Kompleta, wbrew złudzeniom kolejnych poszukiwaczy kamienia filozoficznego, panaceum i eliksiru nieśmiertelności, udziela modlącym się nią codziennej lekcji śmierci.
„Rano myśl, że nie dożyjesz wieczora: a gdy wieczór nadejdzie, nie śmiej obiecywać sobie następnego poranku. Zawsze więc bądź gotów i żyj tak, aby cię śmierć znienacka zaskoczyć nie mogła. Wielu umiera nagle i niespodzianie. «Bo godziny, której się nie domniemają, Syn człowieczy przyjdzie» (Łk 12, 40). Gdy przyjdzie ta ostatnia godzina, daleko inaczej o całym życiu twoim sądzić zaczniesz; i bardzo będziesz ubolewać nad tym, że byłeś tak niedbałym i gnuśnym”. Przypuszczam, że ten fragment dzieła Tomasza a Kempisa O naśladowaniu Chrystusa, specjalnie przytoczony w lekko archaicznym tłumaczeniu z 1886 r., dziś nawet w chrześcijańskich środowiskach mógłby uchodzić za zbyt radykalny lub niedyplomatycznie prostolinijny. Nie zrzucałbym jednak winy na przestarzałą retorykę dawnych mistrzów duchowych. To raczej w sercu współczesnego człowieka niepokojąco skurczyła się duchowa perspektywa otwarta ku rzeczom ostatecznym – ku śmierci, sądowi i ku temu, co po nich następuje.
Zaduma nad ludzką śmiertelnością z natury wydaje się zajęciem mało atrakcyjnym i kojarzy się raczej z chłodną prozą zakładów pogrzebowych, krwawymi sensacjami tabloidów albo mroczną wyobraźnią twórców horrorów. Nawet jako przedmiot kazań śmierć jest sporym wyzwaniem i nie zawsze doczekuje się refleksji duszpasterskiej, która uniknęłaby banału. Wolimy mówić i słuchać o Bogu, który leczy zranienia, przebacza, klepie po ramieniu i mówi: „Wszystko będzie dobrze, Ja to jakoś załatwię”. Jeśli nawet przyjdzie komuś spontanicznie podzielić się spostrzeżeniem o kruchości człowieczego losu, to zaraz pada na niego podejrzenie, czy nie ma on aby depresji i nie jest to jakiś omen samobójczych myśli. Dziś ze śmierci się kpi albo usuwa się ją z pola widzenia, tak jakby w ogóle nas nie dotyczyła. Reklamy odmładzających kosmetyków i leków, wieczny (sic!) show w mediach, ceremonie pogrzebowe znieczulające uczestników komercyjnym „bezbożnym pocieszaniem” i propaganda ziemskiego raju nie idą w parze z niechcianym memento mori.
Co ma do tego brewiarz? Odkrywaliśmy, że liturgia godzin odpowiada i towarzyszy naszym całodziennym zaangażowaniom w sprawy doczesne. Trzeba jednak koniecznie dopowiedzieć, że nie obawia się ona również konfrontować chrześcijan z trudnym i tajemniczym doświadczeniem rozstawania się z tym światem. Przed wiekami w klasztornych murach w ciszy zapadającej nocy narodził zwyczaj modlitwy, który do dziś stanowi duchową przestrzeń tej konfrontacji. Jest nią Modlitwa na zakończenie dnia, wzmiankowana już w Regule św. Bazylego († 379). Św. Benedykt z Nursji († 543) jako pierwszy nazywa ją Kompletą (łac. completorium od completus – wypełniony, wykończony, zupełny) i jest ona „ostatnią modlitwą dnia, odmawianą przed spoczynkiem nocnym, nawet i po północy, jeśli tak się zdarzy” (OWLG 84).
Właśnie Kompleta, wbrew złudzeniom kolejnych poszukiwaczy kamienia filozoficznego, panaceum i eliksiru nieśmiertelności, udziela modlącym się nią codziennej lekcji śmierci. Najpierw trzeba zauważyć, że pora jej odmawiania to schyłek dnia, kiedy zwyczajnie morzy nas sen. Staropolskie „morzyć” wyrosło etymologiczne z indyjskiego mar – umrzeć czy też łacińskiego mors – śmierć i znaczyło: zadawać komuś powolną śmierć, uśmiercać, zabijać. Wbrew tylu rzeczom, które chcielibyśmy jeszcze załatwić i przeżyć, kapitulujemy wobec potęgi snu. To naturalne zjawisko jest zarazem alegorycznym obrazem naszego umierania. Amalary z Metzu († ok. 850) wyjaśnia w swoim dziele Liber Officialis: „Kiedy wcześniej zebraliśmy się w nocy, powierzyliśmy się Panu i zamknęliśmy usta, a potem pojedynczo, jakby w jakiś sposób każdy w swoim grobie, spoczęliśmy”. Nazwę Kompleta Amalary wywodzi też z faktu, że w tym czasie „wypełniają się (łac. complere) korzystanie z pokarmu i napoju (…) i codzienne wspólne rozmowy”. Kompleta jest swoistym zamknięciem dnia, a mnisi w tym czasie „zamykają bramy swoich ust i nie czynią tego, co wymaga rozmowy aż do powrotu do pracy”.
Św. Benedykt natomiast widział w Komplecie wypełnienie zwyczaju siedmiokrotnej modlitwy według Psalmu 119 (118): „Siedemkroć na dzień wysławiam Ciebie z powodu sprawiedliwych Twych wyroków”. Kompleta była bowiem siódmą dzienną modlitwą mnichów w czasach, gdy istniała jeszcze poranna modlitwa zwana Prymą, a Godzina czytań zaliczana była do godzin nocnych.
Lekcji śmierci, liturgicznie przeżywanej podczas Modlitwy na zakończenie dnia, udziela nam przede wszystkim Chrystus. Responsorium po czytaniu wkłada w nasze usta słowa wzięte z Ps 31 (30): „W ręce Twoje, Panie, powierzam ducha mojego”, które naśladują jednocześnie wołanie Chrystusa w momencie agonii na krzyżu: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23, 46). Motyw umierania mocno wybrzmiewa w Kantyku Symeona (Łk 2, 29–32), zwyczajowo śpiewanym w tym oficjum. Nie jest to jednak pieśń smutna. To modlitwa człowieka przepełnionego poczuciem sensu wszystkiego, czego doświadczył w długim życiu. Oczekując na swoją paschę, spodziewa się on po Bogu takiej samej wierności i chwały, jakiej był świadkiem za swojego życia w ciele. Symeon wraca do domu jak sługa, który wykonał wzorowo swoje zadanie – zmęczony, ale szczęśliwy.
Na zakończenie Komplety uderza zaskakująca i pełna nadziei prośba skierowana do Trójcy Świętej: „Noc spokojną i śmierć szczęśliwą niech nam da Bóg wszechmogący”. Ten swoisty oksymoron, łączący w jedno pozornie wykluczające się rzeczywistości śmierci i szczęścia, swoje wyjaśnienie znajduje w wypowiedzi św. Pawła, który zapewnia: „Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana” (Rz 14, 7–8).
Uczeń Chrystusa zatem, zanim zapyta Boga o „życie po śmierci”, stawia o wiele bardziej fundamentalne pytanie o „życie przed śmiercią”. Tętno tego życia wyczuwalne jest mocno w Komplecie na jej rozpoczęcie. „Jako zwyczaj godny pochwały zaleca się dokonanie rachunku sumienia. Przy odmawianiu wspólnym odbywa się on w ciszy albo włącza się go w akt pokuty według formularzy podanych w Mszale rzymskim” (OWLG 86) . Badając swoje serce i sumienie stajemy przed Bogiem w prawdzie, niczym na sądzie, i uświadamiamy sobie Boże życie w nas oraz odpowiedzialność za nie. Kiedyś ta czynność związana była z bardzo osobistym „sam na sam” z Bogiem, gdyż mnisi nie odmawiali Komplety wspólnie w chórze zakonnym. Każdy odchodził „na sąd” i „na śmierć” samotnie tam, gdzie kładł się spać – być może już po raz ostatni.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.