O powołaniu, rodzinie i kapłaństwie opowiada ks. Antoni Kieniewicz, który po śmierci swojej żony, w wieku 69 lat, został kapłanem.
Myśli Ksiądz teraz jeszcze o swojej żonie? Zastanawia się, co ona sobie teraz, tam u Góry, myśli, patrząc na męża?
Oczywiście, że myślę i czasem z nią na ten temat rozmawiam – bardzo mocno wierzę w świętych obcowanie. Gdy z nią rozmawiam, to proszę najczęściej za naszymi dziećmi, ale czasami też mówię o swoich problemach. Najpoważniejszym moim problemem jest to, że ja nie jestem już młody. Czasami po prostu czuję się zmęczony. Ale jak ona na to stamtąd patrzy? Myślę, że w jakiś sposób mi kibicuje.
Byliście Państwo wzorcowym małżeństwem?
Jak w każdym małżeństwie, tak i u nas bywało różnie. Czasami na zasadzie rywalizacji każde chciało przeciągnąć jakąś sprawę na swoją stronę. Jak żona nie bardzo sobie dawała ze mną radę, to mówiła: „Tyś księdzem powinien zostać”.
Z dzisiejszej perspektywy to prorocze słowa.
Kiedy w naszym małżeństwie było gorzej, wówczas żona trafiła na Drogę Neokatechumenalną. Zauważyłem, że coś się w jej życiu zmienia, dlatego sam postanowiłem sprawdzić czym są te katechezy. Na jednym z pierwszych spotkań dotknął mnie Pan Bóg. Młoda dziewczyna mówiła kerygmat, opierając się o ewangelię zwiastowania. I zakończyła propozycją do zebranych: „jeżeli ktoś tutaj jest w sytuacji trudnej, w której sobie nie radzi, niech poprosi teraz Jezusa o pomoc, a On zacznie działać”. To był czas, kiedy nam trudno szło w małżeństwie. Nie bardzo byłem do tego przekonany, ale gdzieś głęboko w sercu, powiedziałem: „Panie Boże, ja wyczerpałem swoje możliwości, jeżeli Ty coś możesz zrobić, zrób”. Nie było żadnych fajerwerków, ale wszedłem do tej wspólnoty i w ciągu paru lat, zacząłem dostrzegać zmiany w naszym małżeństwie.
Czy można powiedzieć, że w jakiś sposób Księdza kapłaństwo jest zasługą żony?
W jakiś sposób niewątpliwie tak. Ona zafascynowana Drogą, weszła do tej wspólnoty. Potem Pan Bóg wciągnął mnie posługując się żoną.
Jak ta konkretna wspólnota wpływała na rozeznawanie Księdza powołania?
Droga opiera się na „trójnogu”: Słowo Boże, liturgia i wspólnota. Przez trzydzieści parę lat mojego bycia we wspólnocie dużo obcowałem z Pismem Świętym. Izajasz mówi, że Słowo Boże jest jak deszcz z nieba i nie powraca bezowocne (por. Iz 55, 10-11). Słowo Boże przez te trzydzieści lat spada na mnie i nie wraca z powrotem bez wydanego plonu. Mam nadzieję, że ja wydaję plon.
Droga jest dla mnie sejfem, w którym są zgromadzone skarby. Ja dziś wyciągam z tego skarbca różne rzeczy.
A w jaki sposób towarzyszył Ksiądz, jako ojciec, powołaniu swego syna?
W klasie maturalnej powiedział nam, że on myśli o kapłaństwie, że chce iść do seminarium. Sugerowałem mu, żeby to jeszcze przemyślał, żeby może najpierw poszedł na studia na ATK albo KUL. On odebrał to jako moją niechęć wobec jego planów i przez cały rok nie wracał do tematu. Po maturze rzeczywiście wstąpił do seminarium marianów. Rok nowicjatu był dla niego trudny. Pamiętam listy, które do nas przysyłał. Nie wiem czy myśmy mu jakoś pomagali w tym jego trudzie.
Dzisiaj nasze relacje są zupełnie inne. Czasami patrzy na mnie z góry i mówi: „Tata, ja już jestem dorosły, a ty jesteś jeszcze osesek”. Bo on już 19 lat jest księdzem, a ja dwa… W swoim zgromadzeniu zrobił swego rodzaju karierę – pełni poważną funkcję, zrobił habilitację. Na pewno nie ma tego po mnie, ale może po dziadku otrzymał jakieś naukowe geny.
Czy zdarza się tak, że razem odprawiacie Mszę św.?
Piotr głosił homilię na mojej Mszy prymicyjnej. Teraz coraz rzadziej się widujemy. Ja jestem mocno przywiązany do swojego miejsca, on jest bardzo zajęty. Rzadko bywa w Warszawie, ale jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym i mailowym. Jeżeli on potrzebuje jakiegoś wsparcia to dzwoni i mówi w jakiej intencji mam się modlić i ja robię to samo, gdy jest mi trudno. Wtedy on mówi: „oczywiście, masz to jak w banku”.
Rozmawiał Przemysław Radzyński
***
Wszystko zostaje w rodzinie
Kard. Kazimierz Nycz, metropolita warszawski:
Kiedy w 2004 r. zostałem biskupem koszalińsko-kołobrzeskim, na terenie mojej diecezji w miejscowości Borne Sulinowo karmelitanki z Gdyni-Orłowa otworzyły karmel. Przeoryszą została wówczas matka Teresa Kieniewicz. To była bardzo znana i zasłużona anglistka z Uniwersytetu Warszawskiego, która w wieku czterdziestu kilku lat wstąpiła do zakonu. Jako biskup jeździłem do karmelu z różnymi problemami. Pewnego razu przeorysza opowiedziała mi o swojej rodzinie. Jej ojca znałem skądinąd – prof. Stefan Kieniewicz był wybitnym historykiem; z jego podręczników uczyłem się w liceum. Matka Teresa miała dwóch braci. Jan był profesorem na UW, a Antoni pracował w administracji. Karmelitanka wyznała, że Antoni owdowiał i wybiera się na studia teologiczne, by w przyszłości ewentualnie zostać kapłanem. Nie wracaliśmy więcej do tej sprawy. Matka Teresa poważnie zachorowała i szybko zmarła. Bóg chciał, że w 2007 r. zostałem metropolitą warszawskim. I tu pierwszy raz spotkałem się z Antonim Kieniewiczem, który przyszedł do mnie z pytaniem, czy wyświęcę go na kapłana.
Myślę, że największy wpływ na jego powołanie miała rodzina z konsekwentną religijnością. Dowodem na to jest także fakt, że z tej rodziny wyszło powołanie kapłańskie – syn Piotr.
***
Jesteśmy braćmi
Ks. dr hab. Piotr Kieniewicz, marianin:
Zawsze myślałem o kapłaństwie w kontekście życia zakonnego. Chciałem żyć we wspólnocie. Swoje powołanie odkrywałem we wczesnej młodości – jako licealista. Wpływ na to miało kilka czynników. Bardzo ważnym byli rodzice, którzy sprawili, że wszedłem za nimi do wspólnoty Drogi Neokatechumenalnej. Moi dziadkowie zostawili mi tradycyjną wiarę – bardzo mocną i mądrą, która pozwala patrzeć w spójny sposób na rzeczywistość; wprowadzili w świat, gdzie rozum wsłuchuje się w Słowo Boże. Osobą, która towarzyszyła mi w czasie rozeznawania, a potem w formacji była moja matka chrzestna – siostra mojego taty, karmelitanka; była nauczycielką wrażliwości na Pana Boga.
W tym roku mija 25. rok mojego życia zakonnego, 19. kapłańskiego. Mój tato dopiero od dwóch lat jest księdzem. Jeżeli chodzi o powołanie kapłańskie, to mamy zupełnie odwrócone perspektywy. Ale przecież on nie przestał być moim ojcem. Relacja ojciec – syn krzyżuje się z relacją starszy ksiądz – młodszy ksiądz. Dlatego jesteśmy też braćmi, chociaż trudno powiedzieć, który z nas jest starszy. Wymieniamy się doświadczeniami. Wspieramy się wzajemną modlitwą.
W domu rodzinnym nauczyłem się – a teraz to przekazuję studentom, przyjaciołom czy ludziom, z którymi się spotykam – że trzeba słuchać Pana Boga. Wtedy zaczynają się dziać wielkie rzeczy – historie, na pierwszy rzut oka pozamykane, dopiero się zaczynają. To jest słodka tajemnica Pana Boga. W tej przedziwnej sytuacji rodziny Kieniewiczów nie ma żadnej naszej zasługi. Chciałoby się rzec za Maryją: „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny. Święte jest Jego imię”.
Źródło: Kwartalnik eSPe nr 99/2012
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.