Mógłbym zatytułować inaczej tekst i podkreślić nieskończone miłosierdzie Pana Jezusa, który, gdy błądziłem, pomógł mi wrócić. Wysłuchał mnie, grzesznika, który niewdzięcznie Go obrażał, a potem błagał o ratunek. Chciałem jednak zaznaczyć, że w moim strapieniu mimo wszystko byłem pełen ufności, którą Pan Jezus mnie napełniał. Chciałem zwrócić uwagę na to, że kiedy zaufamy Bogu, to On wszystko nam uczyni. Jego Miłosierdzie jest większe niż cała nasza nędza i grzech.
Teoretycznie od zawsze wierzyłem w Boga, chodziłem do kościoła, modliłem się, kochałem Go. Ale nie zawsze byłem wierny – na tym polegał mój problem. Tak też było w przypadku mojego związku z dziewczyną. Wyznawałem wartości, których uczy Kościół, ale nie zawsze ich przestrzegałem. Nie trwałem w czystości, w której trwać powinienem. Jest mi trudno o tym mówić i przyznać się publicznie do swoich błędów, ale myślę, że wyjdzie to na dobre innym. A świadectwo o tym, jak Pan wyprowadził mnie z błędu, mam nadzieję, posłuży chociaż jednej osobie, która je przeczyta.
Moja dziewczyna zaszła w ciążę. Nie byłem przestraszony, byłem gotów ułożyć życie, wziąć ślub jak należy i stworzyć dobrą rodzinę. Przecież już wcześniej o tym myślałem. Trochę innego zdania była jednak dziewczyna, która chciała mnie zostawić (może pod wpływem emocji), a ciążę usunąć. Nie jestem w stanie powiedzieć, jakie to było dla mnie cierpienie. Następnego dnia napisałem do przyjaciela, że chciałbym się z nim spotkać i porozmawiać, bo świat mi się wali. Niestety przyjaciel nie był w stanie znaleźć czasu. Poczułem się strasznie samotny. Jestem ogólnie typem samotnika, dziewczyna była jedyną bliższą mi osobą, którą miałem i której zależało na mnie. A przyjaciel był jedynym przyjacielem. Poza nimi nie miałem nikogo, przed kim byłbym w stanie się otworzyć. Czułem się po prostu sam.
Jak trwoga to do Boga. Tak też było w moim przypadku. Zapłakany zacząłem się chwytać Jezusa. Modliłem się, ile mogłem. Nagle stałem się gorliwym dzieckiem Pana. Odmawiałem trzy nowenny w tym samym czasie (do świętego Józefa, świętego Judy Tadeusza oraz świętej Rity – patronów spraw beznadziejnych), dodawałem do tego też litanie, np. do Matki Bożej Nieustającej Pomocy.
Rozpocząłem też Nowennę Pompejańską, która polega na odmawianiu trzech lub czterech cząstek różańca przez 54 dni (27 dni przypada na część błagalną oraz 27 na dziękczynną). Codziennie uczęszczałem też na mszę świętą.
Nerwy nie pozwalały mi normalnie funkcjonować. Odwiedziłem psychologa, a także psychiatrę, który przepisał mi tabletki na depresję i lęki. Miałem również leki uspokajające na receptę. Brałem maksymalne dawki, żeby przesypiać noce. Nie miałem pracy. Każdego dnia nie potrafiłem usiedzieć w domu. Rano wyjeżdżałem do miasta, gdzie czas spędzałem przede wszystkim w kościele, odmawiając tam moje modlitwy. Potem wracałem na chwilę do domu, po czym wybierałem się na mszę świętą.
Był to dla mnie bardzo ciężki czas. Pomyślałem sobie wtedy, że cierpienie psychiczne rzeczywiście może być większe niż fizyczne – wcześniej nie byłem w stanie tego pojąć. Myślałem też, że dusze w czyśćcu podobno bardzo cierpią z samego powodu, że nie mogą oglądać Boga. Ja wtedy przeżywałem swój czyściec na ziemi. Dwa razy było mi tak ciężko, że zawołałem do Pana Jezusa, żeby mi jakoś pomógł, bo wydaje mi się, że zaraz umrę. Naprawdę czułem, że to granica mojej wytrzymałości. Tego samego dnia, kiedy miałem taki kryzys i wołałem do Jezusa, zadzwoniła do mnie dziewczyna... Po raz pierwszy zadzwoniła... Płakałem jak bóbr.
Chciałbym też opowiedzieć pewne ciekawe zdarzenie. Jak wspominałem, odmawiałem nowennę do św. Judy Tadeusza. Pewnego razu przyszedłem do kościoła,w którym poprzedniego dnia skończyłem odmawiać kolejną nowennę do tego świętego. Interesujące, że dokładnie w miejscu, w którym klęczałem wczoraj, leżała karteczka. Podszedłem, przeczytałem – modlitwa do św. Judy. Był to jakiś łańcuszek z napisem, żeby przepisać 25 razy itp. Nie wierzę w łańcuszki, ale przepisałem modlitwę 25 razy, dodając jednak inną notkę, nie o łańcuszku, ale ze świadectwem mówiącym o mocy jego wstawiennictwa. Potraktowałem to jako podziękowanie z mojej strony za jego pomoc i rozniosłem kartki z modlitwą po kilku kościołach.
Chciałbym jeszcze podkreślić, że bardzo mocno trwałem w ufności. Jednak to nie tak, że sam z siebie bardzo ufałem – Jezus pomagał mi ufać. Naprawdę. Uważam, że to niesamowite. Któregoś dnia, rozmawiając z dziewczyną, która mówiła mi, że nadal chce usunąć ciążę, pełen spokoju i pewności uśmiechałem się po drugiej stronie słuchawki i miałem pewność, że Pan Jezus na to nie pozwoli. To piękne, że Bóg sam nas tak umacnia.
Jak się wszystko skończyło? Tak, jak skończyć się musiało. Córeczka przyszła na świat, a ja dałem jej na drugie imię Maria. Z dziewczyną wzięliśmy też ślub. Jesteśmy dzisiaj szczęśliwą, kochającą się rodziną. Obiecałem wtedy Panu Jezusowi, że jeśli mi pomoże, to dam świadectwo. Minęły trzy lata zanim się na to zebrałem. Ale w końcu jestem i chcę głośno powiedzieć: Pan jest dobry. Ufajcie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.