Na zachodzie Europy coraz częściej mówi się o konieczności ochrony adwentowych i świątecznych tradycji. I wcale nie chodzi o religię.
Wszystko zaczęło się od miasteczka Kokkedal na Zelandii, gdzie w listopadzie zarząd jednego z osiedli zdecydował, że w tym roku nie kupi choinki i nie zorganizuje tradycyjnej imprezy adwentowej. Oficjalnie powodem była chęć zaoszczędzenia 7 tys. koron duńskich (ok. 4 tys. zł). Szybko wyszło na jaw, że pięciu z dziewięciu członków rady (właśnie takim stosunkiem głosów zakończyło się głosowanie) to muzułmanie. Oburzeni mieszkańcy osiedla przypomnieli, że kilka tygodni wcześniej ta sama rada nie miała nic przeciwko wydaniu 60 tys. koron (ok. 33 tys. zł) na obchody muzułmańskiego Święta Ofiarowania.
DANIA: ŚWIĘTA DZIĘKI SPONSOROWI
Zanim się zorientowali, Duńczycy znaleźli się w środku „wojny o Boże Narodzenie”. Politycy i dziennikarze pytali: czy decyzja o rezygnacji z choinki nie była wyrazem nietolerancji w stosunku do chrześcijan w Kokkedal? Jeden z konserwatywnych posłów do parlamentu uznał, że zawiodły próby asymilacji imigrantów. „To przykład braku szacunku do duńskiej tradycji i kultury. Nie chcemy Danii, w której duńskie zwyczaje znikają, gdy tylko na jakimś terenie większość uzyskują muzułmanie” – powiedział.
Mieszkańcy osiedla pozbawionego choinki zaczęli zbierać podpisy pod wnioskiem o odwołanie rady. Kilka dni później nieznani sprawcy zaatakowali samochód telewizji, która chciała nadać relację z Kokkedal. Nastroje częściowo uspokoił przedsiębiorca Jonas Birger-Christensen, który zaoferował 7 tys. koron na choinkę i organizację świątecznej imprezy (drugie tyle przeznaczył na przyszłoroczne Święto Ofiarowania). „Właśnie zostałem ojcem – tłumaczył prasie. – A najbardziej poszkodowane w takich sytuacjach są dzieci. I nieważne, czy odwołuje się Halloween, Boże Narodzenie czy Święto Ofiarowania”.
Jego słowa być może najlepiej tłumaczą sytuację w Danii, w której – podobnie jak w innych krajach skandynawskich – tradycje adwentowe mają tyleż wspólnego z religią, ile z przywiązaniem do lokalnych tradycji. Również w innych państwach Europy bożonarodzeniowe festyny coraz częściej stają się okazją do integracji miejskich wspólnot i promocji gmin. W belgijskim Hasselt ustawiono w tym roku choinkę, która powstała z używanych talerzy i kubków z porcelany. Wysoka na dziewięć i szeroka na sześć metrów – ma propagować ideę tolerancji. „Święta to przede wszystkim czas, który ludzie spędzają razem – mówiła do kamer burmistrz miasta Karolin Modellers. – Dlatego poprosiliśmy mieszkańców, aby przynieśli nam talerze ze swoich stołów”. Apelu posłuchało 3 tys. osób.
BELGIA: O, CHOINKA!
Niewielkie Hasselt może jednak tylko pozazdrościć sławy Brukseli. Sprawą miejscowej choinki – czy jak chcą niektórzy: „choinki” – żyje od kilku tygodni cały kraj. Na XVII--wiecznym rynku ustawiono w tym roku 25-metrowej wysokości instalację świetlną. Trwa wciąż dyskusja o tym, co bardziej ona przypomina: bożonarodzeniowe drzewko czy – za sprawą seledynowego koloru – neony na sklepach z farmaceutykami. Niektórzy mieszkańcy Brukseli przezwali instalację „apteką”.
Belgijska prasa zaczęła podejrzewać, że wybór „choinki” został podyktowany obawą, że prawdziwa choinka uraziłaby miejscowych muzułmanów. To nic, że brukselski rynek, tak jak w ubiegłych latach, zdobi tradycyjna szopka – w mieście zaczęło się mówić o „odwołaniu Bożego Narodzenia”.
Jednak – jeśli wierzyć zapewnieniom władz miasta oraz liderom społeczności muzułmańskiej – abstrakcyjna „choinka” nie ma nic wspólnego z dyskryminacją chrześcijan. Merostwo Brukseli tłumaczy, że podświetlana instalacja jest częścią obchodów tegorocznego „festiwalu światła”.
„Choinka nie jest symbolem religijnym; nawet niektórzy muzułmanie trzymają takie drzewka w swoich domach. Dla tych, którzy pragną tradycyjnego akcentu religijnego, mamy na rynku szopkę bożonarodzeniową. Dla tych, którzy chcą czegoś nowoczesnego, jest nowa choinka” – tłumaczył Philippe Close, radny miasta. „Zdajemy sobie sprawę z tego, że mieszkamy w kraju o kulturze chrześcijańskiej i tradycyjna choinka absolutnie nas nie razi” – zapewniał z kolei Semsettin Ugurlu, przewodniczący Belgijskiej Rady Muzułmanów.
W ferworze antyimigranckich komentarzy, którymi zapełnił się internet („brońmy Europę przed obcymi”, „pokażemy, kto tu jest gospodarzem, a kto gościem”), co bardziej obiektywni obserwatorzy zwracają uwagę na fakty: już 22 proc. mieszkańców miasta i regionu Brukseli to muzułmanie, a podobne statystyki dotyczą też innych, „tradycyjnie europejskich” aglomeracji. Na dyskryminację narzekają zresztą także muzułmanie – zwłaszcza po tym, jak 6 grudnia belgijski sąd konstytucyjny utrzymał w mocy prawo zakazujące noszenia w miejscach publicznych ubioru zasłaniającego twarz, m.in. burki i nikabu.
SZWECJA: O JEZUSIE BEZ „JEZUSA”
Jednak nawet brukselska afera choinkowa nie oburzyła tak europejskich chrześcijan jak decyzja szwedzkiego Skolverku – instytucji nadzorującej edukację w tym kraju – dotycząca udziału uczniów szkół publicznych w nabożeństwach> adwentowych, kolejnym ważnym elemencie skandynawskiej tradycji. Władze szkolnictwa pozwoliły, aby szkoły zabierały dzieci i młodzież na nabożeństwa adwentowe, pod warunkiem, że nie będzie na nich wymieniane słowo „Jezus”. W trosce o zachowanie świeckości państwa i tolerancję wobec niewierzących i przedstawicieli innych wyznań nauczanie o adwencie, tłumaczyli przedstawiciele Skolverku, powinno być pozbawione elementów religijnych, takich jak błogosławieństwo, modlitwa czy wyznanie wiary.
Wydane przez władze wytyczne zalecają powstrzymanie się od powszechnego dotąd śpiewania religijnych hymnów podczas zakończenia roku szkolnego.
Instrukcje spowodowały reakcję kilku polityków, którzy podkreślali, że próba wymazania chrześcijaństwa ze sfery publicznej w imię „chimery neutralności” spowoduje zubożenie kulturowe Szwecji. „Adwent to święto chrześcijańskie. Zainteresowanie adwentem bez religijnych odniesień jest niedorzeczne” – tłumaczyli w liście otwartym i dodali, że choć nikogo nie można zmuszać do praktykowania konkretnej religii, to czymś zupełnie innym jest usuwanie religijnych odniesień i próba redukowania wiedzy o tych wartościach, które ukształtowały szwedzkie społeczeństwo.
Absurdalność nowych wytycznych podkreślają także osoby niereligijne. „Popieram rozdział Kościoła od państwa, ale zaczynam być ostrożny, gdy zaczynamy z tym przesadzać – pisze w komentarzu jeden z czytelników tygodnika „The Economist”. – Sądzę, że właściwy rozdział tych dwóch instytucji polega na uznaniu religijności wspólnoty mieszkańców danego terytorium, bez prób jej wzmacniania lub zwalczania”.
W wielu krajach Zachodu bożonarodzeniowe festyny coraz częściej stają się okazją do integracji miejskich wspólnot i promocji gmin.
Wydaje się jednak, że – podobnie jak w przypadku Kokkedal i Brukseli – również w Szwecji nie ma mowy o celowej dyskryminacji chrześcijan. A broniącym dotychczasowych zasad chodzi bardziej o ochronę tradycji narodowych niż samej religii. Zmianę kontrowersyjnych wytycznych zapowiedział już minister edukacji (i zarazem szef partii liberalnej) Jan Björklund. „Lekcje adwentowe są częścią naszego dziedzictwa kulturowego – oświadczył. – Jeśli ta bezsensowna dyskusja będzie się powtarzać rok po roku, jestem nawet gotów zmienić ustawę o szkolnictwie”.
Koniec końców, również w Szwecji powraca więc pytanie o to, ile w urzędniczych decyzjach jest dyskryminacji chrześcijan, a w jakim stopniu są one odbiciem wielokulturowości i obojętności religijnej społeczeństw. Przeprowadzone dwa lata temu badania wykazały, że spośród 6,5 mln ochrzczonych szwedzkich luteran w Jezusa wierzy tylko 15 proc.
Korzystałem m.in. z BBC, KAI, The Copenhagen Post i serwisu thelocal.se
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.