O przesłaniu jedności Kościoła i rodziny oraz służbie ludziom opowiada Myrna Nazzour – stygmatyczka i mistyczka z Syrii, która w lipcu 2012 r. odwiedziła Polskę
PRZEMYSŁAW RADZYŃSKI: – Była Pani w Polsce w ubiegłym roku. Świadectwo kobiety, która po tamtym spotkaniu z Panią cudownie ocaliła swoje dziecko i naprawiła relacje z mężem, skłoniło Wspólnotę Katolików Charyzmatycy.pl do ponownego zaproszenia Pani do naszego kraju.
MYRNA NAZZOUR: – Nigdy nie widziałam takiej wiary jak w Polsce. Byłam w wielu krajach, ale tutaj jest coś szczególnego. Na wszystkie spotkania z modlitwą o uzdrowienie, na których jestem obecna, przyjeżdżam na zaproszenie biskupa. Zgodnie z sugestią mojego kierownika duchowego, za każdym razem dostaję też błogosławieństwo od mojego biskupa z Damaszku.
– O co się Pani modli w Polsce?
– Tutaj, w Polsce, wiara jest namacalna. Chciałabym, żeby Polacy zachowali tę szczerość wiary. Widziałam tutejszą młodzież, a w porównaniu z Niemcami, Holandią, Hiszpanią, Włochami, Kanadą czy Australią, gdzie przeważają ludzie starsi, to jest rzadki widok. Chciałabym, żeby te wszystkie narody brały przykład z Polski.
– Co trzeba robić, żeby tę młodzież przyciągnąć do Chrystusa?
– Bezsprzecznie podstawową rolę ma tu do odegrania rodzina. Dom jest małym Kościołem. Jeżeli jest tak rzeczywiście w rodzinach, jeżeli ojciec i matka czynią Kościół częścią życiowego horyzontu swoich dzieci, to młodzi ludzie nie będą mieli problemu z odnalezieniem się w tym „większym” Kościele.
– Modlitwom z Pani udziałem towarzyszą uzdrowienia. Jak się Pani czuje z tą świadomością?
– To wielka odpowiedzialność. Ale wiem, że to nie ja uzdrawiam – nie mam takiej władzy i mocy, dlatego czuję się mała wobec tych problemów, z którymi przychodzą ludzie na spotkania z moim udziałem. Tym większą sprawia to trudność, gdy zgłaszają się osoby z ogromnym bólem. Proszę ich o wspólną modlitwę, kieruję do Boga błaganie, by wysłuchał próśb tych ludzi. Sama nie modlę się za nich, bo boję się, że nie jestem w stanie zrozumieć ich potrzeb.
– Czy tak jak wspólnie prosicie o łaski Pana Boga, to zdarza się też, że razem za nie dziękujecie?
– Część ludzi przychodzi i dziękuje za wyproszony dar. Ale nie wszyscy. Często po wielu latach, przez przypadek dowiaduję się, że miało miejsce jakieś cudowne uzdrowienie. Tak było w przypadku Polki, która po sześciu miesiącach od konferencji w ubiegłym roku przekazała swoje świadectwo.
– Utrzymuje Pani kontakt z tymi osobami? One włączają się w Pani misję?
– Instytucjonalnie niczego takiego nie ma. Ale mój duchowy opiekun stara się zbierać takie informacje i śledzić losy tych ludzi.
– A co z takimi, którzy przychodzą ze swoimi trudnymi sprawami, chorobami i nie zostają uzdrowieni?
– Bardzo chciałabym im pomóc, ale nie potrafię. Jestem tak samo bezradna jak oni. To jest dla mnie osobiście bardzo bolesne i smutne. W tym wszystkim, co jest niezrozumiałe, szukam mądrości Bożej.
– Jednym z elementów, który towarzyszy cudownym wydarzeniom Pani życia, jest olej, który wydziela się z ikony, ale także z Pani rąk czy twarzy.
– Na początku nie wiedziałam, co to wszystko znaczy. Później zaangażowali się w tę sprawę teologowie i stwierdzili, że olej jest materialnym znakiem, który towarzyszy wielu sakramentom – zwłaszcza chrztu św. Na Wschodzie olej używany jest także do błogosławieństwa. Jest znakiem radości i życia.
To jest namacalne, widoczne wydarzenie. Człowiekowi dzisiaj nie wystarczają słowa, teorie i przekonywania. Potrzebuje widzieć i dotknąć. Stąd ten znak.
– Skąd przekonanie, że te wszystkie znaki pochodzą od Pana Boga?
– Cudowność tych zjawisk wykazały obiektywne badania. Zarówno moje stygmaty, jak i olej były badane przez wielu lekarzy, w różnych laboratoriach na całym świecie. Nawet służby specjalne czuwały nad prawidłowością przeprowadzanych badań (śmiech). Nikt do końca tego nie rozumie, ale faktem jest, że te wydarzenia miały miejsce i powtarzały się kilkakrotnie.
– Pani od początku była przeświadczona o Bożym działaniu w tych wydarzeniach?
– Nie. Sama miałam wiele wątpliwości. Ale od początku w moją sprawę zaangażowało się wielu księży, szanowanych kapłanów, którzy swoim autorytetem potwierdzali, że to nie są moje wymysły. Poza tym zawsze to było wydarzenie towarzyszące modlitwie.
– Czy była to modlitwa wspólnotowa, czy osobista?
– To dzieje się tylko w czasie modlitwy wspólnotowej. Czasami chciałam, żeby Pan Bóg dał mi trochę oleju, bo przychodził ktoś bliski albo jakaś osobistość, ale nic z tego nie wychodziło (śmiech). Prosiłam ze wzmożoną intensywnością, ale przecież to nie ode mnie zależy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.