludzi męczy poczucie, że coś popsuli, czegoś nie wypełnili, że żyją na pół gwizdka. Wobec tego pozostaje im wiara. W skomplikowanych sytuacjach niekiedy proponuję sakramentalną rozmowę (czyli z zachowaniem jej tajemnicy), w której ludzie nie koncentrują się na tym, czy dostaną rozgrzeszenie, ale sondują, czy są na właściwej drodze. Wiara i moralność muszą iść razem, bo człowiek nie popełnia w życiu jednej pomyłki, ale z czasem przychodzą kolejne.
A jak ludzie, którzy i tak nie przeżywają swojej wiary, nie korzystają z sakramentów, mają przygotować swoje dzieci do I Komunii?
„Jeśli więc wy, choć źli jesteście – mówi Jezus w Ewangelii – umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą” (Łk 11, 13). Każdy rodzic chce dać dziecku coś dobrego. Sami nie żyją sakramentami, ale chcą, żeby dzieci nimi żyły, bo obawiają się, żeby coś ich nie ominęło. Odpowiedź znajduję więc w ich chęci dobra dla dzieci. Marzą, by nie popełniły ich błędów, choć nie da się tego zagwarantować.
Pięknoduch z Ojca.
Też myślałem, że mówić o miłości to idealizować, bo jej nigdy nie znajdę. A Ewangelia: czy nie jest takim ideałem, nie jest taką przypowieścią dobrego ducha? Wciąż powtarza: dobrze żyj. To mam nie żyć Ewangelią, bo jest tak wzniosła?
Jezus – świadczy Piotr – przeszedł dobrze czyniąc.
To jest piękny punkt odniesienia dla zawirowań dzisiejszego życia. Do tego zachęcam rodziców: żyjcie tak, by to życie było po prostu dobre.
Trudne zadanie, kiedy nie widzimy dalej niż koniec własnego nosa. Ponoć najgroźniejszą chorobą chrześcijaństwa jest dziś indywidualizm, który rozkłada Kościół-wspólnotę.
Taka postawa jest dzisiaj w ludziach. Proszę zobaczyć, jak nasze kochane pupilki zanieczyszczają chodniki, a ich właściciele nie widzą, jak rośnie brud i smród. Ulica to przestrzeń moja i niemoja. Tak samo traktujemy Kościół: czy mam poczucie, że to także ja? Gadaniem nie ulepię z ludzi wspólnoty. Może złapię kilka osób i dam im miotły i grabie – to będzie już wspólnota czy jeszcze nie? Do powstania wspólnoty potrzeba mojego poczucia, że ją tworzę, decyzji, że tu chcę czuć się u siebie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.